wtorek, 22 stycznia 2013

20. kolejka - Na Anoeta bez zmian

źródło: marca.com
Pierwsza kolejka rundy rewanżowej w Hiszpanii to zdecydowany znak, że kończą się żarty, a dla większości ekip rozpoczyna się prawdziwa rywalizacja o wysoką stawkę. Gotowość do walki zasygnalizowały Real i Atletico, po cichu liczący jeszcze na kryzys Barcelony i realne włączenie się do walki o tytuł. Pierwsze potknięcie Dumy Katalonii oba stołeczne kluby bezwzględnie wykorzystały, nadrabiając do lidera po trzy oczka.

Nieco dalej w tabeli, drzemkę klubów zainteresowanych walką o europejskie puchary (Malaga, Betis, Valencia, Levante, Rayo) wykorzystały drużyny Realu Sociedad i Realu Valladolid, którym dzięki zwycięstwom, znów udało się złapać kontakt ze wspomnianą grupą.

Prawdziwa walka to jednak rywalizacja o byt w La Liga. Właśnie tu działo się w ostatni weekend najwięcej. Granada ograła rewelacyjne (choć mocno osłabione) Rayo, a Celta Vigo urwała punkt Maladze. Najważniejsze były jednak tzw. "mecze za 6 punktów" czyli starcia między sąsiadami z ligowych nizin. Pojedynki Espanyolu z Mallorcą oraz Osasuny z Deportivo dostarczyły niespodziewanie dużo emocji i obfitowały w gole. Jeśli ktoś jeszcze twierdzi, że La Liga jest nudna, to chyba nie śledzi wydarzeń z hiszpańskich boisk zbyt uważnie.

PLUSY

Zmysł transferowy działaczy Granady CF - klub z Andaluzji to jedna z nielicznych drużyn w La Liga, która regularnie wykazuje się aktywnością na rynku transferowym. Rzecz jasna transakcje przeprowadzane przez klub należący do właściciela Udinese, włoskiego biznesmena Giampaolo Pozzo nie szokują sumami odstępnego, a na Nuevos Los Carmenes nie trafiają głośne nazwiska. Przeważnie nie są to jednak ludzie kompletnie przypadkowi. Także styczniowego okienka transferowego, ludzie odpowiedzialni za transfery w El Grana nie spędzają bezczynnie. 

Andaluzyjskiej drużynie udało się zakontraktować Recio z Malagi. Młody zawodnik przyszedł z ekipy lokalnego rywala na zasadzie wypożyczenia. Manuel Pellegrini pozbył się pomocnika bez żalu, tym bardziej, że na jego miejsce przybył z londyńskiej Chelsea utalentowany Brazylijczyk Lucas Piazon, komplementowany przez liczne porównania do Kaki (tego z Milanu, nie tego z Realu). Dla Recio miała to być doskonała okazja do wyprowadzenia z błędu chilijskiego szkoleniowca, dla Granady - nowa opcja w środku pola.

Już w tym tygodniu przyklepano natomiast definitywny transfer Carlosa Arandy. Były zawodnik Realu Saragossa od dawna dawał do zrozumienia, że na La Romareda nie czuje się komfortowo. Od czasu, gdy rządy w stolicy Aragonii objął Manolo Jimenez pewniakiem na szpicy jest Helder Postiga, a pozostałe ofensywne pozycje obstawione są zwykle przez Katalończyków - Paco Montanesa i Victora Rodrigueza. Rozgoryczony tą sytuacją zawodnik wraz z początkiem stycznia rozpoczął poszukiwania nowego pracodawcy. Zgłosiła się Granada i obie strony są chyba zadowolone.

Na 10 minut przed końcem nerwowego spotkania przeciwko Rayo to właśnie nowe wzmocnienia zrobiły różnicę. Spokój zachował Aranda i znajdując się w polu karnym, miast na siłę szukać strzału, przytomnie wycofał do tyłu. Tam był Recio, który oddał mierzony, strzał po ziemi koło słupka i było już jasne, że niezwykle ważne 3 punkty zostają na Nuevos Los Carmenes.


 
Anoeta pozostaje zaczarowane - Wyjątkowy obiekt. I nie dlatego, że mamy tu bieżnię, co w istocie jest pewną osobliwością wśród pierwszoligowych hiszpańskich boisk. To jedyny stadion w lidze, który do soboty mógł się pochwalić tym, że Lionel Messi zapomina na jego murawie jak strzelać gole. Co więcej, nie sam Messi gubi się przekraczając granice miasta San Sebastian.  Jego ze wszech miar utalentowani koledzy, także przeżywają chwile zaćmienia, a co sezon scenariusz jest niemal ten sam. Ale po kolei.

Sezon 2010/2011 - Niemal pewna już tytułu Barcelona przyjeżdża na Anoeta, wystawia nieco mniej eksportową "11" z Thiago czy Fontasem, ale przez długi czas nie ma to wpływu na rezultat. Barcelona prowadzi po golu Thiago 1:0. W końcówce zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Najpierw gola strzela Ifran, potem karny, którego na gola zamienia Xabi Prieto. Porażka późniejszego mistrza i bądź co bądź niespodzianka.

Sezon 2011/2012 - Po rozjechaniu w pierwszej kolejce Villarreal, ogranie drużyny z San Sebastian wydawało się być formalnością. Co prawda na ławce od początku zasiadł Messi, ale z początku wydawało się to nie mieć żadnego znaczenia. Xavi i Fabregas w 2 minuty wyprodukowali dwa gole i mało kto w 15 minucie łudził się, że drużyna gospodarzy wstanie z kolan. Tymczasem w drugiej połowie miejsce miała rzecz dokładnie odwrotna. Najpierw Agirretxe, minutę później Griezmann i szokujące 2:2. A Barcelona w końcówce była zdezorientowana do tego stopnia, że David Villa bliski był zanotowania trafienia samobójczego z własnej połowy, natomiast Leo Messi fatalną symulką próbował wymusić podyktowanie rzutu karnego.

W tych dwóch wypadkach cuda jakie działy się na stadionie Realu można było tłumaczyć początkiem lub końcem rozgrywek, eksperymentami w składzie. Nikt nie wierzył, że kontynuacja tej niechlubnej passy będzie możliwa w momencie, gdy liderzy ligi są tak rozpędzeni, a Tito Vilanova wystawia w zasadzie once de gala. Co więcej sam Messi potrzebował 7 minut by swoją zmorę pokonać i wreszcie ustrzelić gola na 1:0. Potem mieliśmy jeszcze trafienie Pedro, po akcji-majstersztyku w wykonaniu Azulgrany. W międzyczasie odnotować trzeba dwa trafienia w słupek po strzałach zdobywców obu goli i wydawało się, że Sociedad dostanie lanie za wszelkie niepowodzenia. 

Ale magia Anoeta znów zadziałała. Najpierw Dani Alves odpuścił krycie i pozwolił Gonzalo Castro na zdobycie bramki kontaktowej. To jeszcze żadna nowość. Potem jednak kompletną bezmyślnością popisał się Pique, łapiąc dwie głupie żółte kartki. Dziurę po stoperze Vilanova chciał łatać Javierem Mascherano, ale więcej to przyniosło kłopotu niż pożytku, bo Argentyńczyk już trzeci raz w tej temporadzie skierował piłkę do własnej bramki. Montanier szedł za ciosem. Wstawił Ifrana i Agirretxe, którzy skutecznością nie grzeszą, ale wiedzą co to znaczy pokonać golkipera Blaugrany. I to był strzał w "10" Świetne dogranie w pole karne od Carlosa Martineza zaatakował odważnie Agirretxe i sensacja stała się faktem.

Zgłupiał solidny ostatnio Pique. Wraz z jego zejściem z boiska zagubił się gdzieś Leo Messi. Xavi nie umiał uspokoić gry drużyny tak jak zrobił to w szalonym meczu z Deportivo. Błyszczący ostatnio Busquets notował stratę za stratą, niektóre z nich okraszając nierozsądnymi faulami. Jedynym, który zdawał się utrzymywać poziom przez cały mecz był Iniesta, ale raz, że samemu nic nie mógł zdziałać, a dwa że w pewnym momencie był bliski podzielenia losu Pique, co byłoby już chyba totalną sensacją. Jednocześnie nie można zapomnieć o udziale zawodników Sociedad w całym tym przewrocie. Mimo kolejnego słabego początku, jeszcze raz wyczuli swą szansę i ją wykorzystali. Tym razem było to bezdyskusyjnie spektakularne zwycięstwo.


 
Atletico Madryt sięga po kolejną broń - wychowanków - nikt nie zliczy jak wiele mówi się w kontekście FC Barcelony o dobrodziejstwach jakie niesie za sobą ich idea stawiania na piłkarzy, będących produktami ich szkółki. Druga drużyna katalońskiego kolosa od kilku lat z powodzeniem występuje na zapleczu Primera Division i gdyby nie regulaminowy zakaz być może toczyłaby walkę o awans do hiszpańskiej elity. Od tego sezonu na tym szczeblu rozgrywek pojedynkuje się także młodzież drugiego potentata La Liga - madryckiego Realu, a kilku zawodników z kadry Castilli, wobec problemów personalnych z jakimi zmaga się Mourinho, miało już okazję poczuć klimat pierwszego zespołu.

Jako, że Los Colchoneros, swą postawą w obecnej temporadzie zgłaszają wyraźny akces do ścisłej czołówki, muszą dysponować podobnymi argumentami. I zdolna młodzież nie jest tu wyjątkiem co w sposób dobitny ukazała nam niedzielna potyczka Rojiblancos z Levante. 3 punkty drużynie z Vicente Calderon zapewnili właśnie canteranos.

Najpierw błysnął absolutny żółtodziób - Javier Manquillo, dla którego był to nie tylko debiut w wyjściowej "11", ale w ogóle dopiero drugi występ w La Liga w karierze. Reprezentant hiszpańskich młodzieżówek zdawał się nie odczuwać jednak żadnej tremy. Raz po raz startował po prawej stronie, dając partnerom z drużyny alternatywę w ataku. Mimo 18-lat, prawy obrońca wykazywał się niezwykłym wyczuciem w oskrzydlaniu akcji. Przy jednej z takich prób pięknym podaniem uruchomił go Tiago. Młody zawodnik podręcznikowo zgrał do środka, gdzie całą akcje skutecznie wykończył Adrian, obijając jeszcze piłkę o rozpaczliwie interweniującego Navarro.

Po przerwie miejscowa publiczność zadrżała, gdy urazu doznał Falcao (drobna dolegliwość mięśniowa, która według ostatnich badań nie wyłączy go z gry na zbyt długo). Po chwili nikt o tej chwili trwogi już nie pamiętał. Wprowadzony w miejsce El Tigre Diego Costa rozklepał piłkę z Koke, po czym ten drugi popisał się strzałem-marzenie. Jeszcze jeden błysk kolejnego wychowanka, w tym wypadku zawodnika otrzaskanego już w La Liga.

Z takim zapleczem Los Colchoneros mogą zadomowić się w ścisłej czołówce na lata, a warunkiem koniecznym do utrzymania tego stanu rzeczy nie muszą być wielomilionowe transakcje. Tylko czekać, aż wypali kolejny prawdziwy diament - Oliver Torres.


  
MINUSY
 
Wietrzne Colliseum Alfonso Perez - pojedynek na przedmieściach Madrytu zapowiadał się całkiem ciekawie, a to z uwagi na fakt, że miał być to ligowy debiut wracającego do La Liga po nieudanym epizodzie w Rosji - Unaia Emery'ego, nowego szkoleniowca Sevilli. Smaczku dodawał fakt, że w szeregach gospodarzy od pierwszych minut zagrać miał wychowanek poprzedniego pracodawcy Baska na rynku hiszpańskim, niejaki Paco Alcacer, który za jego rządów nie dostał szansy na przebicie się do pierwszej drużyny Valencii. 

Niestety na atrakcyjność spotkania wpływ miała potężna wichura jaka rozpętała się tego wieczora na madryckich suburbiach. Zaczęło się nieźle. Rakitic obsłużył nietuzinkowym podaniem piętą Reyesa, a wychowanek klubu z Ramon Sanchez Pizjuan zdobył pierwszego gola od pamiętnych derbów z Betisem. I w tym momencie kontrolę nad spotkaniem przejęły zjawiska atmosferyczne, które w dużym stopniu pomogły drużynie Azulones zremisować ten mecz. To właśnie podmuchy wiatru sprawiły, że uderzona przez Adriana Colunge piłka zmyliła Palopa i wpadła do siatki. Gol tyleż efektowny w czasie rzeczywistym, co kuriozalny po prześledzeniu powtórek. Był to niestety koniec prawdziwych emocji w tym spotkaniu. Potem mieliśmy już tylko beznadziejną walkę obu stron z wiatrem. Jednym i drugim dostosowanie się do warunków sprawiało trudności, a portero gospodarzy - Moya - nie zdołał zrozumieć prawideł przyrody do końca spotkania. W takim układzie zdobywanie goli było zadaniem niewykonalnym. Na prawdziwe efekty pracy Unaia jeszcze poczekamy.


 
Trup ściele się gęsto na Estadio Jose Zorilla - pierwsza połowa, niedzielnego spotkania na Estadio Jose Zorilla zebrała żniwo w postaci aż trzech kontuzji. Ta niezwykle rzadko spotykana sytuacja bez wątpienia miała ujemny wpływ na jakość widowiska rozgrywanego w Valladolid, bo urazy dotykały zawodników kluczowych dla obu jedenastek. Pierwszym, któremu organizm odmówił posłuszeństwa był Patrick Ebert. Pech nie opuszcza tego błyskotliwego skrzydłowego. Po kontuzji ręki i dopiero co  wyleczonej dolegliwości mięśniowej, teraz znów był zmuszony opuścić murawę przed czasem z grymasem bólu na twarzy. Na szczęście dla miejscowych do czasu zejścia z boiska udało mu się zrobić trochę dobrego. To po jego dośrodkowaniu Oscar zgrał do Javiego Guerry, a ten wyprowadził gospodarzy na prowadzenie.


Choć utrata Niemca była poważnym osłabieniem dla Pucela, było to nic w porównaniu ze stratami po drugiej stronie. Najpierw okazało się, że niezdolny do kontynuowania gry jest lider środka pola - Apono, a po chwili swego przywódcę straciła linia defensywna - boisko opuścić musiał Loovens. Obaj doznali urazów mięśniowych i nie zagrają przynajmniej przez 3 tygodnie. Jakby tego było mało po spotkaniu na zdrowie narzekali także Pinter i Edu Oriol, ale badania wykazały, że nie czeka ich przerwa w grze, dzięki czemu Jimenez nie ma kadry na kolejne spotkania w totalnej rozsypce. Po  udanym roku 2012, który wobec obecnych standardów klubu z La Romareda był rokiem magicznym, pierwszy miesiąc nowego jest upadkiem z dużej wysokości. Los Blanquillos przegrali wszystkie noworoczne pojedynki i to ostatni dzwonek dla nich na odwrócenie niekorzystnej sytuacji, bo konkurencja nie śpi.



Jak nie grać w obronie czyli manita w 45 minut - chwilę zastanawiałem się nad tym czy nawiązać do tego spotkania w plusach, docenić przełamanie Królewskich i wyrazić podziw dla ich gry, czy wspomnieć o katastrofie jaka stała się udziałem linii defensywnej klubu z Mestalla. Ostatecznie uznałem, że dostatecznym wyrazem uznania dla gry Los Blancos, będą stosowne wybory do "11" kolejki. Zresztą liczby spotkania, a przede wszystkim pierwszych trzech kwadransów, mówią same za siebie. Na murawę stadionu Valencii wjechał walec i na szczęście dla miejscowych, ów maszyna okazywała momentami miłosierdzie.

Nie ulega jednak wątpliwości, że swoboda z jaką gracze gości poruszali się po boisku była w dużej mierze produktem nieudolności zawodników Los Ches. Jedynym tłumaczeniem nie może być z pewnością eksperymentalne zestawienie boków obrony. Guardado na lewej obronie biega już od ładnych kilku spotkań, a ostatnio robił to z coraz większym powodzeniem. Ricardo Costa nie zapewniał takich walorów w grze z przodu jak Joao Pereira, ale wydawał się solidniejszą opcją od Barragana z uwagi na odpowiedzialną grę w obronie. Przy optymalnej dyspozycji wszystkich składowych części obrony to mogło się udać.

Ale tego wieczora defensorzy miejscowych poruszali się jak dzieci we mgle: bezmyślnie podążając na ślepo za zwodami Ronaldo czy Di Marii, wracając bez ładu i składu na własną połowę przy kontrach rywala, zastygając w bezruchu, gdy kluczowe podania serwował Ozil. Po prostu zerowa organizacja. Ktoś nie znający realiów hiszpańskiej piłki, czy w ogóle nie obcujący z tym sportem na co dzień, mógłby pomyśleć, że to pojedynek niedoścignionych mistrzów tej dyscypliny z kompletnymi amatorami.

Żal było patrzeć na tak sponiewieraną drużynę Nietoperzy. Tym smutniejsze jest to, że tak dotkliwa porażka przyszła w momencie, gdy Valencia zdawała się wychodzić na prostą. Rosnącą formę potwierdzała seria ligowych zwycięstw i dobry, choć pechowy w ostatecznym rozrachunku pojedynek Pucharu Króla na Santiago Bernabeu. Co prawda w drugiej połowie podopieczni Valverde opanowali sytuację na boisku i byli bliscy honorowego trafienia, ale czy był to koniec zaćmienia i przebudzenie ekipy z Mestalla czy oszczędzanie sił przez Królewskich dowiemy się dopiero w środę.


Valencia 0 Real Madrid 5 przez acosart

"11" kolejki 

Tradycyjnie na wyróżnienie zasłużyło kilku więcej zawodników niż byłem w stanie zmieścić do tego składu. Wśród nich można by wymienić Koke, Andera Herrere, Lolo, Giovani Dos Santos, Carlos Martinez, Varane czy Roberto. Przegrali jednak oni minimalnie w moich oczach rywalizację z wybranymi przeze mnie graczami. 

*liczba wyborów do "11" kolejki
 

1 komentarz: