niedziela, 24 lutego 2013

Zmiana warty

źródło: dailymail.co.uk
Strzał Ibaia Gomeza był główną ozdobą ostatniego w historii derbowego pojedynku rozgrywanego na starym San Mames. Dysponujący świetnie ułożoną stopą, młody Bask w piątkowy wieczór, otworzył wynik w pasjonującym pojedynku Athetiku z Realem Sociedad, prezentując coś, czego w sobotni wieczór nie zaprezentowali Gołota z Saletą - piekielnie mocne uderzenie. Precyzyjne dośrodkowanie Aurtenetxe, szybka decyzja Ibaia i wolej z gatunku tych, które w wykonaniu Kapitana Tsubasy rozrywały siatkę. Wolej, który będzie ostatnim miłym wspomnieniem gospodarzy z baskijskich potyczek na San Mames.

Finalne derbowe tchnienie La Catedral to zresztą niejedyny znak upływu czasu związany z tym meczem. W Kraju Basków idzie nowe. Po około dekadzie dominacji Athletiku w tej pokojowej rywalizacji, kontrolę nad Baskonią przejmuje odmłodniała drużyna Txuri-Urdin. A skuteczną cesję zespół z Anoeta zawdzięcza doskonale funkcjonującemu systemowi szkoleniowemu, który pozwolił im wyprodukować pokolenie piłkarzy, coraz śmielej walczących o europejskie puchary. Kolejne punkty drużyna z San Sebastian zdobywa dzięki wyśmienitej grze piłkarzy, którzy w Sociedad są niemal od zawsze (Mikel Gonzalez, Ruben Pardo, Xabi Prieto, Illarramendi) lub którym zaufano tutaj we wczesnym etapie piłkarskiej kariery (Zurutuza, Griezmann, Agirretxe, Carlos Martinez czy Bergara). To wszystko bez nacjonalistycznego zacięcia, będącego największą osobliwością (a od niedawna i największą udręką) lokalnego rywala, co pozwala na uzupełnienie składu wartościowym południowoamerykańskim zaciągiem w postaci bramkarza Bravo czy ofensywnego tercetu Ifran, Castro, Vela. Ktoś jeszcze uważa, że to iż jako pierwsi w tym sezonie znaleźli sposób na pokonanie Barcelony w ligowej rywalizacji to przypadek?

Najważniejszy jednak jest fakt, że cały ten biznes jest cholernie perspektywiczny. Zawodników po trzydziestce w kadrze zespołu nie uświadczmy, a średnia wieku oscyluje na poziomie 25 lat. Jednocześnie rozsądnie bronienie dostępu do bramki powierzono zawodnikom bardziej doświadczonym, a popłoch w szykach obronnych rywali siać ma młodzieńcza fantazja takich chłystków jak Griezmann czy Vela. Przywiązanie do zespołu w Sociedad jest sprawą naturalną, identyfikacja z klubowymi barwami nie jest budowana na drodze niewolniczych praktyk rodem z ostatnich poczynań Josu Urrutii. Nazywany już teraz "nowym Xabim Alonso" Ruben Pardo czy Inigo Martinez (który w poprzednim sezonie oprócz solidnej jak na młodziana gry w obronie, zasłynął golami zza połowy) z pełną świadomością tego, że piłkarski świat staje przed nimi otworem, podpisują nowe, długoterminowe umowy z klubem. Praktyka drużyny z Anoeta daje powody by myśleć, że te posunięcia to coś więcej niż troska o zabezpieczenie interesu klubowej kasy poprzez ustanowienie wyższych klauzul wykupu.

Zespól z San Sebastian idzie dalej. Po wychowaniu kadry gotowej na walkę o coś więcej niż utrzymanie ligowego bytu oraz po znalezieniu wspólnego języka w relacji trener-zawodnicy, klub stawia na promocję własnej marki. Idzie całkiem przyzwoicie jak na start niemalże od zera. Wszak to Sociedad, jeśli wierzyć prasowym doniesieniom, było jednym z możliwych celów inwestycyjnych najbogatszego człowieka na świecie Carlosa Slim Helu, który summa sumarum postanowił zostać zbawcą niemalże upadłego, legendarnego Realu Oviedo. Wabikiem dla meksykańskiego miliardera miało być właśnie znakomite zaplecze szkoleniowe. Mimo iż skończyło się jedynie na planach, to miejscowi specjaliści od wizerunku nie przestają działać nad reklamą w mikro i makro skali. Do poczynań tego typu należy zaliczyć zupełnie niezapowiedziane pojawienie się piłkarzy pierwszej drużyny podczas sprzedaży przewidzianej dla fanów Txuri-urdin puli biletów na derbowy pojedynek. Kibice, oprócz zdobycia niezwykle cennej wejściówki, stanęli przed unikalną szansą zupełnie bezpośredniego kontaktu z ulubieńcami. Była możliwość rozmowy, w ruch poszły aparaty i markery. Mały gest, a jak zmienia atmosferę wokół drużyny przed kluczowym spotkaniem. Oczywiście można także zabunkrować się w ośrodku treningowym i szlifować formę, ale wtedy ewentualny sukces jest połowiczny.

źródło: oficjalny fanpage klubu na facebooku
 Swymi przewidywaniami nie chcę wybiegać zbyt daleko, bo do końca rozgrywek jeszcze 13 kolejek., a ścisk wśród drużyn walczących o puchary wciąż jest spory  Wszystko wskazuje jednak na to, że w dekadę po historycznym wicemistrzostwie, drużyna z San Sebastian wróci do Europy. Uprawomocnienie wykluczenia Malagi oraz ewentualne odpadnięcie Sevilli w półfinale Pucharu Króla prawdopodobnie sprawi, że na awans do Ligi Europy liczyć będzie mogła nawet 8. drużyna La Liga, co może uczynić zadanie stojące przed podopiecznymi Montaniera wybitnie nieskomplikowanym. W przypadku sukcesu, smak wygranej będzie o tyle lepszy, że osiągnięty dosłownie WŁASNYMI siłami. Kto wie, być może wkrótce ktoś zastanowi się dwa razy nim nazwie ich kelnerami. W każdym razie, powodzenia.

wtorek, 19 lutego 2013

24. kolejka - Koniec świata i nowy, czyli stary ład

źródło: svenskafans.com
Niemal 2/3 sezonu za nami i powoli krystalizuje nam się ostateczny układ sił tabeli w La Liga, a poszczególne kluby definiują swoje cele na resztę sezonu. Dramatyczna staje się sytuacja trzech ligowych outsiderów. Lepsza gra Osasuny, Granady czy Espanyolu sprawiła, że Celta, Mallorca oraz Deportivo straciły bezpośredni kontakt z bezpieczną strefą, co mając na uwadze ich obecną formę nie wróży nic dobrego. Drużyną, która zajmuje pierwsze bezpieczne miejsce w tabeli jest Saragossa, która miała dobrą pierwszą część sezonu. Niestety dla ekipy Manolo Jimeneza, koniec znakomitego 2012 roku, oznaczał też koniec dobrej passy. Problemy kadrowe, spowodowane przez kartki i kontuzje, sprawiły, że przez niemal 2 miesiące uciułali zaledwie 2 punkciki i bezstresowe wegetowanie w środku tabeli zamieniają na kolejną walkę o utrzymanie. Moim zdaniem to właśnie 5 ostatnich ekip powalczy o ligowy byt do końca.

U góry toczy się walka o europejskie puchary. Z rywalizacji tej zdają się wypadać Betis i Levante, natomiast swoje aspiracje zgłasza rozpędzona Sevilla. Choć aktualny ligowy układ tego jeszcze nie odzwierciedla, to po analizie ostatnich kolejek taka tendencja wydaje się być prawdopodobna. Jeśli UEFA utrzyma w mocy wszelkie kary nałożone na Malagę to w Lidze Mistrzów zobaczymy eksportowy kwartet - FC Barcelona, Real Madryt, Atletico Madryt i Valencia CF. Jeśli chodzi o Ligę Europy to chętnie zobaczyłbym w niej Real Sociedad i Rayo Vallecano, nawet jeśli przyszłość tych drugich jest niepewna.

PLUSY

Koniec świata - dublet Medela - miniony piątek nabrzmiały był od zdarzeń niecodziennych. Zaczęło się od deszczu meteorytów nad Czelabińskiem. Wszelakie media przez większość dnia zdawały sprawozdania z miejsca zdarzenia, informując o rozmiarach strat. Im bliżej było godzin wieczornych tym bardziej na pierwszy plan wysuwała się informacja, o groźbie zderzenia z ziemią potężnej asteroidy. Mimo rekordowo bliskiego przelotu do kolizji z naszą planetą nie doszło i cała ludzkość odetchnęła z ulgą. Przedwcześnie...

Trzeci atak siły wyższej przyszedł nagle, niezapowiedzianie i w przeciwieństwie do poprzednich zjawisk,  ugodził w cel. Gary Medel, którego większość sympatyków La Liga identyfikowała dotychczas jako boiskowego (i nie tylko boiskowego, by wspomnieć chociażby dwukrotne aresztowanie, w tym raz za uderzenie dziennikarki) zabijakę, skompletował dublet w starciu z Deportivo. I to nie byle jaki. W jednej jak i w drugiej sytuacji Chilijczyk uwolnił się spod opieki obrońców i wykończył akcje w sposób, którego nie powstydziliby się Messi czy Ronaldo, choć na jego korzyść przemawia fakt, że po nim nikt takiego zagrożenia się nie spodziewał.

Podczas jego hiszpańskiej przygody to absolutny precedens, choć uczciwie trzeba przyznać, że w całej swojej profesjonalnej karierze zrobił to już po raz trzeci. Najpierw w czerwcu 2008 roku swoimi trafieniami wspomógł kadrę narodową w walce o mundial, a niespełna dwa lata później w argentyńskim klasyku poprowadził w ten sposób do zwycięstwa Boca Juniors, pogrążając jednocześnie wielkich rywali z River Plate. Za każdym razem to właśnie celne strzały zawodnika nazywanego Pitbullem decydowały o losach konfrontacji.

Chilijczyk to jeden z tych zawodników, na których zmiana szkoleniowca wywarła największy wpływ. Odnalazł w sobie strzelecki instynkt (3 gole w 5 meczach), pohamował swój temperament (zaledwie jedna żółta kartka) i wreszcie prezentuje poziom, którego się po nim spodziewano, sprowadzając go na Ramon Sanchez Pizjuan. 

Zdaje sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie i kiedyś atmosfera w klubie jeszcze zrobi się gęsta, a sam Medel postrada zmysły, ale póki co zatrudnienie Emery'ego przynosi spodziewane efekty, przewidywane przez liczne grono ekspertów, upatrujących w Andaluzyjskim zespole idealnego tworzywa do pracy dla Baska. Pod wodzą Unaia na wysokości zadania stają liderzy - Negredo, Rakitic czy nawet Navas, a obrona wystrzega się maratonów błędów. Zgodnie z oczekiwaniami pod skrzydłami byłego szkoleniowca Valencii rozwijają się prawdziwe perełki. Geoffreya Kondogbie wielkim talentem okrzyknięto już za Michela, ale to Emery uczynił z tego dobrze zbudowanego Francuza, etatowego partnera Medela w duecie defensywnych pomocników, kosztem swojego znajomego z VCF - Hedwigesa Maduro. W spotkaniu z Los Turcos błysnął ponadto debiutujący w wyjściowym składzie (zaledwie trzeci występ w ogóle), produkt miejscowej szkółki Alberto Moreno. Skuteczne uprzykrzanie życia Rikiemu i asysta, wieńcząca przebojową akcję są sygnałem, że być może Unai wyszperał kolejnego Jordiego Albe. Tak jak pisałem przed 2 tygodniami, wciąż są rzeczy, które można, a nawet trzeba poprawić, ale nic tak nie ułatwi tego procesu jak tego typu namacalne dowody, że praca w tym kierunku popłaca.



Wraca stare - wszyscy ci, którzy rywalizację w lidze Mistrzów Świata i Europy sprowadzają do pojedynku FC Barcelony z Realem dawno nazwali ten sezon (jak i poprzednie) nudnym i przewidywalnym (ba, stwierdzenie takie wymsknęło się kiedyś nawet Diego Simeone, który jednak rakiem się później z tej wypowiedzi wycofywał). Jednakowoż, każdy którego sercu La Liga jest bliższa zdawał sobie sprawę, że podczas tej temporady dzieją się rzeczy niesłychane. Jak słusznie zauważył swego czasu Dominik Piechota z bloga "Piechotą do celu!" na wielu frontach hierarchia została zachwiana, w Sewilli Betis strącił z tronu lokalnego rywala z Ramon Sanchez Pizjuan, Atletico przejęło palmę pierwszeństwa w Madrycie od Los Blancos, a w Walencji swą wyższość statuowało Levante, potwierdzając ją triumfem nad zmagającą się z problemami Valencią. Gdy dodamy do tego znakomicie spisujące się w lidze, choć budowane na mikroskopijnym kapitale Rayo, czy  słabe jak nigdy, zasłużone firmy takie jak Bilbao, Espanyol czy Osasunę to okazałoby się, że do totalnej rewolty potrzeba ledwie (albo aż) zmiany układu sił w Barcelonie.

Ostatnie tygodnie sugerują jednak, że liga wchodząc w decydującą fazę nieco nam normalnieje. Swoje demony poskromiła Valencia i bliska jest miejsc, które w poprzednich latach wydawały się jej należeć z urzędu. Domeną Los Ches stały się wyjazdy, które na starcie sezonu były prawdziwym koszmarem Nietoperzy. Betis po imponującym starcie rozgrywek i meczach, w których psuł krew najlepszym - popadł w strzelecką niemoc, a na gola z gry pracuje już od liczby minut liczonych w setkach. Kryzys ten zbiega się z wspomnianym rozkwitem rywala z centrum miasta i sprawia, że zwaśnione kluby dzielą jedynie 4 punkty. To taki sam dystans jaki utrzymuje się między stołecznymi drużynami, choć tu o wytypowanie dalszego przebiegu wydarzeń trudno z uwagi na fakt, że walka ta nie jest priorytetem aktualnych mistrzów, a Atletico w wyścigu tym ma silne argumenty w postaci rozgrywania spotkań z czołówką na własnym boisku, gdzie dzielą i rządzą.

Wreszcie należy dostrzec tendencję zwyżkową Espanyolu i Osasuny. Ci pierwsi to absolutna rewelacja ostatnich tygodni. Gdyby brać pod uwagę jedynie najnowsze mecze, drużyna dowodzona przez Aguirre to absolutny top. Ci drudzy, swoim tegorocznym zwyczajem,, angażując minimum środków skrupulatnie gromadzą punkty w ostatnich kolejkach, przede wszystkim robiąc to na własnym obiekcie.

Wejście w decydującą fazę rozgrywek symbolizuje powrót starego ładu. I znaleźć można tyle samo argumentów, upatrujących w tym pozytywów jak i negatywów, bo z jednej strony ten nowy układ sił bardzo się mógł podobać, a z drugiej nie ma żadnych powodów by twierdzić, że utrzymałby się w następnych latach, co mogło by się odbić na wynikach hiszpańskich zespołów w Europie.

MINUSY

Szybcy i wściekli - Morata i Sergio Ramos - spotkanie rewelacyjnego Rayo z chimerycznym Realem miało być moim osobistym hitem tej kolejki, co zdawali się akceptować włodarze ligi, umiejscawiając ten pojedynek na samym końcu tej serii zmagań jako swego rodzaju crème de la crème 24.kolejki. Ku zaskoczeniu wszystkich, grający w nieco eksperymentalnym składzie gospodarze szybko zabili emocje w tej konfrontacji. Już w 3. minucie dynamiczną kombinację i podanie od Ozila na gola zamienił Alvaro Morata. Nie minęło 10 minut, a Niemiec znów wykazał się chirurgiczną precyzją, tym razem dogrywając wprost na głowę pełniącego obowiązki kapitana Sergio Ramosa. Dwa szybkie ciosy, kładące na deskach osierocony tego wieczora przez Paco Jemeza zespół (szkoleniowiec gości mecz przesiedział na trybunach, pokutując karę, za wątpliwe przewinienia wobec arbitra meczu z Atletico).

Gdy oglądało się wyjątkowo wyluzowanych i rozpędzonych podopiecznych Mourinho można było odnieść wrażenie, że Rayo niechybnie zostanie zmiecione z trawiastego dywanu na Santiago. Coś jednak notorycznie w tym sezonie sprawia, że Real swą dominację nad rywalem jest w stanie udokumentować niezwykle rzadko. I tak było i tym razem. Ten, który chwilę wcześniej był bohaterem, zdobywając gola, już po 5 minutach opuszczał boisko na skutek skompletowania dwóch żółtych kartek w rekordowe 44 sekundy! Taki obrót spraw zmusił do roszad portugalskiego szkoleniowca, w związku z czym po następnych 10 minutach nie było na boisku żadnego autora bramek. 

Zamiast pogromu w starciu z nie byle jakim rywalem, miejscowi wywalczyli poprawne zwycięstwo i pewne trzy punkty. Zamiast porządnego wzrostu morale przed kluczowymi spotkaniami w sezonie,stołeczni mają niepotrzebne problemy kadrowe przed wyjazdem do marudera z La Coruny. Niby nic, ale znając aktualną dyspozycję wyjazdową Los Blancos,  nie ma co kusić losu.


 
Kruchość żywota trenerskiego - przypadek Paco Herrery pokazuje, że praca trenera w La Liga do najłatwiejszych sposobów na zarabianie pieniędzy nie należy, a potencjalni chętni muszą wykazać się sporą odpornością psychiczną, czujnością i starannością. Jeszcze w połowie grudnia (dla mnie - jak wczoraj) prezydent Celty zapewniał, że Paco to właściwy człowiek na właściwym miejscu. O jego przydatności miały świadczyć nie tyle wyniki osiągane przez Celestes, bo te mogły pozostawiać nieco do życzenia, co duch jaki tchnął w projekt konstruowany na Balaidos, jego świetna współpraca z zawodnikami z cantery, która wedle życzenia zarządu ma tworzyć trzon zespołu. Brzmiało to wszystko górnolotnie, niemal bezinteresownie. Pojawiła się oferta przedłużenia umowy.

Problem pojawił się w momencie, gdy galicyjska drużyna przestała notować jakiekolwiek przyzwoite rezultaty, coraz bardziej zbliżając się do nędznego poziomu prezentowanego przez rywala z La Coruny. Cała magia prysła, a budowanie dobrych relacji zastąpiło szukanie winnych.  I w tym aspekcie Herrera wybitnie nie pracował na swoją korzyść, konsekwentnie szukając błędów wokół siebie, zapominając o własnej osobie. Po meczu z Osasuną wypalił, że gra jego podopiecznych była okropna i widział najgorszą Celtę w tym sezonie. Prawdziwym kozłem ofiarnym katalońskiego trenera został jednak...najlepszy zawodnik drużyny i momentami jedyny motor napędowy, łączony nawet z takimi klubami jak Chelsea, Swansea czy Valencią - Iago Aspas. Opiekun Celestes wytykał mu brak zaangażowania, zauważał, że medialny szum szkodzi zawodnikowi, że "chodzi z głową w chmurach". Tylko czy Iago faktycznie grał tak źle? Nie potykał się o własne nogi, starał się, może brakowało, przełożenia na gole i asysty, ale w gruncie rzeczy nie zawodził mniej niż każdy z jego kolegów. Paco zresztą mu życia nie ułatwiał, nie ograniczając się do słownych upomnień. Kilka razy zdarzyło mu się podjąć absurdalną, a wręcz szaloną decyzję o zdjęciu go z boiska, gdy wynik był na styku. Ani razu nie przyniosło to pożytku.

Co jak co, ale atakowanie ikony klubu nie jest najlepszym sposobem na budowanie poparcia wewnątrz klubu, jak i na zewnątrz - wśród kibiców. Po spotkaniu z Getafe, w którym Herrera w zasadzie skapitulował już w przerwie, przełożeni poszli za jego przykładem i podjęli decyzję nagłą i patrząc na okoliczności, nie do końca przemyślaną - podziękowali Katalończykowi za współpracę. Całą akcję przeprowadzono jednak w sposób dorozumiany, bez zachowania odpowiedniego ceremoniału. W Vigo zjawił się Abel Resino, został zaprezentowany jako nowy szkoleniowiec. Wszystko to, ku lekkiemu zaskoczeniu dotychczasowego szkoleniowca, którego o utracie pracy w żaden sposób nie poinformowano.



"11" kolejki

24. kolejka obfitowała w popisy bramkarskie. Gdy w piątek swój mecz kończyła Sevilla, byłem przekonany, że mam portero kolejki. Do tego stopnia urzekł mnie Beto, nowy nabytek ekipy Unaia Emery'ego, który dokonywał istnych cudów w drugiej połowie spotkania broniąc uderzenia swoich rodaków: Bruno Gamy i Nelsona Oliveiry. Ku mojemu zaskoczeniu już w sobotę przebił go nie kto inny jak rewelacyjny w tym sezonie Willy Caballero, zapewniając swoimi paradami zwycięstwo nad Athletkiem, a w niedzielę z niewiele mniej efektywny był Diego Alves. Cieszy kilka nowych twarzy, szczególnie jeśli chodzi o tych którzy zaczynają dopiero przygodę z La Ligą, bądź to po transferze z zza granicy (Piazon, Fernandez), bądź po przebiciu się z drużyn juniorskich (Alberto Moreno). Po pokonaniu niemal w pojedynkę Granady, drugą dziesiątkę nominacji otwiera Leo Messi.

*liczba wyborów do "11" kolejki
Wkrótce nadejdą pewne zmiany. Otrzymałem ciekawą propozycję pisania o La Liga dla powstającego na dniach portalu, mającego stanowić nową jakość w dziedzinie futbolowego żurnalistyki. Nie wiem jeszcze do końca jak wpłynie to funkcjonowanie bloga, którego tworzenie wciąż chciałbym kontynuować. Pewne jest, że artykuły tworzone na potrzeby wspomnianego portalu będą miały inny, przeważnie publicystyczny charakter. Ograniczony czas zapewne zmusi mnie do czynienia blogowych podsumowań bardziej syntetycznymi. Postaram się jednak zrobić tak by nic w ten sposób nie ucierpiało.

środa, 6 lutego 2013

22. kolejka - Atletico może spać spokojnie, bo ma Diego Costę

źródło: http://www.guardian.co.uk
22. kolejka okazała się niezbyt szczęśliwa dla najlepszych. Z drużyn górnej połówki tabeli komplet udało się zdobyć jedynie Atletico Madryt i Realowi Sociedad. Tym pierwszym jednak szło jak po grudzie i tylko instynktowi Diego Costy zawdzięczają zdobycie 3 punktów. Pełna zdobycz jest o tyle istotna, że pozwala na zbliżenie się do lidera z Barcelony i ponowne zwiększenie przewagi nad lokalnym rywalem. Co ciekawe po ostatnich przetasowaniach różnice punktowe w czubie są identyczne jak w Premier League (na dalszych pozycjach walka jest nawet bardziej zacięta), która dla wielu jest symbolem wyrównanego poziomu, a wniosek ten przeciwstawiany jest rzekomej monotonii w La Liga.

Ciekawie jest także na dole. Po fatalnej rundzie jesiennej do życia budzą się powoli takie firmy jak Espanyol, Osasuna czy Bilbao. Ci pierwsi znów zafundowali swoim kibicom prawdziwe partidazo, z którego wyszli zwycięsko. Ci drudzy w "meczu za 6 pkt" ograli sąsiada w tabeli - Celtę Vigo, dzięki czemu przeskoczyli w tabeli galicyjską drużynę. Wreszcie wykazał się Emiliano Armenteros i zamiast znów targnąć się na zdrowie rywali, zajął się strzelaniem. Jego dobry znajomy z Sevilli Javi Varas jeden z jego strzałów przepuścił i w Królestwie Nawarry świętowano sukces. Ich sąsiedzi z San Mames tym razem co prawda tylko zremisowali, ale znakomitą remontadą po przykrym początku spotkania znów zaimponowali i potwierdzili zwyżkę formy.

Nie zwalnia też karuzela trenerska. Po Pellegrino, Pochettino, Oltrze, Anqueli i Michelu pracę stracił także Joaquin Caparros. Zastąpi go dobrze znany kibicom na Iberostar Gregorio Manzano, dla którego będzie to już trzecie podejście do pracy w klubie z Balearów.

PLUSY

"Mamy Diego Costę, więc możemy spać spokojnie!" - tytuł nagłówka nieprzypadkowy. Jako hashtag mignął mi swego czasu na twitterze polskiego serwisu sympatyków Los Colchoneros, utkwił w pamięci i wrócił do świadomości jak bumerang, kiedy Brazylijczyk wykorzystał jedyny w tym spotkaniu błąd Adriana i z najbliższej odległości głową skierował piłkę do siatki. Nie byłem zdziwiony, gdy zobaczyłem to zdanie także następnego dnia na rzeczonym portalu jako nagłówek do podsumowania meczu stołecznej drużyny z Betisem.

Napastnik Atletico to swego rodzaju fenomen. Na czym on polega? Otóż na tym, że choć nie jest pierwszoplanową postacią w lidze, ani nawet w drużynie Cholo Simeone to często jego zachowanie jest przedmiotem dyskusji. I mam tu na myśli "zachowanie" sensu largo. Bo poza nietuzinkowymi umiejętnościami, które często przekładają się na wymierną korzyść dla zespołu (mecz z Rayo, mecze w Lidze Europy, czy ostatnie dwie potyczki w pucharze z Sevillą i w lidze z Betisem), Diego wyróżnia się także grą na granicy ryzyka. By mieć jasność - on nie ryzykuje nic, ale ten który staje mu naprzeciw, ryzykuje w najlepszym wypadku zebraniem kilku siniaków lub niedokończeniem spotkania. I tak w zależności od spotkania pan Costa jest wirtuozem, który zaliczy świetną asystę, wykończy akcję silnym strzałem, by już za tydzień być specem od czarnej roboty i obrzydzić grę rywalom. O tym jak Costa zna się na swoim drugim fachu, przekonał się choćby Damien Perquis, który podczas jednej konfrontacji z napastnikiem Atletico w Copa del Rey nie dograł nawet do końca pierwszej połowy. Wszystko to działa przeważnie w jedną stronę. Faktycznie sponiewieranego Diego za często nie uświadczysz. Tym większy szacunek dla nowego nabytku Sevilli - bramkarza Beto, któremu udało się spacyfikować go już w debiucie na hiszpańskich boiskach

Niektórzy (ci mniej zorientowani) z miejsca przypną mu łatkę boiskowego bandyty. To błąd! Wystarczy spojrzeć jaki on jest w tym wszystkim skuteczny. Nie chodzi tu wcale o stopień uszczerbku na zdrowiu rywali. Wszak cel Brazylijczyka jest taki by swą niezbyt przepisową grą, przeciwnika do podobnych działań sprowokować, a jednocześnie zadbać by takowe były dla sędziego bardziej transparentne niż te kuksańce, które serwuje sam. Efekt? Zgadnijcie, kogo statystycznie najczęściej faulują w La Liga? 

Mecz z Atletico był prawdziwą wizytówką tego zawodnika. Strzelił ważną bramkę, zaliczył brzydki wślizg za który obejrzał żółtą kartkę (i nie zagra z Rayo), ale tym samym wywalczył kilka kolejnych przewinień na sobie w następnych minutach. Najbardziej rozsierdził jednak Antonio Amaye, który nie wytrzymał i splunął w kierunku bohatera moich rozważań. Ma szczęście, że zdarzenia nie zarejestrował arbiter bo byłaby to pewna czerwona kartka (a jako, że nie widział arbiter to sprawy nie rozpatrzy i komisja, gdyż protokół pomeczowy milczy). Oczywiście Costa mógł się dać ponieść emocjom i zrewanżować się adwersarzowi w sposób, który nie umknąłby już uwadze rozjemcy spotkania. Mógł, ale to nie ten typ. Tu rodzi się jego wyjątkowość i tym daje dowód, że jest kimś więcej niż futbolowym zabijaką. Wytrzymał tę niemałą przecież zniewagę, postawił dobro drużyny nad swój pozasportowy interes. Dzięki temu Atletico dograło mecz w "11", on został bohaterem. A Amaya i tak niedługo potem kajał się przed mediami i mówił o złym wzorze dla młodzieży.

I taki jest właśnie ten zawodnik. Sid Lowe wzorem niedzielnej Marci zatytułował poświęcony mu, wtorkowy artykuł na łamach Guardiana "Dr Jekyll and Mr Costa", gdzie poczynił analizę podobną do mojej. Tam znajdziecie więcej przykładów na wyjątkowość tego przypadku. Zapomniałbym dodać - sam jestem wielkim fanem Diego.



Złoty środek od Ernesto Valverde i jego zawodników - wielu zastanawia się jak grać przeciwko Barcelonie ilekroć stają przed tego typu wyzwaniem. Sprawa w teorii wydaje się cholernie skomplikowana - specyfika gry Katalończyków wymaga byś to Ty się do nich dopasował (dopasował, nie znaczy byś grał jak ci zagrają), a nie na odwrót. Ostatnimi czasy można było zauważyć, że piłkarska nauka dorobiła się dwóch metod. Dodajmy, że oba sposoby mają wady.

Pierwszy, niezwykle upadlający to tzw. "parkowanie autobusu". Zalety: dość skuteczny, zwłaszcza gdy trafiasz na nie najlepiej dysponowaną Blaugranę; mało męczący bo wzajemna asekuracja jest wpisana w ten system, a i areał, który obejmuje te zbiorowe działania nie za duży, więc się nie nabiegasz . Wady: mało walorów ofensywnych, stąd ugrać można przeważnie remis (choć historia zna przykłady bardziej szczęśliwych zakończeń). Nie można zapomnieć, że wybierając tę drogę narażasz się także na krucjaty ze strony miłośników futbolu ofensywnego.

Drugi to szaleńcza ofensywa. Zalety: wszelkie możliwe, wygrywa futbol w walce futbolu z futbolem. Czy może być piękniej? Wady: wymaga spełnienia szeregu warunków od challengera niezależnych, a i śmiałkowie muszą zdawać sobie sprawę z zaistniałej szansy i zdecydować się na jej wykorzystanie. Rzadkość.

Przed takim problemem stanął w ten weekend Ernesto Valverde i jego podopieczni. Którą z metod wybrał? Trochę tego i trochę tego. Innymi słowy: złoty środek. Valencia zaczęła ostrożnie, gęsto gromadząc się na własnej połowie, gdy swe ataki konstruowali goście. Z przodu samotnym satelitą był w tym czasie Roberto Soldado. Po 20 minutach, gdy pierwsze zagrożenie minęło, sytuacja zaczęła się zmieniać. Gra Los Ches nabrała płynności, co sprawiło, że jej ciężar przerzucili na połowę Azulgrany. Proces ten postępował, aż w 33 minucie został sfinalizowany trafieniem niechlubnego bohatera przedmeczowych ciekawostek - Evera Banegę. Gra Argentyńczyka w całym spotkaniu była swoistym dementi, wobec doniesień jakoby na jeden z treningów poprzedzających niedzielną potyczkę przyszedł w stanie wskazującym na spożycie (aczkolwiek znając rozgarnięcie życiowe Evera niczego nie wykluczam). 

Chwilę potem na nieszczęście Nietoperzy, jeden z ich zawodników popełnił błąd. Joao Pererira dał się oszukać Pedro Rodriguezowi, w skutek czego sprokurował rzut karny, którego na gola zamienił pewnym strzałem Messi. To zdarzenie nie zdeprymowało gospodarzy. W drugiej połowie to oni byli bliżsi przechylenia szali zwycięstwa na swoją stronę i tylko dobrej dyspozycji Valdesa Blaugrana zawdzięcza, że Canales czy Soldado swoimi strzałami nie przypieczętowali drugiej z rzędu wyjazdowej porażki lidera.

Trener ekipy z Mestalla przygotował taktyczny majstersztyk i miał szczęście, że trafił na znakomity dzień swoich podopiecznych. Z przodu szarpał aż miło Soldado (nawet do przesady co pokazuje starcie z Busquetsem, za które mógł wylecieć), w środku brylował wspomniany wcześniej Banega, w obronie iście akrobatycznymi interwencjami popisywał się Ricardo Costa (aż bolały wszystkie mięśnie jak się na to patrzyło), żwawo skrzydłem podążał w oba kierunki wrócony na swą pozycję Guardado, a ten dobry dzień miał Adel Rami. Ten ostatni zawodnik to w ogóle przypadek szczególny. Sezon ma niespecjalny, ale mimo to, gdy trzeba potrafi wspiąć się na wyżyny. Dowodem jest fakt, że 4 raz melduje się w "11" kolejki. Drużynowo ekipie z Mestalla nie można zarzucić nic. O tym, że nie zgarnęli kompletu zadecydowały jedynie indywidualne zagrania. Chapeau bas.



Granada nie musi wydawać milionów by być największym wygranym okna transferowego i nie musi celnie strzelać by ograć Real - Nolito, Aranda, Buonanotte czy Recio - trzeba przyznać, że całkiem niezłe nazwiska jak na doraźne, zimowe wzmocnienia drużyny walczącej o utrzymanie. Tym bardziej kwartet ten jest imponujący, gdy dowiemy się, że do przekonania całej czwórki do gry w biało-czerwonej koszulce potrzeba było wyłożenia łącznie niespełna 3 milionów euro. Niewiele, a efekty już są porażające.

W ostatnich dniach okna transferowego można było odnieść wrażenie, że Granada zbroi się na Real. Co chwila pojawiały się nowe nazwiska, które miały zasilić zespół z Nuevos Los Carmenes i część z tych doniesień się potwierdziła. Ów wyścig zbrojeń miał sens, bo udało się Los Blancos pokonać. I tu kolejna ciekawostka. Tak jak El Grana nie potrzebowała fortuny by się wzmocnić, tak nie potrzebowała celnego strzału na bramkę by to spotkanie wygrać. Gospodarze zagrali całkiem niezłe spotkanie, ale swoją cegiełkę (a nawet cegłę) dorzucił Real. Najpierw premierowego w karierze gola do własnej bramki wpakował Ronaldo, a potem w banalnych sytuacjach mylili się Callejon i Benzema. Gdzieś w międzyczasie swojaka zaliczyć mógł i Xabi Alonso, który podobnie jak Modric przy mniej wyrozumiałym arbitrze mógł nie dokończyć tego spotkania.

Zwycięstwo tym bardziej istotne, że odniesione już pod wodzą nowego szkoleniowca - Lucasa Alcaraza. Osoba szkoleniowca, która kompletuje zestaw zimowych nabytków była tego wieczora w centrum uwagi. Po meczu zapewniał, że był jedynym, który od początku przekonywał, że zwycięstwo jest możliwe. A przecież "ten jedyny" ("The Only One" jak sam się tytułuje) dowodził drużynę rywala.

I tylko tego Ronaldo w tym wszystkim szkoda. Samobój okazał być się osobliwym prezentem na 28. urodziny, które skrzydłowy mistrza Hiszpanii obchodził we wtorek. A co go spotkało w dzień jego święta, gdy przybył do ojczyzny z okazji zgrupowania reprezentacji? Okrzyki "Messi, Messi...". Ciężkie życie.



Aguirre - coś więcej niż efekt nowej miotły - bez zbędnego rozpisywania. Fakty są takie, że Meksykanin odkąd przejął ekipę z Cornella-El Prat statystyki ma znakomite. Tylko jedna porażka, która wstydu nie przynosi (bo z liderem i na wyjeździe), kilka remisów (w tym jeden w wyjazdowym spotkaniu z Realem) i aż 4 wygrane. To sprawia, że po 22 kolejkach zespół ze stolicy Katalonii już przeskoczył tak chwaloną przeze mnie w pierwszej połowie sezonu Saragossę i po raz pierwszy od początku rozgrywek nie drży o ligowy byt, a w ewentualnej walce o utrzymanie jest na pole position.

W Espanyolu zaryzykowano. Dokonano rewolty, choć nie było pewności, że ta jest konieczna. Odebrano zespół młodemu i chwalonemu Pochettino, który stawiał na zawodników z mniejszym stażem na ligowych boiskach, a powierzono go wiekowemu fachowcowi, który większym zaufaniem obdarza tych zawodników Pericos, którzy znajdują się raczej u schyłku swojej kariery. Rezultat tej pokerowej zagrywki jest doskonale znany wszystkim zainteresowanym. Drużyna, której obecnymi liderami są Sergio Garcia (za poprzedniego szkoleniowca długo w tym sezonie kontuzjowany), Simao Sabrosa (kompletnie z Mauricio skłócony, miał odchodzić) czy Capdevila (wcześniej notorycznie pomijany w ustalaniu "11" na mecz) gra efektywnie, a zarazem efektownie i z optymizmem patrzy w przyszłość.



Barrada wraca z PNA i robi porządek - Marokańczyk miał świetny początek sezonu, kiedy to między innymi przyczynił się do pokonania Królewskich (wtedy, gdy było to jeszcze większą niespodzianką niż teraz). Potem zgasł, popadł w ligową przeciętność, a nawet nieco niżej (zdarzyła się totalnie bezmyślna czerwona kartka). Wystarczyło jednak by Barrada wyjechał na trochę na rodzimy kontynent, by Getafe odzyskało jego najlepszą wersję. W skomplikowanym spotkaniu z Deportivo ten utalentowany zawodnik dzielił i rządził na boisku, a dzięki 2 asystom i wypracowaniu karnego został ojcem zwycięstwa.



MINUSY

Caparros jednak jest człowiekiem i można go zwolnić - stało się! Potrzeba było klęski 0:3 na Estadio Anoeta by swoiste Exegi Monumentum pana Joaquina jednak sforsować. Stało się to w momencie gdy mało kto już w taki przewrót wierzył. Tygodnie mijały, Mallorca mimo sukcesywnego wzmacniania składu, od 6. kolejki przegrywała w najlepsze, a Caparros trwał i zdawał się nie mieć kresu wytrzymałości. Gdzieś po drodze udało się co prawda wyrwać 3 punkty Betisowi z nieocenioną pomocą Undiano Mallenco, ale generalnie w absolutnym skrócie ostatnie miesiące ekipy z Balearów po względem sportowym były pasmem beznadziejności. 

Moc Joaquina długo sprawiała wrażenie nieskończonej, a on pozwalał sobie na coraz więcej, czego dowodem jest absurdalny jak dla mnie pomysł sprowadzenia do ligi piłkarskich wirtuozów, szkockiego drwala Alana Huttona. Wreszcie jednak się udało. Piłkarze zrobili przy tym coś co u nas można nazwać "graniem na zwolnienie", bo jak inaczej można nazwać sytuację, w której reżyser gry i najbardziej kreatywny zawodnik - Javi Marquez, łapie w pierwszej połowie dwie głupie żółte kartki w przeciągu 3 minut. Sociedad nie mógł nie skorzystać z okazji by w drugiej połowie spuścić srogie lanie wybitnie bezbronnemu outsiderowi La Liga.

Samego Joaquina trochę jednak szkoda. Nie dlatego, że nie zasłużył, ale dlatego, że to jedna z bardziej barwnych postaci na ławkach trenerskich w La Liga. Z drugiej strony, znając jego marketingowy zmysł i medialne wyczucie, znajdzie nowego pracodawcę jeszcze w tym sezonie, niewykluczone, że w Hiszpanii.



Czerwona kartka dla Rakiticia, czyli nie wszystko można zmienić - od kiedy Seville objął Unai Emery wyraźnie widać, że Negredo, Navasowi i spółce od razu bardziej się chcę. Drużyna wygrywa, a styl tych zwycięstw przywodzi na myśl zaangażowanie z początków sezonu, kiedy to kolektyw z Ramon Sanchez Pizjuan waczył jak równy z równym w konfrontacjach z najlepszymi.

Baskijski szkoleniowiec śmiało postawił na Kondogbię, a ten odpłaca mu się grą, który doceniają wszyscy specjaliści od La Liga. Negredo pod wodzą Unaia strzela bramkę za bramką. Ale największego kopa zmiana szkoleniowca dała Ivanowi Rakiticiowi. Od kiedy do klubu zawitał nowy trener Chorwat w każdym ligowym spotkaniu asystuje lub trafia do siatki. Już wydawało się, że ponownie można na nim z pełnym zaufaniem oprzeć grę drużyny, gdy w końcówce meczu z Rayo złapał w ciągu minuty dwie żółte kartki, eliminując się tym samym z końcówki zaciętego boju z rewelacją rozgrywek, ale przede wszystkim z kolejnej niezwykle ważnej i prestiżowej potyczki - z madryckim Realem - w następny weekend. 

Emery zrobił już wiele dobrego. W lidze zdobył 7 na 9 punktów i uzyskał względnie korzystny rezultat przed rewanżem w półfinale Pucharu Króla. Wciąż jednak w mentalności piłkarzy tkwi pewna aberracja, która nakazuje im postępować wbrew wszelkiej logice. Wykorzenienie tego zjawiska może opiekunowi Sevillistas zając czas do końca rozgrywek. Ciężko będzie jednocześnie osiągać sukcesy, na które wciąż jest szansa.



"11" kolejki.

Tym razem nominacje był stosunkowo klarowne, a pominiętych jest niewielu. Szczęścia nie mieli Mikel Rico, Guardado, Rukavina czy Ricardo Costa, którzy też zaimponowali w tej serii gier. Cieszy, spore zróżnicowanie pod względem klubowym. To dowód na to, że miniona kolejka nie miała słabych punktów.

*liczba wyborów do "11" kolejki


wtorek, 5 lutego 2013

"11" 21. kolejki - piękne pożegnanie Monreala.

Nadrabiam zaległości spowodowane sesją. Spisywanie moich refleksji z takiej perspektywy czasu mijałoby się z celem i byłoby zapewne w kilku miejscach mocno nieaktualne (cała Hiszpania - jesteś czegoś pewien, swymi wnioskami dzielisz się ze światem, a w następnej kolejce okazuje się, że zupełnie nie masz racji). W związku z tym ograniczam się do "11" kolejki. 

A w niej, po raz pierwszy i z pewnością ostatni - Nacho Monreal. Lewy obrońca Malagi nie mógł do tej pory zanotować tego sezonu do udanych. Przyczyną nie była słaba forma, a chroniczne problemy z plecami. Powodowany bólem zawodnik musiał trafić pod opiekę specjalistów z Monachium by wygrać walkę z dolegliwością. Po powrocie z mozołem pracował nad tym by odbudować dobrą dyspozycję. Wychowankowi Osasuny udało się osiągnąć cel właśnie przed tygodniem. Znakomita asysta do Isco, a później gol na 3:1. Wszystko to z rozmysłem, precyzją, bez nadużywania siły - cały Nacho, wtedy gdy jest w formie. Zawodnik wciąż znajdujący się w planach Del Bosque jako alternatywa dla Jordiego Alby niemal w pojedynkę wygrał dla swej drużyny konfrontację na Iberostar. Gdy wydawało się, że w zbliżających się meczach 1/8 finału LM Pellegrini będzie miał z "odzyskanego" zawodnika wiele pożytku, tego w ostatnim dniu okna transferowego podwędził mu Arsenal. 

Szkoda, że La Liga traci kolejnego klasowego zawodnika, tylko dlatego, że biznes piłkarski na Wyspach lepiej (i równomierniej!) się kręci. Sam Monreal odchodzi jednak z czystym sumieniem - pożegnał się w najlepszy możliwy sposób. Natomiast w kontekście Malagi, ten transfer to ewidentny sygnał, że pieniądze w klubie wciąż są potrzebne i samo zastosowanie nowych standardów polityki finansowej nie wystarczy by wyjść na prostą. Sprzedaż obrońcy to nie taki desperacki krok jak transakcja Cazorli (cena w przypadku Nacho jest uczciwa), ale jest niespodzianką. Sam Pellegrini twierdził niedawno, że nie są zmuszeni do uszczuplenia kadry przed kluczowymi spotkaniami. Tymczasem na finiszu transferowej burzy z klubu odeszli Monreal i Buonanotte, a na wypożyczenie powędrowali Recio czy Juanmi.

*liczba wyborów do "11" kolejki