wtorek, 4 grudnia 2012

14. kolejka - To nie jest kraj dla trenerów z Argentyny?


Do niedawna Hiszpania wydawała się idealnym miejscem do pracy dla argentyńskich szkoleniowców. Pomijając stan teraźniejszy, mam jeszcze gdzieś w pamięci czasy sukcesów Hectora Raula Cupera, który wprowadził grę Mallorki i Valencii na poziom, o którym oba te zespoły mogą dziś jedynie pomarzyć. Kolejne próby osiągnięcia sukcesu z drużynami z Półwyspu Iberyjskiego skutecznie jednak nadszarpnęły niemal nieskazitelny wizerunek nestora argentyńskiej myśli szkoleniowej. 

Po fachowców z ojczyzny Maradony wciąż sięgano jednak chętnie, zwykle z pozytywnym skutkiem. W 2009 roku funkcje szkoleniowca Espanyolu objął były zawodnik tego klubu - Mauricio Pochettino . Mimo, że dla wielokrotnego reprezentanta kraju był to debiut na ławce trenerskiej, a drużyna pod jego wodzą nie osiągała spektakularnych sukcesów to jego praca była pozytywnie oceniana przez media i kolegów po fachu. Wielokrotnie pochlebne opinie o opiekunie Pericos wypowiadał Pep Guardiola, który w podobnym okresie rozpoczął pracę w drużynie lokalnego rywala. Gdy tenże Guardiola ustąpił z posady szkoleniowca Dumy Katalonii to właśnie Pochettino stał się trenerem z najdłuższym, nieprzerwanym stażem pracy w jednym klubie w lidze.

Przed ubiegłym sezonem w Bilbao zatrudniono Marcelo Bielse. Szkoleniowca, który wcześniej długie lata pracował jako selekcjoner - najpierw ojczystej reprezentacji, a potem Chile. Dla doświadczonego trenera praca w klubie nie była jednak pierwszyzną. W dotychczasowej karierze prowadził m. in...Espanyol. El Loco nowym podopiecznym w mig wybił z głowy siermiężną wizje gry, jaką zespół prezentował za Caparrosa, a ekipa jaką stworzył stanowiła absolutne odkrycie poprzedniego sezonu na europejskich oraz krajowych boiskach.

Pozytywnie doświadczeni przez te historie działacze Atletico nie wahali się by niespełniającego oczekiwań Gregorio Manzano zastąpić legendą klubu Diego Simeone. Efekt był piorunujący. Argentyńczyk nie tylko dźwignął drużynę w ligowej tabeli, będąc bliskim awansu do Ligi Mistrzów, ale przede wszystkim w spektakularnym stylu doprowadził Los Colchoneros do wygranej w Lidze Europy. Nowy sezon zaczął od wygrania Superpucharu i kapitalnej passy w rodzimych, która sprawiła, że przed Derbi Madrileño po raz pierwszy od dawna ciężko było wskazać faworyta.

Na połączenie argentyńskiej skuteczności i identyfikacji z zespołem zdecydowano się postawić także w Valencii, gdzie zatrudniono Mauricio Pellegrino. El Flaco miał nadać drużynie nową jakość po toksycznym związku z egzaltowanym, baskijskim szkoleniowcem Unaiu Emerym. Pomóc miała w tym przyzwoita kadra, wzmocniona w letnim okienku transferowym.

Ten wskazany powyżej, niemal idylliczny stan zastany mniej więcej na początku tegorocznych rozgrywek został ostatnimi czasy mocno zaburzony.

Naturalnie wciąż w najlepszym położeniu z całej czwórki jest Simeone. Jego drużyna dalej zajmuje drugie miejsce w tabeli. Co prawda po raz pierwszy od kilku kolejek ich strata do lidera z Barcelony jest większa niż przewaga nad lokalnym rywalem, ale nawet w obliczu wyjazdowego starcia z Blaugraną Rojiblancos mają szansę utrzymać się na 2. miejscu przynajmniej do zakończenia rundy jesiennej. Dużo bardziej dotkliwy od punktowych strat jest jednak fakt, że mimo wielu pozytywnych zmian jakich dokonał Cholo, jedna rzecz pozytywnej metamorfozie nie uległa. Jego zawodnicy wciąż nie wyzbyli się kompleksu Realu. 

