wtorek, 22 stycznia 2013

20. kolejka - Na Anoeta bez zmian

źródło: marca.com
Pierwsza kolejka rundy rewanżowej w Hiszpanii to zdecydowany znak, że kończą się żarty, a dla większości ekip rozpoczyna się prawdziwa rywalizacja o wysoką stawkę. Gotowość do walki zasygnalizowały Real i Atletico, po cichu liczący jeszcze na kryzys Barcelony i realne włączenie się do walki o tytuł. Pierwsze potknięcie Dumy Katalonii oba stołeczne kluby bezwzględnie wykorzystały, nadrabiając do lidera po trzy oczka.

Nieco dalej w tabeli, drzemkę klubów zainteresowanych walką o europejskie puchary (Malaga, Betis, Valencia, Levante, Rayo) wykorzystały drużyny Realu Sociedad i Realu Valladolid, którym dzięki zwycięstwom, znów udało się złapać kontakt ze wspomnianą grupą.

Prawdziwa walka to jednak rywalizacja o byt w La Liga. Właśnie tu działo się w ostatni weekend najwięcej. Granada ograła rewelacyjne (choć mocno osłabione) Rayo, a Celta Vigo urwała punkt Maladze. Najważniejsze były jednak tzw. "mecze za 6 punktów" czyli starcia między sąsiadami z ligowych nizin. Pojedynki Espanyolu z Mallorcą oraz Osasuny z Deportivo dostarczyły niespodziewanie dużo emocji i obfitowały w gole. Jeśli ktoś jeszcze twierdzi, że La Liga jest nudna, to chyba nie śledzi wydarzeń z hiszpańskich boisk zbyt uważnie.

PLUSY

Zmysł transferowy działaczy Granady CF - klub z Andaluzji to jedna z nielicznych drużyn w La Liga, która regularnie wykazuje się aktywnością na rynku transferowym. Rzecz jasna transakcje przeprowadzane przez klub należący do właściciela Udinese, włoskiego biznesmena Giampaolo Pozzo nie szokują sumami odstępnego, a na Nuevos Los Carmenes nie trafiają głośne nazwiska. Przeważnie nie są to jednak ludzie kompletnie przypadkowi. Także styczniowego okienka transferowego, ludzie odpowiedzialni za transfery w El Grana nie spędzają bezczynnie. 

Andaluzyjskiej drużynie udało się zakontraktować Recio z Malagi. Młody zawodnik przyszedł z ekipy lokalnego rywala na zasadzie wypożyczenia. Manuel Pellegrini pozbył się pomocnika bez żalu, tym bardziej, że na jego miejsce przybył z londyńskiej Chelsea utalentowany Brazylijczyk Lucas Piazon, komplementowany przez liczne porównania do Kaki (tego z Milanu, nie tego z Realu). Dla Recio miała to być doskonała okazja do wyprowadzenia z błędu chilijskiego szkoleniowca, dla Granady - nowa opcja w środku pola.

Już w tym tygodniu przyklepano natomiast definitywny transfer Carlosa Arandy. Były zawodnik Realu Saragossa od dawna dawał do zrozumienia, że na La Romareda nie czuje się komfortowo. Od czasu, gdy rządy w stolicy Aragonii objął Manolo Jimenez pewniakiem na szpicy jest Helder Postiga, a pozostałe ofensywne pozycje obstawione są zwykle przez Katalończyków - Paco Montanesa i Victora Rodrigueza. Rozgoryczony tą sytuacją zawodnik wraz z początkiem stycznia rozpoczął poszukiwania nowego pracodawcy. Zgłosiła się Granada i obie strony są chyba zadowolone.

Na 10 minut przed końcem nerwowego spotkania przeciwko Rayo to właśnie nowe wzmocnienia zrobiły różnicę. Spokój zachował Aranda i znajdując się w polu karnym, miast na siłę szukać strzału, przytomnie wycofał do tyłu. Tam był Recio, który oddał mierzony, strzał po ziemi koło słupka i było już jasne, że niezwykle ważne 3 punkty zostają na Nuevos Los Carmenes.


 
Anoeta pozostaje zaczarowane - Wyjątkowy obiekt. I nie dlatego, że mamy tu bieżnię, co w istocie jest pewną osobliwością wśród pierwszoligowych hiszpańskich boisk. To jedyny stadion w lidze, który do soboty mógł się pochwalić tym, że Lionel Messi zapomina na jego murawie jak strzelać gole. Co więcej, nie sam Messi gubi się przekraczając granice miasta San Sebastian.  Jego ze wszech miar utalentowani koledzy, także przeżywają chwile zaćmienia, a co sezon scenariusz jest niemal ten sam. Ale po kolei.

Sezon 2010/2011 - Niemal pewna już tytułu Barcelona przyjeżdża na Anoeta, wystawia nieco mniej eksportową "11" z Thiago czy Fontasem, ale przez długi czas nie ma to wpływu na rezultat. Barcelona prowadzi po golu Thiago 1:0. W końcówce zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Najpierw gola strzela Ifran, potem karny, którego na gola zamienia Xabi Prieto. Porażka późniejszego mistrza i bądź co bądź niespodzianka.

Sezon 2011/2012 - Po rozjechaniu w pierwszej kolejce Villarreal, ogranie drużyny z San Sebastian wydawało się być formalnością. Co prawda na ławce od początku zasiadł Messi, ale z początku wydawało się to nie mieć żadnego znaczenia. Xavi i Fabregas w 2 minuty wyprodukowali dwa gole i mało kto w 15 minucie łudził się, że drużyna gospodarzy wstanie z kolan. Tymczasem w drugiej połowie miejsce miała rzecz dokładnie odwrotna. Najpierw Agirretxe, minutę później Griezmann i szokujące 2:2. A Barcelona w końcówce była zdezorientowana do tego stopnia, że David Villa bliski był zanotowania trafienia samobójczego z własnej połowy, natomiast Leo Messi fatalną symulką próbował wymusić podyktowanie rzutu karnego.

W tych dwóch wypadkach cuda jakie działy się na stadionie Realu można było tłumaczyć początkiem lub końcem rozgrywek, eksperymentami w składzie. Nikt nie wierzył, że kontynuacja tej niechlubnej passy będzie możliwa w momencie, gdy liderzy ligi są tak rozpędzeni, a Tito Vilanova wystawia w zasadzie once de gala. Co więcej sam Messi potrzebował 7 minut by swoją zmorę pokonać i wreszcie ustrzelić gola na 1:0. Potem mieliśmy jeszcze trafienie Pedro, po akcji-majstersztyku w wykonaniu Azulgrany. W międzyczasie odnotować trzeba dwa trafienia w słupek po strzałach zdobywców obu goli i wydawało się, że Sociedad dostanie lanie za wszelkie niepowodzenia. 

Ale magia Anoeta znów zadziałała. Najpierw Dani Alves odpuścił krycie i pozwolił Gonzalo Castro na zdobycie bramki kontaktowej. To jeszcze żadna nowość. Potem jednak kompletną bezmyślnością popisał się Pique, łapiąc dwie głupie żółte kartki. Dziurę po stoperze Vilanova chciał łatać Javierem Mascherano, ale więcej to przyniosło kłopotu niż pożytku, bo Argentyńczyk już trzeci raz w tej temporadzie skierował piłkę do własnej bramki. Montanier szedł za ciosem. Wstawił Ifrana i Agirretxe, którzy skutecznością nie grzeszą, ale wiedzą co to znaczy pokonać golkipera Blaugrany. I to był strzał w "10" Świetne dogranie w pole karne od Carlosa Martineza zaatakował odważnie Agirretxe i sensacja stała się faktem.

Zgłupiał solidny ostatnio Pique. Wraz z jego zejściem z boiska zagubił się gdzieś Leo Messi. Xavi nie umiał uspokoić gry drużyny tak jak zrobił to w szalonym meczu z Deportivo. Błyszczący ostatnio Busquets notował stratę za stratą, niektóre z nich okraszając nierozsądnymi faulami. Jedynym, który zdawał się utrzymywać poziom przez cały mecz był Iniesta, ale raz, że samemu nic nie mógł zdziałać, a dwa że w pewnym momencie był bliski podzielenia losu Pique, co byłoby już chyba totalną sensacją. Jednocześnie nie można zapomnieć o udziale zawodników Sociedad w całym tym przewrocie. Mimo kolejnego słabego początku, jeszcze raz wyczuli swą szansę i ją wykorzystali. Tym razem było to bezdyskusyjnie spektakularne zwycięstwo.


 
Atletico Madryt sięga po kolejną broń - wychowanków - nikt nie zliczy jak wiele mówi się w kontekście FC Barcelony o dobrodziejstwach jakie niesie za sobą ich idea stawiania na piłkarzy, będących produktami ich szkółki. Druga drużyna katalońskiego kolosa od kilku lat z powodzeniem występuje na zapleczu Primera Division i gdyby nie regulaminowy zakaz być może toczyłaby walkę o awans do hiszpańskiej elity. Od tego sezonu na tym szczeblu rozgrywek pojedynkuje się także młodzież drugiego potentata La Liga - madryckiego Realu, a kilku zawodników z kadry Castilli, wobec problemów personalnych z jakimi zmaga się Mourinho, miało już okazję poczuć klimat pierwszego zespołu.

Jako, że Los Colchoneros, swą postawą w obecnej temporadzie zgłaszają wyraźny akces do ścisłej czołówki, muszą dysponować podobnymi argumentami. I zdolna młodzież nie jest tu wyjątkiem co w sposób dobitny ukazała nam niedzielna potyczka Rojiblancos z Levante. 3 punkty drużynie z Vicente Calderon zapewnili właśnie canteranos.

Najpierw błysnął absolutny żółtodziób - Javier Manquillo, dla którego był to nie tylko debiut w wyjściowej "11", ale w ogóle dopiero drugi występ w La Liga w karierze. Reprezentant hiszpańskich młodzieżówek zdawał się nie odczuwać jednak żadnej tremy. Raz po raz startował po prawej stronie, dając partnerom z drużyny alternatywę w ataku. Mimo 18-lat, prawy obrońca wykazywał się niezwykłym wyczuciem w oskrzydlaniu akcji. Przy jednej z takich prób pięknym podaniem uruchomił go Tiago. Młody zawodnik podręcznikowo zgrał do środka, gdzie całą akcje skutecznie wykończył Adrian, obijając jeszcze piłkę o rozpaczliwie interweniującego Navarro.

Po przerwie miejscowa publiczność zadrżała, gdy urazu doznał Falcao (drobna dolegliwość mięśniowa, która według ostatnich badań nie wyłączy go z gry na zbyt długo). Po chwili nikt o tej chwili trwogi już nie pamiętał. Wprowadzony w miejsce El Tigre Diego Costa rozklepał piłkę z Koke, po czym ten drugi popisał się strzałem-marzenie. Jeszcze jeden błysk kolejnego wychowanka, w tym wypadku zawodnika otrzaskanego już w La Liga.

Z takim zapleczem Los Colchoneros mogą zadomowić się w ścisłej czołówce na lata, a warunkiem koniecznym do utrzymania tego stanu rzeczy nie muszą być wielomilionowe transakcje. Tylko czekać, aż wypali kolejny prawdziwy diament - Oliver Torres.


  
MINUSY
 
Wietrzne Colliseum Alfonso Perez - pojedynek na przedmieściach Madrytu zapowiadał się całkiem ciekawie, a to z uwagi na fakt, że miał być to ligowy debiut wracającego do La Liga po nieudanym epizodzie w Rosji - Unaia Emery'ego, nowego szkoleniowca Sevilli. Smaczku dodawał fakt, że w szeregach gospodarzy od pierwszych minut zagrać miał wychowanek poprzedniego pracodawcy Baska na rynku hiszpańskim, niejaki Paco Alcacer, który za jego rządów nie dostał szansy na przebicie się do pierwszej drużyny Valencii. 

