środa, 3 października 2012

6.kolejka - Niezbyt gościnna La Liga

6. seria gier w Hiszpanii upłynęła pod znakiem triumfów gospodarzy, którzy na swą korzyść rozstrzygnęli aż 8 z 10 pojedynków, nierzadko obciążając przyjezdnych słusznym pakietem goli.  Taki układ spraw pozwolił zanotować pierwsze i od razu niezwykle efektowne zwycięstwo Osasunie, która w meczu dwóch czarnych koni poprzedniej temporady pewnie pokonała Levante aż 4:0. Premierową wygraną odniosła także Granada, która potwierdziła ubiegłotygodniową zwyżkę formy pokonując po niezwykle zaciętym spotkaniu beniaminka z Vigo. Zaskakująco słabo spisało się chwalone dotychczas Rayo, ponosząc wstydliwych rozmiarów porażkę z Realem Valladolid. Planowe zwycięstwa na własnych boiskach stały się udziałem wielkich faworytów –Valencii i Realu. Być może będzie to początek ich drogi na szczyt tabeli, z którym to w ostatnich latach są niezmiennie kojarzone. Najwięcej emocji (zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych) zgodnie z oczekiwaniami przyniosła konfrontacja Sevilli z liderem z Barcelony zakończona 6 z rzędu triumfem podopiecznych Vilanovy.

Co w tej kolejce najbardziej urzekło?

Ponownie bajeczna Malaga – drużyna dowodzona przez Manuela Pellegriniego po jednomeczowej zadyszce, która przypadła na pojedynek z Athleticiem, w ten weekend znów powróciła do stylu, do którego powoli zaczyna przyzwyczajać sympatyków La Liga. 3 siła obecnego sezonu w Hiszpanii nie tylko zdominowała rywala w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła, ale swym dynamicznym i składnym futbolem bez wątpienia ujęła wszystkich, którzy mieli przyjemność oglądać to spotkanie. Obrońców jak za najlepszych lat mijał Joaquin, precyzją zagrań imponował Isco, z zadziwiającą bezczelnością ośmieszał oponentów Portillo, szyki obronne, co chwila sprintami rozbijali Eliseu i Monreal, a w polu karnym na wszelkie precyzyjne dogrania czekał Javier Saviola, za każdym razem robiący wszystko by je skutecznie wykończyć. Ci krótkowzroczni powiedzą, że Andaluzyjczykom pomogły szybka czerwona kartka i rzut karny (ale były one wynikiem pierwszej kapitalnej wymiany piłki między zawodnikami Malagi), że przy trafieniu Savioli asystujący Portillo był na minimalnym spalonym (ale właśnie puszczanie takich koronkowych akcji mamy na myśli mówiąc, że sędziowie powinni sprzyjać grze ofensywnej), że Pepe Mel nie miał do dyspozycji dwóch podstawowych stoperów i generalnie jego podopieczni robili wiele by gospodarzom ułatwić życie. Być może kogoś te argumenty poruszą na tyle by wejść z nimi w dyskusję. Ja po prostu cieszę się, że w La Liga kolejny zespół daje nadzieję na połączenie efektowności z efektywnością, a tym bardziej, gdy mowa o reprezentancie Primera w Lidze Mistrzów. Warto przyswoić sobie te popisy:


MÁLAGA 4 BETIS 0 przez acosart

Sevilla, Malaga, Atletico dają nadzieję na zmianę – Od blisko dekady (z wyjątkiem w postaci sezonu 2007/2008) hiszpańska ekstraklasa cierpi na dualizm władzy. W tym okresie losy tytułu rozstrzygane były wyłącznie między dwoma klubami – Realem Madryt i FC Barceloną. Fakt ten nie uchodziłby może za realny powód do zmartwień (wszak w każdej lidze można by dostrzec kandydatów na podobnych hegemonów), gdyby nie powiększający się w zastraszającym tempie dystans między tą dwójką, a resztą pretendentów do tytułu. Na domiar złego do wymienionych wyżej klubów w roli etatowego okupanta najniższego miejsca na podium dołączyła w ostatnich latach Valencia. Te tendencje popchnęły bardziej śmiałych krytyków hiszpańskiego futbolu do czynienia porównań między La Liga, a najwyższą klasą rozgrywkową w Szkocji (na skutek ostatnich wydarzeń z udziałem Glasgow Rangers te ambitne zestawienia straciły na aktualności). Jakkolwiek absurdalnie mogły brzmieć te zarzuty dla znawców tematu, części racji nie sposób im było jednak odmówić.  W walce o tytuł poważnymi kandydatami od kilku edycji są jedynie futbolowe wizytówki dwóch największych hiszpańskich miast. Poziom ligi jest wysoki, pozostałe drużyny prezentują często imponującą jakość gry (czego potwierdzeniem są występy na szczeblu europejskim), ale na dłuższą metę żadna z tych drużyn nie jest w stanie dotrzymać kroku tym wielkim. 

Za sobą mamy co prawda ledwie 6 kolejek, ale obecne rozgrywki dają cień szansy na zmianę tego stanu rzeczy. Sevilla, Atletico czy Malaga nie tylko dotrzymują kroku gigantom w kolekcjonowaniu punktów, ale skuteczność w tej materii łączą ze skutecznością pod bramką rywala, okraszając kolejne triumfy mnogością trafień W sposób szczególny wyróżniła się przede wszystkim drużyna Michela, która stoczyła zacięte boje z Barcą i Realem i niewiele zabrakło by z obu wyszła obronną ręką. Ze śmielszymi sądami trzeba będzie się wstrzymać przynajmniej do końca rundy. W pamięci tkwi chociażby obraz ubiegłorocznego Levante, któremu sił na osiąganie sensacyjnych rezultatów starczyło ledwie na kilkanaście kolejek. Warto jednak postawić sobie pytanie, w kim jak nie w tak zasłużonych dla hiszpańskiej piłki firmach jak Sevilla czy Atletico upatrywać  kandydatów na wyjście z coraz mniej korzystnego dla wizerunku ligi impasu? I kiedy ma nastąpić wyczekiwany zwrot w tendencji jak nie teraz, gdy wszystkie te ekipy zgromadziły w swych szeregach niezwykle wartościowych graczy sterowanych wedle pomysłów najbardziej obiecujących strategów w La Liga?

Hit na miarę hitu - wybór najbardziej obiecującego spotkania nie przysparzał tym razem zbyt wielu trudności. Wystarczył rzut oka na tabelę i już było wiadome, że starcie lidera z 3 drużyną zgromadzi przed telewizorami największą liczbę widzów: tych sprzyjających Blaugranie (licząc na jej 6 z rzędu wygraną i dobry prognostyk przed Klasykiem) i tych sprzyjających Sevilli (bądź to z osobistych sympatii bądź licząc na zdolność Sevillistas do utarcia nosa faworytowi). Choć ostateczny rezultat wzbudził euforię jedynie tych pierwszych, to niespełna 2 godziny spędzone na śledzeniu poczynań obu drużyn na Ramon Sanchez Pizjuan nie były czasem straconym dla ogółu zainteresowanych. Gospodarze przez długi czas prezentowali wyrachowany futbol, który przyniósł im już 3 punkty w meczu z mistrzem kraju. Solidna gra w obronie i cierpliwe czyhanie na pomyłki rywala – tak w skrócie wyglądała recepta na sukces podopiecznych Michela. Ponownie zgraniem imponował blok obronny, mrówczą pracę wykonywał Maduro, a kontry napędzali Rakitic z Navasem. Zupełnie tak samo jak 2 tygodnie wcześniej wynik otworzył Trochowski. Gdy po przerwie rywala skarcił dodatkowo Alvaro Negredo, który jak profesor wykończył akcję Rakiticia wydawało się, że kolejna remontada Vilanovy  staje pod dużym znakiem zapytania. Urodzony w Bellcaire szkoleniowiec przed spotkaniem zwierzał się mediom, że to właśnie na terytorium sobotniego rywala przeżył najcięższe 15 minut w swej dotychczasowej pracy z zespołem (mowa o potyczce z sezonu 09/10, kiedy to przebudzenie drużyny objętej tymczasowo przez długoletniego asystenta Antonio Alvareza omal co nie pozbawiło Azulgrany pewnych 3 punktów, a w konsekwencji mistrzostwa kraju). Wydarzenia z 29 września będą natomiast póki co najpiękniejszymi wspomnieniami z jego dotychczasowej pracy w roli I trenera. Spektakularny come back w ostatnich minutach i spontaniczna reakcja Jordiego Alby na trafienie Davida Villi to najbardziej pozytywne obrazy jakie utkwiły w pamięci obserwatorów tego spektaklu. O negatywach wspomnę nieco później.


Sevilla2 Barcelona 3 przez acosart

Tym razem bramkarze bohaterami – ostatnio więcej miejsca poświęcałem paskudnym błędom golkiperów, które niejednokrotnie, ku nieszczęściu samych zainteresowanych, decydowały o losach poszczególnych spotkań. Z satysfakcją odnotowałem więc, że w tej kolejce mimo kilku golead żaden portero nie przyprawił sympatyków swej drużyny o ból głowy. W kilku przypadkach to właśnie robinsonady zawodników odpowiedzialnych za wyłapywanie piłek pieczętowały triumfy ich ekip. Zaczęło się od czystego konta Vicente Guaity w starciu Valencii z Saragossą. Dla bramkarza gospodarzy był to powrót do składu po kontuzji i mimo iż przeciwnik do najmocniejszych nie należał, wychowanek Los Ches miał pełne ręce roboty. Zawodnik, który według hiszpańskich mediów znajduje się w kręgu zainteresowań Barcelony, spisał się jednak znakomicie i walnie przyczynił się do ugrania niezwykle potrzebnych dla podopiecznych Pellegrino 3 punktów. Swój dostrzegalny wkład w 5 z rzędu wygraną Los Colchoneros miał Thibaut Courtois. Wypożyczony z Chelsea piłkarz, który w ubiegłym tygodniu zasłynął katastrofalną interwencją przy niegroźnym uderzeniu Bueno, tym razem wspomógł swą drużynę, wykonując rzetelną pracę we własnym polu karnym. Na pochwałę zasługuje szczególnie jego postawa w drugich 45 minutach kiedy zdeterminowany Espanyol był kilkukrotnie bliski wyrównania. Klasą samą dla siebie drugi tydzień z rzędu był jednak Toño Martinez. Urodzony w Alicante portero znów dokonywał cudów, a interwencja w sytuacji sam na sam z Iago Aspasem z ostatnich minut pojedynku to bez wątpienia parada kolejki. Były zawodnik Saragossy potwierdza, że prawdziwe życie bramkarza zaczyna się dopiero po 30-stce.

Minusów w tej kolejce niewiele, co jest wynikiem nie tyle wysokiego poziomu, co wspomnianej we wstępie powtarzalności, która pozwala niektóre zjawiska potraktować zbiorczo

Mało walki – wszelkie emocje skumulowały się w ledwie 2 spotkaniach: hicie z Ramon Sanchez Pizjuan i konfrontacji Granady z Celtą, gdzie po szybkiej wymianie ciosów w pierwszych 20 minutach spotkanie przerodziło się w pojedynek Toño z napastnikami Celestes zakończony triumfem tego pierwszego. Pozostałym meczom przypiąłbym łatkę spotkań do jednej bramki. Gdy oprawcy byli bezwzględni kończyło się pogromem, gdy okazywali dobre serce jak w przypadku Sociedad czy Valencii, ofiara wychodziła ze starcia z drobniejszymi stratami.
  
Postawa sędziów – najwięcej kontrowersji wzbudziła praca Mathieu Lahoza, którego posądzano o sprzyjanie Dumie Katalonii (skądinąd i ta miała do jego pracy obiekcje). Nie mniej zastrzeżeń zgłaszano do jakości sędziowania na La Rosaleda, Mestalla czy Reyno de Navarra, a sam jestem zdania, że wskutek złego sędziowania najbardziej ucierpiało poniedziałkowe starcie Getafe z Mallorką. Goście zaczęli od mocnego uderzenia, ale ich ofensywne zapędy już w 11 minucie powstrzymał sędzia Paradas Romero, pochopnie wyrzucając z boiska Ximo Navarro. Skutkiem tego zdarzenia było przejęcie inicjatywy przez gospodarzy, co zaowocowało trafieniem Diego Castro. Mimo gry w przewadze Getafe do ostatnich minut drżało o wynik, co rodzi pytanie jak wyglądałaby ta rywalizacja gdyby nie wątpliwa decyzja arbitra. 

Problemem wydają się być nie poszczególne działania sędziów, ale brak ich pracy jakiejkolwiek jednolitej wykładni w odniesieniu do fundamentalnych przepisów gry w piłkę nożną. To właśnie jest źródłem kontrowersji. Czemu za ostre wejście z boiska wylatuje zawodnik Mallorki, a w innym spotkaniu podobne zagranie Sergio Busquetsa nie spotyka się z karą? Czemu gdy jedni sędziowie (jak wspomniany Lahoz) nie odgwizdują zgodnie z obowiązującą zasadą przypadkowych zagrań ręką po zagraniach z bliskiej odległości, a na Anoeta i Santiago Bernabeu identyczne zachowanie jest podstawą do podyktowania karnego? Ciężko dziwić się w tej sytuacji zdenerwowaniu piłkarzy i trenerów. Tym drugim sędziowie wypowiedzieli prawdziwą wojnę i w obecnym sezonie nawet najdrobniejsza krytyka może skończyć się odesłaniem na trybuny. Czemu rozjemcy każą za reakcje, których sami są przyczyną? 

Prawa flanka Barcelony – Vilanova w przededniu prestiżowego starcia z Realem ma jeden wielki problem, jakim jest dyspozycja zawodników odpowiedzialnych za kreowanie zagrożenia po prawej stronie boiska. Mniejsze zło to niezadowalająca forma Alexisa, którego w każdej chwili zastąpić może sprawdzający się dotychczas głównie w roli jokera – David Villa. Inną alternatywą jest pożyteczny w pierwszych spotkaniach Tello, ale w tym wypadku warto wspomnieć jak mizernie młody skrzydłowy Barcelony wypadł w poprzednim ligowym starciu na Camp Nou, kiedy to w ramach eksperymentu postawił na niego Guardiola. Większe zmartwienie stanowi dyspozycja Daniego Alvesa. Udany presezon dał nadzieję na powrót chemii między Brazylijczykiem a resztą drużyny, której brak zauważalny był w ostatnich spotkaniach poprzednich rozgrywek. Gdy jednak przyszedł czas powrotu do gry na poważnie, wróciły stare koszmary. Z każdym kolejnym meczem bezradność w poczynaniach ofensywnych i brak koncentracji w grze obronnej nasilała się, aż wreszcie w konfrontacjach ze Spartakiem i Sevillą osiągnęła szczyt. W pierwszym z tych spotkań nieudolna interwencja spóźnionego obrońcy zakończyła się golem samobójczym, w drugim ponosi on pełną odpowiedzialność za trafienie Piotra Trochowskiego. A poważnych alternatyw brak, bo ciężko wyobrazić sobie sytuację, w której ostrożny w ruchach Vilanova desygnuje do gry od pierwszych minut niedoświadczonego Montoye (nawet jeśli ma za sobą udany występ z Getafe i niemal bezbłędne 60 minut na Santiago Bernabeu rozegrane w kryzysowej sytuacji). Ostatnią szansą na przetestowanie nowych wariantów będzie wtorkowy mecz Champions League z Benficą, ale wydaje się, że wszystkim związanym z Barceloną pozostaje już tylko wiara w nagłe przebudzenie duetu, którego cena stanowi równowartość sumy budżetów przynajmniej 3 dowolnych klubów La Liga z dolnej części tabeli.

Na koniec już tradycyjnie "11" kolejki. W tym tygodniu spory problem stanowiło obsadzenie bramki, ale ostatecznie ponownie stawiam na Toño. Kłopoty bogactwa miałem i w przednich formacjach w związku z czym postawiłem na ustawienie 3-4-3, co i tak nie pozwoliło znaleźć miejsca dla kilku bohaterów tej kolejki - Oscara, Manucho, Armenterosa, Monreala, Isco, Messiego, Jonasa czy Jonathana Viery. W razie wątpliwości kierowałem się klasą rywala i wpływem na ostateczny rezultat.

Liczba wyborów do "11" kolejki

Następnej serii gier w Hiszpanii nie trzeba reklamować w żaden sposób. Wielkimi krokami zbliża się elektryzujące wszystkich kibiców El Classico, którego atmosferę już daje się wyczuć mimo ostrożnych i zdystansowanych wypowiedzi samych zainteresowanych, czyli piłkarzy obu klubów. Z racji na rangę tego wydarzenia poświęcony mu zostanie osobny wpis w formie dychotomicznej relacji. Jako, że rywalizacja Barcelony i Realu jest źródłem wielu animozji, warto będzie przekonać się jak przebieg tego spotkania streścić można z dwóch, różnych perspektyw.

By pozostałe drużyny nie były pokrzywdzone znajdzie się także miejsce na tradycyjne, cotygodniowe podsumowanie wydarzeń z hiszpańskich boisk. A będzie o czym pisać. Gdy większość piłkarskiego świata pochłonięta będzie Derbami Europy, w Hiszpanii derbowy bój z prawdziwego zdarzenia stoczą dwie walencjańskie zespoły – Valencia CF i Levante. Po sobotnim spotkaniu Bilbao z Sociedad, w 7. kolejce przyjdzie czas na kolejną konfrontacje przedstawicieli Kraju Basków w La Liga – Athletic na San Mames podejmie Osasunę. Gdy spektakl na Camp Nou będzie się miał  ku końcowi na Vicente Calderon rywalizację w meczu na szczycie stoczy drugie w tabeli Atletico z trzecią Malagą. 

A nim to wszystko nastąpi hiszpańscy przedstawiciele w europejskich pucharach sprawdzą swoją formę. Niezwykle ważne spotkania czekają przede wszystkim Valencię i Malagę. Osiągnięte przez te zespoły rezultaty mogą się okazać kluczowe w kontekście walki o awans do fazy pucharowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz