wtorek, 25 grudnia 2012

16. kolejka - "11" kolejki

Jako, że 16. seria gier w La Liga skutecznie zdemotywowała mnie do napisania tradycyjnego podsumowania w ramach świątecznych porządków na blogu ograniczam się do przedstawienia przygotowanej przy okazji tej kolejki jedenastki graczy, którzy w rzeczony weekend wybili się z szarości. Oczywiście nie zabrakło wydarzeń spektakularnych jak urwanie punktów przez skazywany na pożarcie Espanyol w starciu z Realem Madryt czy efektowne udokumentowanie tegorocznej dominacji przez Barcelonę jednak te zdarzeń (jak zakładam) nie ubiegły niczyjej uwadze. Niestety to drugie oblicze ligi, z którym staram się zwykle zaprzyjaźnić ewentualnego czytelnika wyglądało w tamten weekend jak z pozoru ciekawie zapowiadające się starcie Valencii z Rayo na Mestalla. W związku z tym - bez komentarza.

*liczba wyborów do "11" kolejki

wtorek, 11 grudnia 2012

15. kolejka - Rekordy i przełamania


15. seria gier, chociaż nie przyniosła większych zmian w układzie tabeli, z pewnością może zyskać miano najbardziej szczególnej z tych dotychczas rozegranych. A to za sprawą dwóch goleadorów - Messiego i Falcao, którzy swoimi wyczynami przeszli do historii - klubu (jak to miało miejsce w przypadku Kolumbijczyka) i światowego futbolu (Argentyńczyk). Zupełnie przy okazji, wspomniana dwójka zapewniła swoim drużynom kolejne 3 punkty, umacniając je na czele tabeli i wzmagając apetyty kibiców.przed bezpośrednim starciem obu ekip, które czeka nas w niedzielę na Camp Nou. Układ w tabeli odzwierciedla też klasyfikacja Pichichi - tak jak Barca ma 6 punktów przewagi nad Los Colchoneros, tak La Pulga o 6 goli wyprzedza El Tigre

W tle tych historycznych wydarzeń wiruje karuzela trenerska w La Liga. Przed tą serią gier, według doniesień o swe posady drżeć mogli szkoleniowcy Granady, Sevilli czy Mallorki. Co ciekawe, mimo relatywnie niekorzystnych wyników nie mamy żadnych wieści o zwolnieniu Anqueli, Caparrosa czy Michela. Albo pogłoski o podziękowaniu im za współpracę były mocno przesadzone, albo mało kto jest tak szybki jak Manuel Llorente. Z zarządem klubu kontaktował się natomiast Paco Herrera. Mimo porażki na San Mames szefostwo klubu docenia pracę katalońskiego szkoleniowca i zaproponował mu przedłużenie umowy.

Wreszcie był to weekend przełamań - oprócz Falcao, którego spektakularny wyczyn poprzedziły niemal 2 miesiące mocno przeciętnej gry, swą większą lub mniejszą niemoc przełamały kluby walenckie - Valencia i Levante.

Plusy

Real Valladolid-Real Madryt i Real Betis-FC Barcelona - dwa spotkania, które z czystym sumieniem można polecić każdemu sympatykowi piłki kopanej, a jednocześnie dwa doskonałe argumenty, przeczące stereotypom, jakoby zaplecze czołówki La Liga, podkładało się gigantom. 

Drużyna Djukicia na pojedynek z Mistrzem Hiszpanii wyszła bez kompleksów, a dodatkowo - sprzyjało im szczęście. Dośrodkowania Patricka Ebertra dwukrotnie pozwalały Pucela wyjść na prowadzenie, dzięki przytomnemu zachowaniu w polu karnym angolskiego wieżowca Manucho. Obrońcy jednak nie potrafili uszanować tego co ofensywie udało się zdobyć - defensorom przydarzyło się kilka szkolnych błędów, a jeden z nich ze spokojem wykorzystali Callejon z Benzemą. To jednak pewnie nie przeszkodziłoby "fioletowym" w pokrzyżowaniu szyków Los Blancos gdyby nie rewelacyjnie dysponowany tego dnia Meut Ozil.  3 punkty gościom zapewniły dwie, szczególnej urody bramki reprezentanta Niemiec. Najpierw jeszcze przed przerwą w duecie z Benzemą rozklepał obronę rywala i strzelił obok Daniego Hernandeza, a gdy wydawało się, że Królewscy do ostatnich minut będą walczyć o wyszarpanie zwycięstwa, przepięknym strzałem z rzutu wolnego ukrócił ich męki. Przy okazji wspaniałego występu rozgrywającego Realu, Marca przedstawiła jego statystyki z dotychczasowego pobytu w stolicy Hiszpanii, wśród których najbardziej szokującą liczbą jest 0,5. Niesamowita regularność zawodnika, którego gra może czasami nie zachwyca, ale jak widać nijak nie przekłada się to na efektywność.

A o męczarniach faworyta, niech świadczy fakt, że Angel Di Maria w końcówce grał na czas, długo celebrując wykonanie stałego fragmentu gry.



Na spacerek nie mógł liczyć także lider z Barcelony, choć wszystko zaczęło się z pozoru łatwo i przyjemnie. 25 minut, kolejne dwie asysty Iniesty, kolejne dwa trafienia i rekord Messiego i wydawało się, że Duma Katalonii bez problemu zapisze na swoim koncie 14 zwycięstwo. Wystarczyła jednak chwila nieuwagi, geniusz, wprowadzonego jeszcze przed przerwą na boisko, młodziutkiego Vadillo i zimna krew Rubena Castro by sielanka przerodziła się w straszną mordęgę. Verdiblancos wyczuli chwilę słabości rywala i po przerwie zaatakowali ze zdwojoną siłą. Podopieczni Tito Vilanovy mieli jednak furę szczęścia, gdyż dwukrotnie po mniej lub bardziej świadomych próbach zaskoczenia Victora Valdesa piłka odbijała się od słupka/poprzeczki bramki. Oczywiście swoje szanse mieli także zawodnicy Azulgrany, ale wyjątkowo słabo spisujący się tego dnia Pedro i Alba fatalnie marnowali wyśmienite okazje. I tutaj pojawiła się gr na czas, w pole karne Katalończyków wędrował portero gospodarzy - Adrian, nie zabrakło też kilku niesportowych zachowań. Wynik jednak nie uległ zmianie. 

Mimo porażki, zgromadzona na Estadio Benito Villamarin publiczność zgotowała swoim ulubieńcom owację na stojąco. Ta sama publiczność, która jeszcze niedawno była bliska zlinczowania swoich piłkarzy za derbową klęskę. Ciężko o lepszą recenzję.



Przełamanie Nietoperzy - ponownie można skorzystać ze znanego stwierdzenia - "efekt nowej miotły". To taki efekt, o którym mówi się tylko wtedy, gdy potwierdza się związana z nim prawidłowość. Przychodzi nowy trener i drużyna natychmiast zaczyna osiągać lepsze rezultaty. Trudno uznać to za zasługę nowego szkoleniowca, zapisywanie tego sukcesu na konto poprzednika byłoby czynem rażąco niekonsekwentnym, więc mówi o się o nowej miotle. W Walencji pewnie nikt się kwestią nomenklatury tego zjawiska nie zajmuje bo wszyscy cieszą się z pierwszego wyjazdowego triumfu Los Ches, odniesionego w starciu z odrodzoną ostatnimi czasy Osasuną. Wygrana skromna i nie przyszła podopiecznym Valverde łatwo, ale tymczasowo nikt o styl się nie będzie martwił. Cieszy także fakt, że swój udział w wygranej miał powracający po kontuzji Pablo Piatti. To właśnie zaskakujący centrostrzał  Argentyńczyka, który odbił się od słupka pozwolił Roberto Soldado wpakować piłkę do bramki. 

Nowy opiekun Valencii może się jak dotąd pochwalić doskonałym bilansem w wygranych w 2 spotkaniach (2:0 w bramkach). Szansa na kontynuowanie dobrej passy już we wtorek. Los Ches nie opuszczają Pampeluny i w ramach rozgrywek o Puchar Króla spróbują pokonać Los Rojillos jeszcze raz.



Przełamanie El Tigre  - czyli wspomniane 5 bramek zdobytych przeciwko Deportivo. Przełamanie, bo choć tym , którzy La Liga oglądają od święta pewnie ciężko w to uwierzyć, Kolumbijczyk pozostawał bez trafienia z gry od przeszło miesiąca, a w ostatnich 2 miesiącach z gry strzelił ledwie raz. Wynik bądź co bądź wstydliwy, gdy mowa o zawodniku, który rzucił rękawicę tak wybitnym snajperom jak Messi czy Ronaldo. W niedzielę El Tigre z każdą minutą wyglądał coraz lepiej. Co prawda strzelanie zaczął, również krytykowany ostatnimi czasy Diego Costa, ale potem przyszedł już czas na spektakl byłego zawodnika FC Porto. Pochodzący z Ameryki Południowej dał niemal kompletny przekrój tego co powinna mieć każda typowa "9'" - bezproblemowe wykończenie sytuacji sam na sam, siłowe wywalczenie pozycji do strzału i pewne uderzenie, świetne trafienie z dystansu, pewne egzekwowanie rzutu karnego, instynkt strzelecki i wykończenie akcji strzałem głową.

Osiągnięcie Radamela można umniejszać i nie bez racji będzie ten, kto zauważy, że mierzył on się z absolutnymi żółtodziobami, jeśli chodzi o doświadczenie w La Liga, bo występy Rodericka i Insuy w najwyższej klasie rozgrywkowej w Hiszpanii zliczyć można na palcach jednej ręki. Z drugiej strony, wybitnych snajperów w historii Rojiblancos było wielu. Tylko w najnowszej historii bramki na chwałę klubu  Vicente Calderon strzelali Christian Vieri, Fernando Torres, Kun Aguero czy Diego Forlan. I żaden z nich nie dokonał tego, co stało się właśnie udziałem Kolumbijczyka. El Tigre znów jest wielki.



Sztuka dośrodkowań Ibaia Gomeza - osobiście nie jestem fanem rozwiązywania akcji w ten sposób i jako widz preferuje typowe dla hiszpańskiego futbolu, mniej lub bardziej dynamiczne przepychanie piłki  środkiem boiska, za pomocą niekonwencjonalnych i precyzyjnych zagrań. Jak się okazuje tamtejsi piłkarze, nawet tak prymitywne metody potrafią uczynić dziełem sztuki. Wspomnianego Baska już wcześniej chwaliłem za umiejętność precyzyjnych dośrodkowań i obok jego krajana - Benata oraz Victora Rodrigueza, uważałem za absolutnego specjalistę w tej dziedzinie. Prawdziwy koncert precyzyjnych wrzutek dał jednak w sobotę na San Mames. Dwie z nich spadły wprost na głowę Aritza Aduriza, który tak dograne piłki umieszczał w siatce (w jednym wypadku sędzia odgwizdał spalonego). Naprawdę warto prześledzić sposób w jaki dośrodkowuje ten młody zawodnik Los Leones - niespotykana dla tego typu zagrań maestria ruchów.



Minusy 

Muniz Fernandez - tego arbitra kojarzą niemal wszyscy, którzy interesują się piłką nożną. Jeśli nie z nazwiska to przynajmniej z wyglądu. Charakterystycznie ulizane i zaczesane do tyłu włosy - ktki opis tej osobliwej fryzury i już wiadomo o kogo chodzi. Inaczej uczesanego, od kiedy pamiętam, nigdy tego sędziego nie widziałem i śmiem twierdzić, że dokładnie tak samo wygląda, budząc się codziennie rano.

Do niedawna ten meczowy rozjemca wyróżniał się nie tylko uczesaniem, ale i całkiem uczciwym jak na hiszpańskie warunki sędziowaniem. Nieprzypadkowo jeszcze całkiem niedawno dane mu było sędziować spotkania między Realem i Barceloną i to w okresie, w którym konfrontacje tych dwóch ekip wzbudzały najwięcej emocji. Gdy jednak praca hiszpańskich arbitrów coraz bardziej schodzi na psy Muniz Fernandez staje się jednym z symboli upadku tej profesji. Doskonały wyraz dał temu w piątek, prowadząc mecz między Espanyolem, a Sevillą.

Kilka absurdalnych decyzji z jego strony, z których najbardziej komiczna jest ta z 38 minuty spotkania. Rzut wolny dla Sevilli. Do piłki podchodzi Reyes. Sędzia gwizdkiem daje znak do wykonania stałego fragmentu gry, po chwili jednak rusza w kierunku zawodników tłoczących się w polu karnym. Reyes wykonuje rzut wolny, sędzia gwiżdże i podbiega do pomocnika gości. Zawodnik Sevillistas otrzymuje źółtą kartkę, a jako że wcześniej już został napomniany w ten sposób - wylatuje z boiska. Co prawda, arbiter dał znak by wstrzymać się z zagraniem piłki, ale by dotarło to do egzekutora (na tyle by można go było ukarać za taką niesubordynację) przydałoby się użyć gwizdka.

Do tego dwa wątpliwe rzuty karne i 10 żółtych kartek. Bez wątpienia to wystarczy by nazwać go bohaterem meczu.



Szybsze święta dla Toulalana, Fabregasa i Gago - cała trójka nabawiła się w ten weekend kontuzji, które wykluczą ich z gry do końca roku. Toulalan i Gago to zresztą chyba najwięksi pechowcy tego sezonu, bo to nie pierwsza ich przerwa spowodowana urazem. Natomiast zawodnik Barcelony cieszył się jak dotychczas wyjątkowo dobrym zdrowiem, które pozwoliło mu zagrać we wszystkich rozegranych do tej pory spotkaniach i osiągnąć świetną formę, która przełożyła się na doskonałe statystyki - 5 goli i 10 asyst. To duża strata przed dwoma, trudnymi spotkaniami, jakie czekają Blaugrane w najbliższych tygodniach.

"11" kolejki

Mimo bardzo dobrych występów tym razem zabrakło miejsca dla Messiego, Manucho, Koke, Weligtona czy Zuculiniego.

*liczba wyborów do "11" kolejki

wtorek, 4 grudnia 2012

14. kolejka - To nie jest kraj dla trenerów z Argentyny?


Do niedawna Hiszpania wydawała się idealnym miejscem do pracy dla argentyńskich szkoleniowców. Pomijając stan teraźniejszy, mam jeszcze gdzieś w pamięci czasy sukcesów Hectora Raula Cupera, który wprowadził grę Mallorki i Valencii na poziom, o którym oba te zespoły mogą dziś jedynie pomarzyć. Kolejne próby osiągnięcia sukcesu z drużynami z Półwyspu Iberyjskiego skutecznie jednak nadszarpnęły niemal nieskazitelny wizerunek nestora argentyńskiej myśli szkoleniowej. 

Po fachowców z ojczyzny Maradony wciąż sięgano jednak chętnie, zwykle z pozytywnym skutkiem. W 2009 roku funkcje szkoleniowca Espanyolu objął były zawodnik tego klubu - Mauricio Pochettino . Mimo, że dla wielokrotnego reprezentanta kraju był to debiut na ławce trenerskiej, a drużyna pod jego wodzą nie osiągała spektakularnych sukcesów to jego praca była pozytywnie oceniana przez media i kolegów po fachu. Wielokrotnie pochlebne opinie o opiekunie Pericos wypowiadał Pep Guardiola, który w podobnym okresie rozpoczął pracę w drużynie lokalnego rywala. Gdy tenże Guardiola ustąpił z posady szkoleniowca Dumy Katalonii to właśnie Pochettino stał się trenerem z najdłuższym, nieprzerwanym stażem pracy w jednym klubie w lidze.

Przed ubiegłym sezonem w Bilbao zatrudniono Marcelo Bielse. Szkoleniowca, który wcześniej długie lata pracował jako selekcjoner - najpierw ojczystej reprezentacji, a potem Chile. Dla doświadczonego trenera praca w klubie nie była jednak pierwszyzną. W dotychczasowej karierze prowadził m. in...Espanyol. El Loco nowym podopiecznym w mig wybił z głowy siermiężną wizje gry, jaką zespół prezentował za Caparrosa, a ekipa jaką stworzył stanowiła absolutne odkrycie poprzedniego sezonu na europejskich oraz krajowych boiskach.

Pozytywnie doświadczeni przez te historie działacze Atletico nie wahali się by niespełniającego oczekiwań Gregorio Manzano zastąpić legendą klubu Diego Simeone. Efekt był piorunujący. Argentyńczyk nie tylko dźwignął drużynę w ligowej tabeli, będąc bliskim awansu do Ligi Mistrzów, ale przede wszystkim w spektakularnym stylu doprowadził Los Colchoneros do wygranej w Lidze Europy. Nowy sezon zaczął od wygrania Superpucharu i kapitalnej passy w rodzimych, która sprawiła, że przed Derbi Madrileño po raz pierwszy od dawna ciężko było wskazać faworyta.

Na połączenie argentyńskiej skuteczności i identyfikacji z zespołem zdecydowano się postawić także w Valencii, gdzie zatrudniono Mauricio Pellegrino. El Flaco miał nadać drużynie nową jakość po toksycznym związku z egzaltowanym, baskijskim szkoleniowcem Unaiu Emerym. Pomóc miała w tym przyzwoita kadra, wzmocniona w letnim okienku transferowym.

Ten wskazany powyżej, niemal idylliczny stan zastany mniej więcej na początku tegorocznych rozgrywek został ostatnimi czasy mocno zaburzony.

Naturalnie wciąż w najlepszym położeniu z całej czwórki jest Simeone. Jego drużyna dalej zajmuje drugie miejsce w tabeli. Co prawda po raz pierwszy od kilku kolejek ich strata do lidera z Barcelony jest większa niż przewaga nad lokalnym rywalem, ale nawet w obliczu wyjazdowego starcia z Blaugraną Rojiblancos mają szansę utrzymać się na 2. miejscu przynajmniej do zakończenia rundy jesiennej. Dużo bardziej dotkliwy od punktowych strat jest jednak fakt, że mimo wielu pozytywnych zmian jakich dokonał Cholo, jedna rzecz pozytywnej metamorfozie nie uległa. Jego zawodnicy wciąż nie wyzbyli się kompleksu Realu. 

W sobotę nie byli w stanie przełamać swojej niemocy z Królewskimi, którzy przed tym spotkaniem wydawali się być wyjątkowo łatwi do pokonania. Ba, moim zdaniem w sobotę, wyłączając bohatera spotkania - Ronaldo, nie zaprezentowali się nadzwyczajnie. Można oczywiście spekulować czy nie było w tym zasługi gości, którzy do większego wysiłku rywala nie zmusili. Atletico przegrało, bo Radamel Falcao nie był w stanie przełamać się na najważniejszy mecz wzorem lidera drużyny gospodarzy. Podopieczni Simeone polegli też dlatego, że kompletnie nie funkcjonowała formacja, której w ostatnich meczach, zapewniała im zwycięstwa nawet wtedy, gdy gra ogółu pozostawiała wiele do życzenia. Żaden z pomocników nie zagrał na choćby 50% swoich umiejętności. Wyjątkowo apatyczny był Arda Turan, który dodatkowo głupim zachowaniem pomógł Los Blancos otworzyć wynik, kompletnie obok spotkania przeszli Koke i Gabi, Mario Suarez długimi momentami sprawiał wrażenie zdekoncentrowanego. Ciekawy pomysł na poirytowanie rywala miał Diego Costa, ale zapomniał żeby pograć też przy okazji trochę w piłkę. W takiej sytuacji, Falcao - zawodnik , który wbrew wielu opiniom, pozostaje napastnikiem żyjącym głównie z pracy kolegów, na dłuższą metę, niezapewniającym regularności Messiego czy Ronaldo - nie był w stanie zdziałać niczego. Efekt - druzgocąca klęska. Paradoksalnie, wynik nie obrazuje w pełni bezradności ekipy Simeone.

Co do reszty Argentyńczyków: Pochettino jak wiadomo pracę stracił już kilka dni temu. Zastąpił go Meksykanin Javier Aguirre i już zdobył punkt w wyjazdowym meczu z Granadą, który jednak ciężko zapisać na jego konto, podobnie jak nie jest to zasługa samego Espanyolu. Pericos mieli co prawda w tym meczu swoje okazje i Tono Martinez kilkukrotnie musiał się nagimnastykować, ale to drużyna z Nuevos Los Carmenes była stroną przeważającą i powinna wygrać.

W ten weekend pracę stracił także Pellegrino. I to nie na chwilę przed północą kiedy twitter rozgorzał od informacji o decyzji Manuela Llorente, ale jeszcze w końcówce spotkania z Sociedad na Mestalla, kiedy kolejne gole dla przybyszy, miejscowi kibice powitali białymi chusteczkami oznaczającymi pożegnanie z El Flaco. Choć sam ex-trener nazywa decyzję pochopną, ciężko powiedzieć, że jest to ruch niespodziewany.To właśnie Mestalla pozostawała w tym sezonie ostoją, wyjątkowo chwiejnej drużyny, a w konsekwencji zabezpieczeniem samego Pellegrino. Gdy zdarzyło się, że i na własnym obiekcie Nietoperze zaprezentowali jakość wyjazdową, nie było zmiłuj. Zresztą w ostatnich w dwóch spotkaniach Los Ches zagrali nie tylko poniżej standardów instytucji jaką są, ale w ogóle poniżej standardów La Liga. Drużyna straciła w tych 180 minutach 9 bramek, a drugie tyle stracić mogła gdyby nie nieskuteczność rywali. Przy okazji z boiska wylecieli Rami i Jonas. Na pochwały zasługuje jedynie Diego Alves. 

Schedę po Pellegrino przejmie Ernesto Valverde. Trener niezły, ale w mojej opinii "za krótki" by wszystko w takim  zespole poukładać. Podobnie jak w wypadku Espanyolu to raczej rozwiązanie ad hoc, aniżeli próba uzdrowienia zespołu. Nie wiem na ile można wierzyć prasowym doniesieniom, ale jeżeli w grę wchodziło zatrudnienie Luisa Aragonesa to właśnie on powinien przejąć stery w VCF. Ktoś z osobowością i sukcesami. Podczas, gdy zespół jest rozbity, a piłkarze (Soldado, Albelda) sami obwiniają się za wyrzucenie szkoleniowca, półśrodki mogą nie zdać egzaminu. Czas jednak pokaże jak to będzie wyglądało.

Bielsa jak wiadomo z Bilbao już raz nieomal nie odszedł. Miało to miejsce w letniej przerwie, kiedy doszło między nim do nieporozumień w temacie ośrodka treningowego. Ostatecznie były selekcjoner Argentyny został w klubie, ale na dzień dzisiejszy ciężko stwierdzić czy to dobrze czy źle. Athletic stał się ofiarą sukcesu, którego nawet nie osiągnął, ale o tym jeszcze parę zdań kiedyś napiszę. W ten weekend Los Leones dostali na Camp Nou taka lekcję futbolu jak wcześniej na Bernabeu. Wydaje się, że misja El Loco w stolicy Kraju Basków dobiega końca.

*

Zamiast ogólnego podsumowania, tym razem ta nieco przydługa refleksja, wobec czego od razu przejdziemy do konkretów.

Plusy:

Najszybciej strzelają na Ramon Sanchez Pizjuan  - bardziej niecierpliwym kibicom polecam oglądanie spotkań Sevilli, które ta drużyna rozgrywa u siebie. Po tym jak przed dwoma tygodniami wynik derbowego starcia już w 12 sekundzie otworzył Reyes,a chwilę później poprawił Fazio, tym razem wystarczyła minuta z drobnym okładem by strzelanie rozpoczął rewelacyjny, niemiecki skrzydłowy Patrick Ebert. Gdy dodamy do tego spotkanie z Realem, w którym Trochowski trafił do siatki podobnie jak jego rodak z Valladolid w 2 minucie oraz pojedynek pucharowy z Espanyolem, w którym Fazio potrzebował na zdobycie gola 3 minut okaże się, że nie ma drugiego, takiego obiektu w Hiszpanii, który zapewniałby tak mocne uderzenie od samego początku. W poniedziałek jednak sytuacja była o tyle wyjątkowa, że to gracze Pucela zaskoczyli gospodarzy, a nie na odwrót. Para Oscar-Ebert odpowiedzialna za pierwsze trafienie, w odwrotnej konfiguracji wypracowała także drugiego gola. W ostatecznym rozrachunku oba te trafienia dały gościom nieco sensacyjną wygraną.



Real Sociedad i Getafe wreszcie na miarę swoich możliwości - obie te drużyny odniosły w tym tygodniu bardzo wartościowe zwycięstwa, które pozwolą im się najprawdopodobniej na dłużej zadomowić w górnej połówce tabeli. Choć oba zespoły faworytami wspomnianych konfrontacji nie były, to ich wygrana i dobre lokaty, bardziej wnikliwych obserwatorów specjalnie nie dziwią. Zarówno Txuri-Urdin jak i Azulones dysponują nieprzeciętnymi jak na warunki La Liga kadrami, stanowiącymi na pozór udaną mieszankę młodości i doświadczenia. Z efektywnością pracy obu tych kolektywów bywało jednak różnie. 

Na początku sezonu Getafe pokonało co prawda Real Madryt, ale w późniejszym okresie o podobne niespodzianki było trudno. Zadanie nie było prostsze również wtedy, gdy podmadrycki zespół podchodził do spotkania w roli faworyta. Zdarzało się podopiecznym Luisa Garcii Plazy takie pojedynki zaskakująco przegrywać, a nawet gdy zwyciężali duża w tym była zasługa arbitra. W ostatnich tygodniach sytuacja ta ulega zmianie. Getafe pnie się w górę tabeli. 3 następujące po sobie zwycięstwa wywindowały drużynę na 6. miejsce. Coliseum Alfonso Perez powoli staje się atutem gospodarzy, po tym jak w pierwszych tygodniach sezonu 2012/2013 zdobywanie punków na własnym obiekcie przychodziło tej ekipie z trudem. W drużynie wykształcają się prawdziwi liderzy. Jednym z nich jest chwalony przeze mnie przed tygodniem Pedro Leon. Hiszpański skrzydłowy nie spoczął na laurach i znów miał swój udział w niezwykle cennym zwycięstwie nad Malagą, notując asystę przy bramce Lopo.



Sociedad natomiast jak już wcześniej wspomniałem postawiło krzyżyk na Pellegrino. Dla baskijskiej drużyny bardziej istotna jest jednak ich własna sytuacja. Po niedawnym kryzysie nie ma już śladu. Drużyna w ostatnich 4 spotkaniach zdobyła, aż 10 punktów, co pozwoliło jej przeskoczyć na bezpieczną 9. lokatę z widokami na większy awans. Kluczowe okazało się moim zdaniem ponowne sięgnięcie po Rubena Pardo i Diego Ifrana. Ta dwójka w połączeniu z rewelacyjnie spisującym się tego dnia Velą i wracającym do formy po kontuzji Zurutuzą znów dała akcjom Realu rozmach, pamiętany chociażby ze starcia  z Vallecano. Zdobyta szybko przez Roberto Soldado bramka przez jakiś czas zakłamywała obraz spotkania, w którym od początku przeważali goście. Cudów w bramce dokonywał jednak Diego Alves.

Dalszemu waleniu głową w mur zapobiegł boczny obrońca Sociedad - De la Bella, dając przykład jak radzić sobie z brazylijskim portero. Skoro niemożliwym było go pokonać Katalończyk postanowił go minąć. Podobnie postąpili później jego koledzy. Mikel Gonzalez przedłużoną przez Xabiego Prieto wrzutkę skierował z najbliższej odległości do pustej bramki. W dalszej kolejności Alvesa ogrywali Diego Ifran i Imanol Agirretxe. Dzieła zniszczenia dopełnił bohater spotkania - Vela - pewnie egzekwując rzut karny.



Tak grające Getafe i Real Sociedad to kandydaci do gry w pucharach, w których prezentując futbol na takim poziomie - nie przynieśliby wstydu.

Jose Luis Mendilibar robi dobrą robotę - jeśli zwolnienie El Flaco było pochopną decyzją, to warto zauważyć, że w Pampelunie takich gwałtownych ruchów nikt się nie podejmuje. A skutek tej wstrzemięźliwości jest całkiem niezły i kto wie, czy ewentualna zmiana na stanowisku szkoleniowca, którą swego czasu sugerowano, przyniosłaby tak dobre efekty. Baskijski szkoleniowiec wyprowadził drużynę na prostą. 8 punktów zdobytych przez ostatni miesiąc sprawiło, że Osasuna po raz pierwszy wydostała się ze strefy spadkowej. O zwolnieniu szkoleniowca już się nie mówi. Bać się muszą Anquela czy Michel.

Minusy:
  
O minusach sporo było we "wstępie". Tutaj więc skromnie.

Słabe końcówki beniaminków - to mógł być kolejny udany weekend dla zespołów. Zabrakło kilku minut. Deportivo swoje spotkanie na El Riazor zaczęło słabo. W drugiej połowie stać ich jednak było na remontade z Rikim w roli głównej. Wysiłek snajpera Los Turcos został jednak zniweczony, gdyż w ostatnich minutach spotkania Joel Campbell dał 3 punkty gościom. Trzeba jednak przyznać, że szyki obronne nie miały w tej sytuacji zbyt wiele do powiedzenia. Niesygnalizowane i precyzyjne uderzenie Kostarykanina to jedna z ładniejszych bramek w tej kolejce.

Inaczej było na Balaidos. Tam wydawało się, że mimo jednobramkowego prowadzenia gracze Paco Herrery wszystko mają pod kontrolą. Levante grało równie pasywnie, co w spotkaniu z Sevillą, skupiając się na obronie i czyhając na błędy rywala. Długo obrona Celty takowych nie popełniała. Ale w końcówce dopuściła się aż dwóch. Najpierw w swoim stylu bezsensownego zagrania ręką dopuścił się tuż przed polem karnym Gustavo Cabral. Powstałą w ten sposób okazje Levante łatwo zaprzepaściło. Po kiepskim wykonaniu rzutu wolnego rozluźnili się jednak obrońcy gospodarzy, odpuszczając krycie. Granotes skorzystali z tego faktu i mimo kolejnego kiepskiego spotkania na wyjeździe podopiecznym Juana Ignacio Martineza udało się zdobyć 1 punkt.

"11" kolejki

Miałem nie lada problem, bo znów wyróżniła się większa liczba zawodników. Dlatego zabrakło miejsca dla Rubena Castro, Rikiego, De La Belli. Musiałbym stworzyć jakieś fantastyczne ustawienie by ich wszystkich pomieścić.

*liczba wyborów do "11" kolejki