Niestety na atrakcyjność spotkania wpływ miała potężna wichura jaka rozpętała się tego wieczora na madryckich suburbiach. Zaczęło się nieźle. Rakitic obsłużył nietuzinkowym podaniem piętą Reyesa, a wychowanek klubu z Ramon Sanchez Pizjuan zdobył pierwszego gola od pamiętnych derbów z Betisem. I w tym momencie kontrolę nad spotkaniem przejęły zjawiska atmosferyczne, które w dużym stopniu pomogły drużynie Azulones zremisować ten mecz. To właśnie podmuchy wiatru sprawiły, że uderzona przez Adriana Colunge piłka zmyliła Palopa i wpadła do siatki. Gol tyleż efektowny w czasie rzeczywistym, co kuriozalny po prześledzeniu powtórek. Był to niestety koniec prawdziwych emocji w tym spotkaniu. Potem mieliśmy już tylko beznadziejną walkę obu stron z wiatrem. Jednym i drugim dostosowanie się do warunków sprawiało trudności, a portero gospodarzy - Moya - nie zdołał zrozumieć prawideł przyrody do końca spotkania. W takim układzie zdobywanie goli było zadaniem niewykonalnym. Na prawdziwe efekty pracy Unaia jeszcze poczekamy.


 
Trup ściele się gęsto na Estadio Jose Zorilla - pierwsza połowa, niedzielnego spotkania na Estadio Jose Zorilla zebrała żniwo w postaci aż trzech kontuzji. Ta niezwykle rzadko spotykana sytuacja bez wątpienia miała ujemny wpływ na jakość widowiska rozgrywanego w Valladolid, bo urazy dotykały zawodników kluczowych dla obu jedenastek. Pierwszym, któremu organizm odmówił posłuszeństwa był Patrick Ebert. Pech nie opuszcza tego błyskotliwego skrzydłowego. Po kontuzji ręki i dopiero co  wyleczonej dolegliwości mięśniowej, teraz znów był zmuszony opuścić murawę przed czasem z grymasem bólu na twarzy. Na szczęście dla miejscowych do czasu zejścia z boiska udało mu się zrobić trochę dobrego. To po jego dośrodkowaniu Oscar zgrał do Javiego Guerry, a ten wyprowadził gospodarzy na prowadzenie.


Choć utrata Niemca była poważnym osłabieniem dla Pucela, było to nic w porównaniu ze stratami po drugiej stronie. Najpierw okazało się, że niezdolny do kontynuowania gry jest lider środka pola - Apono, a po chwili swego przywódcę straciła linia defensywna - boisko opuścić musiał Loovens. Obaj doznali urazów mięśniowych i nie zagrają przynajmniej przez 3 tygodnie. Jakby tego było mało po spotkaniu na zdrowie narzekali także Pinter i Edu Oriol, ale badania wykazały, że nie czeka ich przerwa w grze, dzięki czemu Jimenez nie ma kadry na kolejne spotkania w totalnej rozsypce. Po  udanym roku 2012, który wobec obecnych standardów klubu z La Romareda był rokiem magicznym, pierwszy miesiąc nowego jest upadkiem z dużej wysokości. Los Blanquillos przegrali wszystkie noworoczne pojedynki i to ostatni dzwonek dla nich na odwrócenie niekorzystnej sytuacji, bo konkurencja nie śpi.



Jak nie grać w obronie czyli manita w 45 minut - chwilę zastanawiałem się nad tym czy nawiązać do tego spotkania w plusach, docenić przełamanie Królewskich i wyrazić podziw dla ich gry, czy wspomnieć o katastrofie jaka stała się udziałem linii defensywnej klubu z Mestalla. Ostatecznie uznałem, że dostatecznym wyrazem uznania dla gry Los Blancos, będą stosowne wybory do "11" kolejki. Zresztą liczby spotkania, a przede wszystkim pierwszych trzech kwadransów, mówią same za siebie. Na murawę stadionu Valencii wjechał walec i na szczęście dla miejscowych, ów maszyna okazywała momentami miłosierdzie.

Nie ulega jednak wątpliwości, że swoboda z jaką gracze gości poruszali się po boisku była w dużej mierze produktem nieudolności zawodników Los Ches. Jedynym tłumaczeniem nie może być z pewnością eksperymentalne zestawienie boków obrony. Guardado na lewej obronie biega już od ładnych kilku spotkań, a ostatnio robił to z coraz większym powodzeniem. Ricardo Costa nie zapewniał takich walorów w grze z przodu jak Joao Pereira, ale wydawał się solidniejszą opcją od Barragana z uwagi na odpowiedzialną grę w obronie. Przy optymalnej dyspozycji wszystkich składowych części obrony to mogło się udać.

Ale tego wieczora defensorzy miejscowych poruszali się jak dzieci we mgle: bezmyślnie podążając na ślepo za zwodami Ronaldo czy Di Marii, wracając bez ładu i składu na własną połowę przy kontrach rywala, zastygając w bezruchu, gdy kluczowe podania serwował Ozil. Po prostu zerowa organizacja. Ktoś nie znający realiów hiszpańskiej piłki, czy w ogóle nie obcujący z tym sportem na co dzień, mógłby pomyśleć, że to pojedynek niedoścignionych mistrzów tej dyscypliny z kompletnymi amatorami.

Żal było patrzeć na tak sponiewieraną drużynę Nietoperzy. Tym smutniejsze jest to, że tak dotkliwa porażka przyszła w momencie, gdy Valencia zdawała się wychodzić na prostą. Rosnącą formę potwierdzała seria ligowych zwycięstw i dobry, choć pechowy w ostatecznym rozrachunku pojedynek Pucharu Króla na Santiago Bernabeu. Co prawda w drugiej połowie podopieczni Valverde opanowali sytuację na boisku i byli bliscy honorowego trafienia, ale czy był to koniec zaćmienia i przebudzenie ekipy z Mestalla czy oszczędzanie sił przez Królewskich dowiemy się dopiero w środę.


Valencia 0 Real Madrid 5 przez acosart

"11" kolejki 

Tradycyjnie na wyróżnienie zasłużyło kilku więcej zawodników niż byłem w stanie zmieścić do tego składu. Wśród nich można by wymienić Koke, Andera Herrere, Lolo, Giovani Dos Santos, Carlos Martinez, Varane czy Roberto. Przegrali jednak oni minimalnie w moich oczach rywalizację z wybranymi przeze mnie graczami. 

*liczba wyborów do "11" kolejki
 

wtorek, 15 stycznia 2013

19. kolejka - Patrick Ebert Show i inne

http://tikitaka.ro
Druga noworoczna kolejka w dużej mierze nie pokazała nam nic, czego już byśmy w tym sezonie nie widzieli. Zabójczo skuteczna Barcelona, męczący się Real, konsekwentne Atletico, nieudolna Osasuna, ekscytujący Betis (z tym urozmaiceniem, że bez Benata i Salvy Sevilli), Getafe i Sociedad zaskakująco gubiące punkty na własnych stadionach. Wszystko to przyprawione kilkoma kontrowersjami sędziowskimi.

Nie obyło się jednak bez kilku fajerwerków, o których mowa poniżej. Na uwagę zasługuje też kolejna wygrana Rayo i fakt, że drużyna najlepiej ubranego obecnie szkoleniowca w La Liga zajmuje miejsce premiowane grą w europejskich pucharach. Nie można rónież przejść obojętnie obok trzeciej kolejnej wygranej Valencii, która pozwala kończyć drużynie Valverde pierwszą rundę z identycznym bilansem jak lokalny rywal z Ciutat de Valencia. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, takiej passy kibice Nietoperzy doświadczają w tych rozgrywkach dopiero po raz pierwszy.

PLUSY

Powrót dwóch króli - w poprzedniej kolejce w Realu Valladolid zabrakło kwartetu świadczącego o sile ekipy z  Estadio José Zorila i w konfrontacji z Celtą gracze Pucela prezentowali się jak drużyna na poziomie Segunda. Mowa tu o absencji Patricka Eberta, Oscara Gonzaleza, Victora Pereza i Manucho, którzy jak przed tym meczem wyliczono wyprodukowali 83% goli dla Pucela. Gdy okazało się przed sobotnim spotkaniem z Mallorką, że tym razem obejrzymy najlepszego strzelca drużyny i prawdziwego człowieka-orkiestrę jakim jest niemiecki skrzydłowy, to pewne było, że będziemy świadkami potężnego skoku jakościowego po stronie gospodarzy.

I tak też było, a prawdziwy show przygotował na to popołudnie były zawodnik Herthy Berlin. Pauzujący od spotkania z Realem zawodnik już po 21 minutach sprawił, że stadion eksplodował. Akcja lewą stroną, zejście do środka i oddany jakby od niechcenia, potężny strzał, szybujący zdecydowanie poza zasięgiem Dudu Aouate w stronę bramki. Kibice od razu przypomnieli sobie czego im brakowało w spotkaniach z Barceloną czy Celtą.

Na ten cios przyjezdnym, uskrzydlonym po zatrzymaniu wicelidera, udało się jednak wyprowadzić kontrę. I była to kontra w ich ulubionym stylu. Arizmendi pognał prawą flanką, dośrodkował, a w polu karnym z najbliższej odległości piłkę do siatki wbił głową Victor Casadesus. Po tym golu, podopieczni (paradującego tym razem dla odmiany w dresie) Joaquina Caparrosa przejęli inicjatywę. Ich nieznaczna przewaga utrzymywała się także w drugiej połowie, jednak nie udało się jej w żaden sposób udokumentować.

I kiedy wydawało się, że mecz zakończy się podziałem punktów Patrcik Ebert znów doszedł do głosu. Miękka wrzutka w pole karne, wprost na nogę Oscara Gonzaleza, który precyzyjnym uderzeniem lokuję ją tuż przy słupku. Gracze z Balearów jeszcze ruszyli do rozpaczliwych ataków, ale Pucela zachowali spokój i skarcili rywala. Kontra, piłka do Eberta, ten wbiega w pole karne, niemal w miejscu kładzie na ziemi obrońcę, potem bramkarza i na pełnym luzie ustala wynik. Występ kolejki. I pamiętajmy, że ten gość trafił tu za friko.


 
Odzyskany Diego Buonanotte - jedyna dobra informacja dla andaluzyjskiej drużyny po starciu z Barceloną. Zawodnik, który cierpiał z uwagi na brak zaufania ze strony Mauricio Pellegriniego i według doniesień sprzed kilkunastu dni był już jedną nogą we włoskim Palermo, nagle odpalił z formą i wszystko wskazuje na to, że nie będzie to radosne pożegnanie z Malagą, a raczej zapewnienie sobie dłuższego pobytu na Costa del Sol.

Wszystko zaczęło się od spotkania z Granadą. Filigranowy zawodnik (przy którym nawet barcelońskie mikrusy wyglądały na postawnych mężczyzn), tradycyjnie pojawił się wtedy na boisku na kilka ostatnich minut i posyłając świetne podanie do Roque Santa Cruza pokazał, że zasługuje na to by być uwzględnionym w planach chilijskiego szkoleniowca na kolejne mecze. Prawdziwą eksplozję dobrej dyspozycji oglądamy jednak dopiero teraz. Najpierw dwa arcyważne gole, w nadspodziewanie trudnym rewanżowym boju z Eibar w Pucharze Króla. Teraz, honorowe trafienie w przegranym starciu z Barceloną. Krzywdzące byłoby stwierdzenie, że było to słabe spotkanie Boquerones, a jednak ciężko dopatrzeć się kogoś w ekipie gospodarzy, kto zrobił w tym spotkaniu więcej od Argentyńczyka. W pół godziny zdobył gola i zdołał napsuć krwi, nawet rewelacyjnemu tego dnia Busquetsowi.

Buonanotte wysyła sygnały szkoleniowcowi na boisku, ale i poza nim, werbalizując swoje roszczenia na konferencjach prasowych. Już po spotkaniu z Eibar przyznał, że marginalna rola jaką odgrywa w zespole nie zachwyca go i jest przekonany, że zawodnicy tacy jak Seba Fernandez czy on zasługują na regularne szanse. Nie jest pozbawiony argumentów, by wspomnieć chociażby wyjazdowy bój Malagi z Zenitem, w którym to właśnie ta dwójka zapewniła Andaluzyjczykom pierwsze miejsce w tabeli. Jest to jednocześnie wielki sprawdzian dla chilijskiego opiekuna drużyny. Czy doceni wartościowych zawodników, których z początku zostawił na uboczu czy będzie się kurczowo trzymał 13-14 zawodników, na których stawia od pierwszych spotkań. Warto żeby miał przy tym na uwadze jak taki sposób prowadzenia drużyny mści się aktualnie na innym, świetnym fachowcu - Marcelo Bielsy...


 
Egzekutor Siqueira - brazylijski, boczny defensor to postać absolutnie czołowa w drużynie Anqueli i obok uwielbianego przez kibiców Daniego Beniteza największa gwiazda kolektywu z Nuevos Los Carmenes. Po ubiegłorocznym sezonie nie bez przyczyny był nieśmiało łączony z Barceloną i nieco konkretniej z nie  mniej wielką Valencią. Ostatecznie został w drużynie z Andaluzji i ponownie daje jej dużo jakości. W poniedziałek przyczynił się do tego by Granada ugrała remis na Coliseum Alfonso Perez, choć z przebiegu spotkania wydawało się, że wynik taki nie miał prawa paść.

Tego wieczoru Getafe było drużyną wyraźnie przeważającą. Świetne spotkanie rozgrywał przede wszystkim wracający do łask trenera Adrian Colunga, który skorzystał na wyjeździe Barrady na Puchar Narodów Afryki. To właśnie jego dwa podania przyniosły gole ekipie Azulones. Gospodarze mieli jeszcze kilka dogodnych okazji, ale brakowało szczęścia, precyzji i wprawnego oka arbitra, który dostrzegł spalonego przy trafieniu Alvaro Vazqueza, mimo że młody Hiszpan zdobył gola prawidłowo.

Jednocześnie wzrok rozjemcy spotkania nie szwankował, gdy trzeba było dyktować rzuty karne za zagrania ręką Rafy czy Abrahama. W obu sytuacjach można było mieć wątpliwości co do zasadności rozstrzygnięć arbitrów. Rozterek nie miał jednak Álvarez Izquierdo i nie miał ich sam Siqueira pewnie egzekwując obie jedenastki. To jak ważny jest każdy punkt zdobyty przez Granadę pokazuje końcowa tabela poprzednich rozgrywek. Gole te miały również znaczenie tu i teraz. Granada wyślizgnęła się ze strefy spadkowej kosztem Mallorki. A Siqueira według ostatnich doniesień jest mocno pożądany przez działaczy z Vicente Calderon.


 
Valencia zatrudnia Unaia Emery'ego - nie ma jednak mowy o powrocie Baska na ławkę trenerską Los Ches. Drużyna Nietoperzy zatrudniła, zwolnionego ze Spartaka Moskwa szkoleniowca jedynie pośrednio, pewnie ogrywając na Mestalla nowego pracodawcę Unaia - Seville. Porażka ta przelała czarę goryczy i wyczerpała cierpliwość Del Nido, który zwolnił pewnego siebie Michela. Była gwiazda Realu Madryt ma teraz sporo czasu na to by śnić o pracy w klubie, w którym święcił sukcesy jako piłkarz. Nowej oferty pracy, urodzony w Madrycie szkoleniowiec, prędko pewnie nie dostanie. Na obronę wyrzuconego z Ramon Sanchez Pizjuan fachowca trzeba jednak przywołać znakomity mecz z Los Blancos i to, że był niezwykle bliski skopiowania tego sukcesu w meczu z Blaugraną. Po porażce w ostatnich minutach tamtego spotkania koncepcja Michela jednak zupełnie się posypała, a drużynę udało mu się odbudować już tylko raz - na derbowe spotkanie z Betisem.

Jak poradzi sobie Emery - tego nie wiadomo. Można jedynie gdybać. Ja zaryzykuje stwierdzenie, że Sevilla to dobre tworzywo do pracy dla Baska: duży potencjał na skrzydłach, do tego kilku młodych zawodników, którzy wymagają pracy, ale mają zadatki na to by stać się gwiazdami. Te rzeczy umie wykorzystać nowy szkoleniowiec ekipy ze stolicy Andaluzji. Dużo jednak będzie zależało od tego jakim potencjałem ludzkim będzie dysponował 1 lutego.


 
MINUSY

Wątpliwy popis Realu  - 0:0 z ostatnią drużyną w tabeli z 1 celnym strzałem na bramkę oddanym w 93. minucie spotkania, 58% celności podań (dokładnie tyle ile u rywala). To nie tylko nie są liczby, które ciężko pogodzić z mistrzem kraju. Taka gra nie przystoi żadnej z drużyn w La Liga. Nie przesadzę stwierdzając, że Osasuna była w tym spotkaniu bliżej (choć również bardzo daleko) wygranej od Realu (choć wątpliwości może nasuwać to, że Callejon jednak trafił do siatki po minimalnym spalonym).

Usprawiedliwień może być wiele: brak czołowych graczy, ulewa w czasie meczu czy brak motywacji do tego by przemęczać się jeszcze w ogóle w lidze. To gorsze lub lepsze wymówki. Posłużyć się nimi bez wstydu mógłb jednak może Piotr Ćwielong, a nie zawodnicy, tworzący, mimo pewnych braków, absolutnie topowy i drogi kolektyw. Można się zgodzić z tym, że Realowi w tym sezonie idzie jak pod górkę (mając na uwadze, że sami są przyczyną niektórych problemów), ale to nie wyłącza zachowania minimum przyzwoitości.

Bardziej od kolejnego kiepskiego występu, w tym i tak nieudanym dla Królewskich sezonie ligowym boli inna rzecz. Zawodnicy Los Blancos muszą znać swoją markę, wiedzieć, że ich poczynania śledzi większe grono niż choćby starania takiego Realu Valladolid (i piszę to z pełnym szacunkiem dla Pucela, których losy osobiście śledzę nie mniej skrupulatnie, ale wiemy jak jest) i oprócz grania na chwałę całego Madridismo, grają na chwałę całej La Liga, której takim występem do spółki z Osasuną wystawiają kiepską wizytówkę i nie przysparzają nowych sympatyków.

Kolejne osiągnięcia panów z gwizdkiem. Tym razem ofiarą Lwy z Bilbao - nie lubię pisać o błędach arbitrów, ale w Hiszpanii ciężko zupełnie porzucić ten temat. Więc piszę o błędach rażących i takich, które mają wpływ na końcowy rezultat. Obie te przesłanki zostały spełnione na San Mames w piątkowy wieczór. O ile na prowadzenie piłkarze z Vallecas wyszli w pełni przepisowo, a znów błysnął Lass Bangoura, o tyle gol na 2:0 to wielka pomyłka arbitra. Chori Dominguez faulowany był przez wprowadzonego chwilę wcześniej Gurpegiego ewidentnie, ale równie jasne jest to, że miało to miejsce przed polem karnym. Jasne dla kibiców na stadionie, widzów, ale nie dla głównego arbitra, inspirowanego opinią liniowego. Piti był bezlitosny. W końcówce ładną bramkę honorową strzelił Mikel San Jose i w związku z tym można mieć wątpliwości czy końcowy wynik jest uczciwy.


 
"11" kolejki 

Tradycyjnie jest tu kilku nieobecnych z uwagi na ograniczoną liczbę miejsc. Tym razem zabrakło Gabiego, Iniesty, Joela Campbella, Colungi, Banegi, Lassa Bangoury czy Stuaniego. 

*liczba wyborów do "11" kolejki


 

środa, 9 stycznia 2013

18.kolejka - Najlepsze dni Rayo, Levante i Deportivo

źródło: marca.com
Pierwsza noworoczna kolejka w La Liga należała zdecydowanie do drużyn wymienionych w nagłówku, o których zadziwiająco momentami dobrej grze piszę szerzej poniżej. Wykazała się oczywiście także po raz kolejny FC Barcelona, ale pisanie o tym jak zdominowali Espanyol byłoby wyjątkowo nudne i jeszcze bardziej pogrążyłoby ich lokalnego rywala, który podszedł do tego spotkania jakby napsucie krwi jednemu gigantowi w zupełności im wystarczyło (niespodzianką jest to, że tym razem zmienili preferencję.

Nieco ciężej miały ekipy Realu, Valencii i Atletico. Ci pierwsi mimo problemów odnieśli ostatecznie ważne, także z psychologicznego punktu widzenia zwycięstwa. Wiceliderowi czkawką odbiła się za to absencja kilku czołowych zawodników. W nieco chaotycznym meczu na Iberostar, goście pozbawieni Falcao i Ardy Turana dali się na finiszu zaskoczyć Mallorce i stracili dwa punkty.

Mimo mało atrakcyjnych widowisk triumfem swoje potyczki zakończyły obie drużyny z Sewilli. Jednym pozwoli to utrzymać kontakt z czołówką, drugim uciec z wstydliwych dla takiego klubu dolnych rejonów tabeli.

PLUSY

Levante zaczyna kolejny tłusty rok? - 2012 dla tego mniej popularnego walenckiego zespołu był rokiem przełomowym. Drużyna budowana z pozoru chaotycznie, złożona z zawodników doświadczonych, ale mających już wedle powszechnej opinii swoje najlepsze lata za sobą, pod wodzą Juana Ignacio Martineza dokonała rzeczy niebywałej. Przebojem wdarła się do czołówki najwyższej klasy rozgrywkowej w Hiszpanii i zajmując rekordową dla siebie 6. lokatę po raz pierwszy w historii klubu awansowała do Ligi Europejskiej. Co więcej, po kilkunastu kolejkach Levante przewodziło nawet w tabeli Primera Division, ogrywając po drodze (jako jedyna drużyna poza Barceloną) późniejszego mistrza - madrycki Real. Ten fantastyczny dla klubu rok skończył się nie gorzej niż zaczął. W lidze, mimo utraty głównych autorów wspomnianych sukcesów (Kone, Xaviego Torresa czy Valdo) drużyna nie spuściła z tonu i uplasowała się na koniec 2012 roku na tej samej 6. pozycji, jednocześnie z powodzeniem wojując na arenie międzynarodowej, czego efektem był awans do fazy pucharowej w pucharze. 

W pierwszej konfrontacji nowego roku drużyna z Ciutat de Valencia podejmowała na własnym obiekcie inną rewelacje pierwszych dni, poprzednich 12 miesięcy, która jednak w przeciwieństwie do popularnych Granotes nie wytrzymała próby czasu - Athletic Bilbao. Gdy w 6 minucie piłkę do bramki Munuy po ładnej akcji Herrery i Iraoli zapakował niezawodny Aduriz, wydawało się, że obejrzymy "przebudzenie lwów", aniżeli "królowanie żab" (chodzi oczywiście o przydomki obu ekip).

Nic bardziej mylnego. Levante szybko odpaliło 5. bieg i zaprezentowało futbol, którego szczerze mówiąc jeszcze w ich wykonaniu nie widziałem. Znakomita praca drugiej linii, ze szczególnym uwzględnieniem wysiłku włożonego w ten mecz Iborrę i El Zhara. Ta dwójka zapewniała w późniejszej fazie meczu spokój z tyłu i co bardziej zaskakujące - jakość z przodu - obaj zaliczyli po golu (Marokańczyk dodatkowo dołożył asystę). Nieocenioną pracę wykonywał na skrzydle także Michel, mając udział przy drugim i trzecim golu. Prawdziwe golazo zanotował Lell, który podłączał się inteligentnie do akcji wzorem najlepszych bocznych obrońców i jedną z takich wycieczek zakończył prawdziwą petardą, z którą nie był sobie w stanie poradzić nawet dobrze dysponowany Iraizoz. 

Każda z bramek to przemyślany i nietuzinkowy futbol, pełen podań, z których niemal każde miało swój sens. Gdyby zamiast Rogera, zagrał pauzujący za kartki (i wracający z opóźnieniem po przerwie świątecznej) Martins, mogłoby się to skończy dla Basków jeszcze gorzej, ale i grający na szpicy Hiszpan miał swój udział w wygranej. W pierwszej połowie przy stanie 1:1 wykorzystał błąd młodego Laporte, co zmusiło obrońcę Bilbao do faulu, za który wyleciał z boiska.

Levante zaczęło 2013 rok w imponującym stylu. 2012 nie był wybrykiem. Być może dla Granotes nastały tłuste lata.


 
Odmienione, jeszcze bardziej portugalskie Deportivo - przerwa świąteczno-noworoczna była najbardziej rewolucyjna właśnie dla tego zasłużonego, galicyjskiego klubu pogrążonego ostatnimi czasy w problemach natury finansowej i sportowej. Główną ofiarą tej rewolty został ten, któremu Los Turcos zawdzięczają powrót do hiszpańskiej elity i to w historycznym stylu  - Jose Luis Oltra. A, że drużyna z A Coruna Portugalczykami stoi, to do ogarnięcia grającej niezbyt efektownie i zupełnie nieefektywnie ekipy wyznaczono trenera z tego właśnie kraju - Domingosa Pacience. Efekty pierwszych dni pracy, debiutującego w La Liga szkoleniowca są piorunujące.

Przed starciem outsiderów z Galicji z rewelacją sezonu - Malagą, która poprzedni rok zakończyła spektakularną wygraną z Realem, nawet najwięksi optymiści, wierzący w "efekt nowej miotły" nie przypuszczali, że Los Turcos są w stanie zgarnąć komplet punktów. Gdy ogłoszono składy przedmeczowe, a w "11" gospodarzy zabrakło Juana Carlosa Valerona niejeden pewnie złapał się za głowę. Tymczasem zawodnicy Depor wyszli na El Riazor zupełnie odmienieni. Od pierwszych minut ruszyli z impetem na wyżej notowanego rywala i przez długi czas wynik 0:0 utrzymywał się tylko dzięki doskonałej dyspozycji Willy'ego Caballero i gorącej głowie bardzo aktywnego Bruno Gamy. Andaluzyjczykom sprzyjało też szczęście - Pizzi po strzale z wolnego trafił w słupek.

Co jednak nie udało się w pierwszej połowie, udało się po przerwie. Pizzi wykorzystał błąd Gameza, zrobił wiatrak z Demichelisa i zapakował piłkę do bramki Malagi. Błyskotliwy Portugalczyk swym występem kompletnie przyćmił Isco, wybranego przecież niedawno najlepszym zawodnikiem młodego pokolenia w Europie. Do 70 minuty gospodarze wyraźnie przeważali.

Potem do roboty wzięła się Malaga. I tu kolejna niespodzianka - niewiele była w stanie zdziałać. Spora w tym zasługa powracającego po kontuzjach do gry duetu Ze Castro-Marchena, ale mi najbardziej w oczy rzuciła się metamorfoza Evaldo. Brazylijczyk (który większą część kariery spędził zresztą w Portugalii) na początku sezonu zawalił ładnych, kilka goli i stracił miejsce w składzie. W sobotę zagrał i niespodziewanie okazał się zaporą nie do przejścia dla takich asów jak Isco, Santa Cruz czy Joaquin. Brawo.

Deportivo robi bardzo ważny krok w przód. Wygląda na to, że Paciency łatwiej (dosłownie i w przenośni) znaleźć wspólny język z szatnią, do której wkrótce dołączy jeszcze jeden zawodnik z kraju sąsiadującego z Hiszpanią - Silvio, wypożyczony z Deportivo.

A Maladze, dłuższa przerwa, na którą zapracowali wygraną z Realem, nie posłużyła. Po świętach wrócili ociężali i bez pomysłu na to jak zaskoczyć rywala, co sprawiło, że nie wykorzystali szansy na przeskoczenie Królewskich



Imponujące Rayo - o tym, że Paco Jemez wykonuje w tym madryckim klubie dobrą robotę pisałem już nie raz. Napisać muszę jednak i kolejny, bo Rayo zachwyca po raz kolejny i w sposób jeszcze bardziej dobitny niż dotychczas, a grono obserwatorów, którzy uprawiany przez Vallecanos futbol potrafią docenić stale rośnie. Gdyby tego wieczoru zawodnicy z Vallecas zagraliby w koszulkach któregoś z dwóch, wyżej notowanych lokalnych rywali nikt nie zauważyłby różnicy.

Porywające popisy z bramkami, które oddają wszystko co w futbolu najlepsze. Przebłysk geniuszu i indywidualny rajd zakończony soczystym strzałem? Proszę (i to kto - narwaniec Lass Bangoura, który w swych śmiałych szarżach nierzadko plątał nogi...swoje własne). Wysokiej klasy przerzut wprost na woleja dla kolegi i pewne wykończenie? Też jest. Szybka kontra z odegraniem między obrońcami do partnera z ataku. I tego nie zabrakło. A przecież 3 trafienia to najniższy wymiar kar i efekt dobrej dyspozycji portero Getafe, na którego bramkę gospodarze uderzali celnie aż 11-krotnie.

W Anglii nie ustają zachwyty nad niejakim Michu, facetem który raz po raz trafia dla walijskiego Swansea, a w poprzednim sezonie swoimi bramkami, przy wsparciu Diego Costy uratował dla Rayo pierwszoligowy byt. Na Wyspach świętują jakby trafiło im się czyste złoto (i to niemal za darmo) toteż w Madrycie powinni płakać. Nic bardziej mylnego. O rosłym Hiszpanie (i rosłym Brazylijczyku) mało kto tam już pewnie pamięta. Teraz króluje inny brazylijsko-hiszpański duet, a mianowicie Piti-Leo Baptistao. Ten pierwszy ma już tyle bramek na koncie, co na tym samym etapie rozgrywek miał wspomniany wychowanek Realu Oviedo. Ten drugi nie musi nawet strzelać czy podawać by zachwycać swym zabójczo bezpośrednim stylem gry, niepozbawionym jednak pewnej maestrii. Nie oznacza to, że młody Leo jest talentem bezproduktywnym. 6 goli i tyleż samo asyst mówi samo za siebie. Nic dziwnego, że z początkiem roku i otwarciem okna transferowego Atletico Madryt czym prędzej poczyniło kroki w celu zakontraktowania tego młodzieńca i wedle doniesień mediów, wkrótce pójdzie on w ślady Diego Costy.


 
Bomba Alexa Lopeza - w taki sposób zamyka mecz beniaminek La Liga. Świetna decyzja i świetne wykonanie.

Mourinho wybiera Adana, los wybiera Casillasa - dla wielu nie było przed tą kolejką ciekawszej zagadki. Na początku tygodnia Marca głosiła, że Iker wraca między słupki. Tuż przed meczem AS tonował jednak nastroje pisząc, że nic nie wiadomo. W podobnym tonie wypowiadał się Arbeloa, zapominając o tym, że bramkarz z obroną współpracować musi i warto mieć do siebie zaufanie. I tego właśnie zabrakło w akcji, która przyniosła Sociedad wyrównanie i zakończyła występ Adana w tym meczu. Dobitnie pokazało to, że 25-letni golkiper jest tylko zabawką w rękach Mourinho. I jako ta zabawka, efektownym "pajacykiem" zaatakował Vele, przyczyniając się do powrotu między słupki Ikera.

Ten miał od razu szansę zostać bohaterem. Nie został nim i w przeciągu całego spotkania zachowywał się w bramce tak jakby podczas zmiany, zamienił się z ukaranym przez sędziego, młodszym kolegą na talent. Na jego szczęście niepewnym tego dnia był także jego vis a vis i Real wygrał, a on zdaje się ma grę w następnych dwóch spotkaniach w kieszeni.

Samo spotkanie emocjonujące, choć jak obejrzeć później na spokojnie - pełne pomyłek z obu stron. Takie Premier League.



MINUSY

Koszmarek Javiego Varasa - jeden z najlepszych specjalistów od strzeżenia dostępu do bramki w La Liga, tym razem się nie popisał. Golkiper, przed którym wyraźny respekt odczuwa nawet Leo Messi przy stanie 1:0 dla Celty w spotkaniu przeciwko Valladolid na Balaidos, otrzymawszy podanie od kolegi z obrony wyluzował się nieco za bardzo. Wykorzystał to Javi Guerra, który zaatakował portero Celestes, a ten pod presją napastnika Pucela próbował wybić piłkę. W futbolówkę jednak nie trafił, co wykorzystał atakujący rywala i dopadł do niej. Były zawodnik Sevilli próbował ratować sytuację i powalił Guerrę na ziemię. Tylko dzięki wyrozumiałości arbitra skończyło się "jedynie" na rzucie karnym i żółtej kartce, choć wydaje się, że sędzia mógł podziękować mu za grę.

Wątpliwej jakość artykuł na portalu weszło po spotkaniu Real Saragossa-Real Betis - na temat tego "dzieła" już się sporo na twitterze naprodukowałem...więc teraz ograniczę się tylko do pewnych działań matematycznych.

Przeczytajcie ten artykuł uważnie, a potem pomyślcie. Dla ambitnego dziennikarza 1 mecz (!) stanowił asumpt do popełnienia artykułu, w którym rozlicza jakość całej ligi. Ligi, w której oglądamy 10 spotkań tygodniowo, co mnożąc przez 38 kolejek daje liczbę 380 spotkań. 1/380 i wiemy wszystko. Wniosek? Nawet jeśli pan Paweł Muzyka wyprodukuje 379 doskonałych tekstów jest gównianym dziennikarzem, bo akurat przeczytałem ten i jestem zawiedziony. Plus kwiatki "Jakby pies to zjadł, to by czym prędzej zwrócić" - to po polsku? Albo pisanie, że to żaden przypadek, bo takie mecze są w Hiszpanii co tydzień i przykład - Celta-Valladolid, czyli spotkanie które miało się odbyć dopiero w niedzielę (i było dobrym spotkaniem). Czy ja o czymś nie wiem?

Pomijam już w zasadzie wartość merytoryczną tego artykułu, bo i weszło pisząc o piłce hiszpańskiej (i nie tylko) na prawdziwej materii rzadko kiedy się skupia. Jedno ale. Saragossa wyczyniała cuda w obronie? To co robiło stawiane tu za wzór Newcastle w spotkaniu z Arsenalem (3:7)? Bo Arsenal chyba taki dobry nie był, co pokazuje następny mecz z Southampton, gdzie mieli problem z oddaniem strzału na bramkę Świętych. Brawo.

Liniowi na Camp Nou i nie tylko - jeśli Twoje zadanie polega na bieganiu z chorągiewką zsynchronizowanym z przemieszczaniem się linii obronnej i dopatrywaniu się czy w momencie podania za defensywę rywala nie wychyla się żaden element obcy to stopień skomplikowania Twoich obowiązków pracowniczych jest poniżej średniej. Głupio sadzić wtedy błąd za błędem, gdy na Twoje poczynania śledzi kilkadziesiąt tysięcy ludzi na stadionie i dalsze miliony przed telewizorami. Na szczęście bocznych arbitrów Barcelona rozstrzygnęła spotkanie po 30 minutach i prawdopodobnie jedynym zawiedzionym ich pracą był Pedro Rodriguez, który mógł zaliczyć mecz życia.

Inaczej było na Ramon Sanchez Pizjuan, gdzie gospodarzom sędzia wyraźnie pomógł w zgarnięciu pełnej puli. W kluczowej dla losów spotkania akcji, asystujący Spahiciowi Reyes był na wyraźnym spalonym, co umknęło uwadze pana z chorągiewką. Osasuna nie zachwyca, ale nie ma też szczęścia do arbitrów. W ostatnich spotkaniach swymi kontrowersyjnymi decyzjami meczowi rozjemcy pozbawili ich 4 oczek. No i znakomitego Andresa Fernandeza szkoda.


 
Na koniec "11" kolejki, z którą tym razem miałem spore problemy. Z zawodników, którzy zasłużyli na znalezienie się w niej, a ostatecznie nie zostali uwzględnieni można by spokojnie złożyć drugą "11" pocieszenia (Ronaldo, Fabregas, Pizzi, Leo Baptistao, Javi Fuego, Piatti, Fazio, Puyol, Kevin Garcia). Szczególnie obrodziło dobrymi występami pomocników, stąd takie ustawienie. 

*liczba wyborów do "11" kolejki

piątek, 4 stycznia 2013