W sobotę nie byli w stanie przełamać swojej niemocy z Królewskimi, którzy przed tym spotkaniem wydawali się być wyjątkowo łatwi do pokonania. Ba, moim zdaniem w sobotę, wyłączając bohatera spotkania - Ronaldo, nie zaprezentowali się nadzwyczajnie. Można oczywiście spekulować czy nie było w tym zasługi gości, którzy do większego wysiłku rywala nie zmusili. Atletico przegrało, bo Radamel Falcao nie był w stanie przełamać się na najważniejszy mecz wzorem lidera drużyny gospodarzy. Podopieczni Simeone polegli też dlatego, że kompletnie nie funkcjonowała formacja, której w ostatnich meczach, zapewniała im zwycięstwa nawet wtedy, gdy gra ogółu pozostawiała wiele do życzenia. Żaden z pomocników nie zagrał na choćby 50% swoich umiejętności. Wyjątkowo apatyczny był Arda Turan, który dodatkowo głupim zachowaniem pomógł Los Blancos otworzyć wynik, kompletnie obok spotkania przeszli Koke i Gabi, Mario Suarez długimi momentami sprawiał wrażenie zdekoncentrowanego. Ciekawy pomysł na poirytowanie rywala miał Diego Costa, ale zapomniał żeby pograć też przy okazji trochę w piłkę. W takiej sytuacji, Falcao - zawodnik , który wbrew wielu opiniom, pozostaje napastnikiem żyjącym głównie z pracy kolegów, na dłuższą metę, niezapewniającym regularności Messiego czy Ronaldo - nie był w stanie zdziałać niczego. Efekt - druzgocąca klęska. Paradoksalnie, wynik nie obrazuje w pełni bezradności ekipy Simeone.

Co do reszty Argentyńczyków: Pochettino jak wiadomo pracę stracił już kilka dni temu. Zastąpił go Meksykanin Javier Aguirre i już zdobył punkt w wyjazdowym meczu z Granadą, który jednak ciężko zapisać na jego konto, podobnie jak nie jest to zasługa samego Espanyolu. Pericos mieli co prawda w tym meczu swoje okazje i Tono Martinez kilkukrotnie musiał się nagimnastykować, ale to drużyna z Nuevos Los Carmenes była stroną przeważającą i powinna wygrać.

W ten weekend pracę stracił także Pellegrino. I to nie na chwilę przed północą kiedy twitter rozgorzał od informacji o decyzji Manuela Llorente, ale jeszcze w końcówce spotkania z Sociedad na Mestalla, kiedy kolejne gole dla przybyszy, miejscowi kibice powitali białymi chusteczkami oznaczającymi pożegnanie z El Flaco. Choć sam ex-trener nazywa decyzję pochopną, ciężko powiedzieć, że jest to ruch niespodziewany.To właśnie Mestalla pozostawała w tym sezonie ostoją, wyjątkowo chwiejnej drużyny, a w konsekwencji zabezpieczeniem samego Pellegrino. Gdy zdarzyło się, że i na własnym obiekcie Nietoperze zaprezentowali jakość wyjazdową, nie było zmiłuj. Zresztą w ostatnich w dwóch spotkaniach Los Ches zagrali nie tylko poniżej standardów instytucji jaką są, ale w ogóle poniżej standardów La Liga. Drużyna straciła w tych 180 minutach 9 bramek, a drugie tyle stracić mogła gdyby nie nieskuteczność rywali. Przy okazji z boiska wylecieli Rami i Jonas. Na pochwały zasługuje jedynie Diego Alves. 

Schedę po Pellegrino przejmie Ernesto Valverde. Trener niezły, ale w mojej opinii "za krótki" by wszystko w takim  zespole poukładać. Podobnie jak w wypadku Espanyolu to raczej rozwiązanie ad hoc, aniżeli próba uzdrowienia zespołu. Nie wiem na ile można wierzyć prasowym doniesieniom, ale jeżeli w grę wchodziło zatrudnienie Luisa Aragonesa to właśnie on powinien przejąć stery w VCF. Ktoś z osobowością i sukcesami. Podczas, gdy zespół jest rozbity, a piłkarze (Soldado, Albelda) sami obwiniają się za wyrzucenie szkoleniowca, półśrodki mogą nie zdać egzaminu. Czas jednak pokaże jak to będzie wyglądało.

Bielsa jak wiadomo z Bilbao już raz nieomal nie odszedł. Miało to miejsce w letniej przerwie, kiedy doszło między nim do nieporozumień w temacie ośrodka treningowego. Ostatecznie były selekcjoner Argentyny został w klubie, ale na dzień dzisiejszy ciężko stwierdzić czy to dobrze czy źle. Athletic stał się ofiarą sukcesu, którego nawet nie osiągnął, ale o tym jeszcze parę zdań kiedyś napiszę. W ten weekend Los Leones dostali na Camp Nou taka lekcję futbolu jak wcześniej na Bernabeu. Wydaje się, że misja El Loco w stolicy Kraju Basków dobiega końca.

*

Zamiast ogólnego podsumowania, tym razem ta nieco przydługa refleksja, wobec czego od razu przejdziemy do konkretów.

Plusy:

Najszybciej strzelają na Ramon Sanchez Pizjuan  - bardziej niecierpliwym kibicom polecam oglądanie spotkań Sevilli, które ta drużyna rozgrywa u siebie. Po tym jak przed dwoma tygodniami wynik derbowego starcia już w 12 sekundzie otworzył Reyes,a chwilę później poprawił Fazio, tym razem wystarczyła minuta z drobnym okładem by strzelanie rozpoczął rewelacyjny, niemiecki skrzydłowy Patrick Ebert. Gdy dodamy do tego spotkanie z Realem, w którym Trochowski trafił do siatki podobnie jak jego rodak z Valladolid w 2 minucie oraz pojedynek pucharowy z Espanyolem, w którym Fazio potrzebował na zdobycie gola 3 minut okaże się, że nie ma drugiego, takiego obiektu w Hiszpanii, który zapewniałby tak mocne uderzenie od samego początku. W poniedziałek jednak sytuacja była o tyle wyjątkowa, że to gracze Pucela zaskoczyli gospodarzy, a nie na odwrót. Para Oscar-Ebert odpowiedzialna za pierwsze trafienie, w odwrotnej konfiguracji wypracowała także drugiego gola. W ostatecznym rozrachunku oba te trafienia dały gościom nieco sensacyjną wygraną.



Real Sociedad i Getafe wreszcie na miarę swoich możliwości - obie te drużyny odniosły w tym tygodniu bardzo wartościowe zwycięstwa, które pozwolą im się najprawdopodobniej na dłużej zadomowić w górnej połówce tabeli. Choć oba zespoły faworytami wspomnianych konfrontacji nie były, to ich wygrana i dobre lokaty, bardziej wnikliwych obserwatorów specjalnie nie dziwią. Zarówno Txuri-Urdin jak i Azulones dysponują nieprzeciętnymi jak na warunki La Liga kadrami, stanowiącymi na pozór udaną mieszankę młodości i doświadczenia. Z efektywnością pracy obu tych kolektywów bywało jednak różnie. 

Na początku sezonu Getafe pokonało co prawda Real Madryt, ale w późniejszym okresie o podobne niespodzianki było trudno. Zadanie nie było prostsze również wtedy, gdy podmadrycki zespół podchodził do spotkania w roli faworyta. Zdarzało się podopiecznym Luisa Garcii Plazy takie pojedynki zaskakująco przegrywać, a nawet gdy zwyciężali duża w tym była zasługa arbitra. W ostatnich tygodniach sytuacja ta ulega zmianie. Getafe pnie się w górę tabeli. 3 następujące po sobie zwycięstwa wywindowały drużynę na 6. miejsce. Coliseum Alfonso Perez powoli staje się atutem gospodarzy, po tym jak w pierwszych tygodniach sezonu 2012/2013 zdobywanie punków na własnym obiekcie przychodziło tej ekipie z trudem. W drużynie wykształcają się prawdziwi liderzy. Jednym z nich jest chwalony przeze mnie przed tygodniem Pedro Leon. Hiszpański skrzydłowy nie spoczął na laurach i znów miał swój udział w niezwykle cennym zwycięstwie nad Malagą, notując asystę przy bramce Lopo.



Sociedad natomiast jak już wcześniej wspomniałem postawiło krzyżyk na Pellegrino. Dla baskijskiej drużyny bardziej istotna jest jednak ich własna sytuacja. Po niedawnym kryzysie nie ma już śladu. Drużyna w ostatnich 4 spotkaniach zdobyła, aż 10 punktów, co pozwoliło jej przeskoczyć na bezpieczną 9. lokatę z widokami na większy awans. Kluczowe okazało się moim zdaniem ponowne sięgnięcie po Rubena Pardo i Diego Ifrana. Ta dwójka w połączeniu z rewelacyjnie spisującym się tego dnia Velą i wracającym do formy po kontuzji Zurutuzą znów dała akcjom Realu rozmach, pamiętany chociażby ze starcia  z Vallecano. Zdobyta szybko przez Roberto Soldado bramka przez jakiś czas zakłamywała obraz spotkania, w którym od początku przeważali goście. Cudów w bramce dokonywał jednak Diego Alves.

Dalszemu waleniu głową w mur zapobiegł boczny obrońca Sociedad - De la Bella, dając przykład jak radzić sobie z brazylijskim portero. Skoro niemożliwym było go pokonać Katalończyk postanowił go minąć. Podobnie postąpili później jego koledzy. Mikel Gonzalez przedłużoną przez Xabiego Prieto wrzutkę skierował z najbliższej odległości do pustej bramki. W dalszej kolejności Alvesa ogrywali Diego Ifran i Imanol Agirretxe. Dzieła zniszczenia dopełnił bohater spotkania - Vela - pewnie egzekwując rzut karny.



Tak grające Getafe i Real Sociedad to kandydaci do gry w pucharach, w których prezentując futbol na takim poziomie - nie przynieśliby wstydu.

Jose Luis Mendilibar robi dobrą robotę - jeśli zwolnienie El Flaco było pochopną decyzją, to warto zauważyć, że w Pampelunie takich gwałtownych ruchów nikt się nie podejmuje. A skutek tej wstrzemięźliwości jest całkiem niezły i kto wie, czy ewentualna zmiana na stanowisku szkoleniowca, którą swego czasu sugerowano, przyniosłaby tak dobre efekty. Baskijski szkoleniowiec wyprowadził drużynę na prostą. 8 punktów zdobytych przez ostatni miesiąc sprawiło, że Osasuna po raz pierwszy wydostała się ze strefy spadkowej. O zwolnieniu szkoleniowca już się nie mówi. Bać się muszą Anquela czy Michel.

Minusy:
  
O minusach sporo było we "wstępie". Tutaj więc skromnie.

Słabe końcówki beniaminków - to mógł być kolejny udany weekend dla zespołów. Zabrakło kilku minut. Deportivo swoje spotkanie na El Riazor zaczęło słabo. W drugiej połowie stać ich jednak było na remontade z Rikim w roli głównej. Wysiłek snajpera Los Turcos został jednak zniweczony, gdyż w ostatnich minutach spotkania Joel Campbell dał 3 punkty gościom. Trzeba jednak przyznać, że szyki obronne nie miały w tej sytuacji zbyt wiele do powiedzenia. Niesygnalizowane i precyzyjne uderzenie Kostarykanina to jedna z ładniejszych bramek w tej kolejce.

Inaczej było na Balaidos. Tam wydawało się, że mimo jednobramkowego prowadzenia gracze Paco Herrery wszystko mają pod kontrolą. Levante grało równie pasywnie, co w spotkaniu z Sevillą, skupiając się na obronie i czyhając na błędy rywala. Długo obrona Celty takowych nie popełniała. Ale w końcówce dopuściła się aż dwóch. Najpierw w swoim stylu bezsensownego zagrania ręką dopuścił się tuż przed polem karnym Gustavo Cabral. Powstałą w ten sposób okazje Levante łatwo zaprzepaściło. Po kiepskim wykonaniu rzutu wolnego rozluźnili się jednak obrońcy gospodarzy, odpuszczając krycie. Granotes skorzystali z tego faktu i mimo kolejnego kiepskiego spotkania na wyjeździe podopiecznym Juana Ignacio Martineza udało się zdobyć 1 punkt.

"11" kolejki

Miałem nie lada problem, bo znów wyróżniła się większa liczba zawodników. Dlatego zabrakło miejsca dla Rubena Castro, Rikiego, De La Belli. Musiałbym stworzyć jakieś fantastyczne ustawienie by ich wszystkich pomieścić.

*liczba wyborów do "11" kolejki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz