wtorek, 19 lutego 2013

24. kolejka - Koniec świata i nowy, czyli stary ład

źródło: svenskafans.com
Niemal 2/3 sezonu za nami i powoli krystalizuje nam się ostateczny układ sił tabeli w La Liga, a poszczególne kluby definiują swoje cele na resztę sezonu. Dramatyczna staje się sytuacja trzech ligowych outsiderów. Lepsza gra Osasuny, Granady czy Espanyolu sprawiła, że Celta, Mallorca oraz Deportivo straciły bezpośredni kontakt z bezpieczną strefą, co mając na uwadze ich obecną formę nie wróży nic dobrego. Drużyną, która zajmuje pierwsze bezpieczne miejsce w tabeli jest Saragossa, która miała dobrą pierwszą część sezonu. Niestety dla ekipy Manolo Jimeneza, koniec znakomitego 2012 roku, oznaczał też koniec dobrej passy. Problemy kadrowe, spowodowane przez kartki i kontuzje, sprawiły, że przez niemal 2 miesiące uciułali zaledwie 2 punkciki i bezstresowe wegetowanie w środku tabeli zamieniają na kolejną walkę o utrzymanie. Moim zdaniem to właśnie 5 ostatnich ekip powalczy o ligowy byt do końca.

U góry toczy się walka o europejskie puchary. Z rywalizacji tej zdają się wypadać Betis i Levante, natomiast swoje aspiracje zgłasza rozpędzona Sevilla. Choć aktualny ligowy układ tego jeszcze nie odzwierciedla, to po analizie ostatnich kolejek taka tendencja wydaje się być prawdopodobna. Jeśli UEFA utrzyma w mocy wszelkie kary nałożone na Malagę to w Lidze Mistrzów zobaczymy eksportowy kwartet - FC Barcelona, Real Madryt, Atletico Madryt i Valencia CF. Jeśli chodzi o Ligę Europy to chętnie zobaczyłbym w niej Real Sociedad i Rayo Vallecano, nawet jeśli przyszłość tych drugich jest niepewna.

PLUSY

Koniec świata - dublet Medela - miniony piątek nabrzmiały był od zdarzeń niecodziennych. Zaczęło się od deszczu meteorytów nad Czelabińskiem. Wszelakie media przez większość dnia zdawały sprawozdania z miejsca zdarzenia, informując o rozmiarach strat. Im bliżej było godzin wieczornych tym bardziej na pierwszy plan wysuwała się informacja, o groźbie zderzenia z ziemią potężnej asteroidy. Mimo rekordowo bliskiego przelotu do kolizji z naszą planetą nie doszło i cała ludzkość odetchnęła z ulgą. Przedwcześnie...

Trzeci atak siły wyższej przyszedł nagle, niezapowiedzianie i w przeciwieństwie do poprzednich zjawisk,  ugodził w cel. Gary Medel, którego większość sympatyków La Liga identyfikowała dotychczas jako boiskowego (i nie tylko boiskowego, by wspomnieć chociażby dwukrotne aresztowanie, w tym raz za uderzenie dziennikarki) zabijakę, skompletował dublet w starciu z Deportivo. I to nie byle jaki. W jednej jak i w drugiej sytuacji Chilijczyk uwolnił się spod opieki obrońców i wykończył akcje w sposób, którego nie powstydziliby się Messi czy Ronaldo, choć na jego korzyść przemawia fakt, że po nim nikt takiego zagrożenia się nie spodziewał.

Podczas jego hiszpańskiej przygody to absolutny precedens, choć uczciwie trzeba przyznać, że w całej swojej profesjonalnej karierze zrobił to już po raz trzeci. Najpierw w czerwcu 2008 roku swoimi trafieniami wspomógł kadrę narodową w walce o mundial, a niespełna dwa lata później w argentyńskim klasyku poprowadził w ten sposób do zwycięstwa Boca Juniors, pogrążając jednocześnie wielkich rywali z River Plate. Za każdym razem to właśnie celne strzały zawodnika nazywanego Pitbullem decydowały o losach konfrontacji.

Chilijczyk to jeden z tych zawodników, na których zmiana szkoleniowca wywarła największy wpływ. Odnalazł w sobie strzelecki instynkt (3 gole w 5 meczach), pohamował swój temperament (zaledwie jedna żółta kartka) i wreszcie prezentuje poziom, którego się po nim spodziewano, sprowadzając go na Ramon Sanchez Pizjuan. 

Zdaje sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie i kiedyś atmosfera w klubie jeszcze zrobi się gęsta, a sam Medel postrada zmysły, ale póki co zatrudnienie Emery'ego przynosi spodziewane efekty, przewidywane przez liczne grono ekspertów, upatrujących w Andaluzyjskim zespole idealnego tworzywa do pracy dla Baska. Pod wodzą Unaia na wysokości zadania stają liderzy - Negredo, Rakitic czy nawet Navas, a obrona wystrzega się maratonów błędów. Zgodnie z oczekiwaniami pod skrzydłami byłego szkoleniowca Valencii rozwijają się prawdziwe perełki. Geoffreya Kondogbie wielkim talentem okrzyknięto już za Michela, ale to Emery uczynił z tego dobrze zbudowanego Francuza, etatowego partnera Medela w duecie defensywnych pomocników, kosztem swojego znajomego z VCF - Hedwigesa Maduro. W spotkaniu z Los Turcos błysnął ponadto debiutujący w wyjściowym składzie (zaledwie trzeci występ w ogóle), produkt miejscowej szkółki Alberto Moreno. Skuteczne uprzykrzanie życia Rikiemu i asysta, wieńcząca przebojową akcję są sygnałem, że być może Unai wyszperał kolejnego Jordiego Albe. Tak jak pisałem przed 2 tygodniami, wciąż są rzeczy, które można, a nawet trzeba poprawić, ale nic tak nie ułatwi tego procesu jak tego typu namacalne dowody, że praca w tym kierunku popłaca.



Wraca stare - wszyscy ci, którzy rywalizację w lidze Mistrzów Świata i Europy sprowadzają do pojedynku FC Barcelony z Realem dawno nazwali ten sezon (jak i poprzednie) nudnym i przewidywalnym (ba, stwierdzenie takie wymsknęło się kiedyś nawet Diego Simeone, który jednak rakiem się później z tej wypowiedzi wycofywał). Jednakowoż, każdy którego sercu La Liga jest bliższa zdawał sobie sprawę, że podczas tej temporady dzieją się rzeczy niesłychane. Jak słusznie zauważył swego czasu Dominik Piechota z bloga "Piechotą do celu!" na wielu frontach hierarchia została zachwiana, w Sewilli Betis strącił z tronu lokalnego rywala z Ramon Sanchez Pizjuan, Atletico przejęło palmę pierwszeństwa w Madrycie od Los Blancos, a w Walencji swą wyższość statuowało Levante, potwierdzając ją triumfem nad zmagającą się z problemami Valencią. Gdy dodamy do tego znakomicie spisujące się w lidze, choć budowane na mikroskopijnym kapitale Rayo, czy  słabe jak nigdy, zasłużone firmy takie jak Bilbao, Espanyol czy Osasunę to okazałoby się, że do totalnej rewolty potrzeba ledwie (albo aż) zmiany układu sił w Barcelonie.

Ostatnie tygodnie sugerują jednak, że liga wchodząc w decydującą fazę nieco nam normalnieje. Swoje demony poskromiła Valencia i bliska jest miejsc, które w poprzednich latach wydawały się jej należeć z urzędu. Domeną Los Ches stały się wyjazdy, które na starcie sezonu były prawdziwym koszmarem Nietoperzy. Betis po imponującym starcie rozgrywek i meczach, w których psuł krew najlepszym - popadł w strzelecką niemoc, a na gola z gry pracuje już od liczby minut liczonych w setkach. Kryzys ten zbiega się z wspomnianym rozkwitem rywala z centrum miasta i sprawia, że zwaśnione kluby dzielą jedynie 4 punkty. To taki sam dystans jaki utrzymuje się między stołecznymi drużynami, choć tu o wytypowanie dalszego przebiegu wydarzeń trudno z uwagi na fakt, że walka ta nie jest priorytetem aktualnych mistrzów, a Atletico w wyścigu tym ma silne argumenty w postaci rozgrywania spotkań z czołówką na własnym boisku, gdzie dzielą i rządzą.

Wreszcie należy dostrzec tendencję zwyżkową Espanyolu i Osasuny. Ci pierwsi to absolutna rewelacja ostatnich tygodni. Gdyby brać pod uwagę jedynie najnowsze mecze, drużyna dowodzona przez Aguirre to absolutny top. Ci drudzy, swoim tegorocznym zwyczajem,, angażując minimum środków skrupulatnie gromadzą punkty w ostatnich kolejkach, przede wszystkim robiąc to na własnym obiekcie.

Wejście w decydującą fazę rozgrywek symbolizuje powrót starego ładu. I znaleźć można tyle samo argumentów, upatrujących w tym pozytywów jak i negatywów, bo z jednej strony ten nowy układ sił bardzo się mógł podobać, a z drugiej nie ma żadnych powodów by twierdzić, że utrzymałby się w następnych latach, co mogło by się odbić na wynikach hiszpańskich zespołów w Europie.

MINUSY

Szybcy i wściekli - Morata i Sergio Ramos - spotkanie rewelacyjnego Rayo z chimerycznym Realem miało być moim osobistym hitem tej kolejki, co zdawali się akceptować włodarze ligi, umiejscawiając ten pojedynek na samym końcu tej serii zmagań jako swego rodzaju crème de la crème 24.kolejki. Ku zaskoczeniu wszystkich, grający w nieco eksperymentalnym składzie gospodarze szybko zabili emocje w tej konfrontacji. Już w 3. minucie dynamiczną kombinację i podanie od Ozila na gola zamienił Alvaro Morata. Nie minęło 10 minut, a Niemiec znów wykazał się chirurgiczną precyzją, tym razem dogrywając wprost na głowę pełniącego obowiązki kapitana Sergio Ramosa. Dwa szybkie ciosy, kładące na deskach osierocony tego wieczora przez Paco Jemeza zespół (szkoleniowiec gości mecz przesiedział na trybunach, pokutując karę, za wątpliwe przewinienia wobec arbitra meczu z Atletico).

Gdy oglądało się wyjątkowo wyluzowanych i rozpędzonych podopiecznych Mourinho można było odnieść wrażenie, że Rayo niechybnie zostanie zmiecione z trawiastego dywanu na Santiago. Coś jednak notorycznie w tym sezonie sprawia, że Real swą dominację nad rywalem jest w stanie udokumentować niezwykle rzadko. I tak było i tym razem. Ten, który chwilę wcześniej był bohaterem, zdobywając gola, już po 5 minutach opuszczał boisko na skutek skompletowania dwóch żółtych kartek w rekordowe 44 sekundy! Taki obrót spraw zmusił do roszad portugalskiego szkoleniowca, w związku z czym po następnych 10 minutach nie było na boisku żadnego autora bramek. 

Zamiast pogromu w starciu z nie byle jakim rywalem, miejscowi wywalczyli poprawne zwycięstwo i pewne trzy punkty. Zamiast porządnego wzrostu morale przed kluczowymi spotkaniami w sezonie,stołeczni mają niepotrzebne problemy kadrowe przed wyjazdem do marudera z La Coruny. Niby nic, ale znając aktualną dyspozycję wyjazdową Los Blancos,  nie ma co kusić losu.


 
Kruchość żywota trenerskiego - przypadek Paco Herrery pokazuje, że praca trenera w La Liga do najłatwiejszych sposobów na zarabianie pieniędzy nie należy, a potencjalni chętni muszą wykazać się sporą odpornością psychiczną, czujnością i starannością. Jeszcze w połowie grudnia (dla mnie - jak wczoraj) prezydent Celty zapewniał, że Paco to właściwy człowiek na właściwym miejscu. O jego przydatności miały świadczyć nie tyle wyniki osiągane przez Celestes, bo te mogły pozostawiać nieco do życzenia, co duch jaki tchnął w projekt konstruowany na Balaidos, jego świetna współpraca z zawodnikami z cantery, która wedle życzenia zarządu ma tworzyć trzon zespołu. Brzmiało to wszystko górnolotnie, niemal bezinteresownie. Pojawiła się oferta przedłużenia umowy.

Problem pojawił się w momencie, gdy galicyjska drużyna przestała notować jakiekolwiek przyzwoite rezultaty, coraz bardziej zbliżając się do nędznego poziomu prezentowanego przez rywala z La Coruny. Cała magia prysła, a budowanie dobrych relacji zastąpiło szukanie winnych.  I w tym aspekcie Herrera wybitnie nie pracował na swoją korzyść, konsekwentnie szukając błędów wokół siebie, zapominając o własnej osobie. Po meczu z Osasuną wypalił, że gra jego podopiecznych była okropna i widział najgorszą Celtę w tym sezonie. Prawdziwym kozłem ofiarnym katalońskiego trenera został jednak...najlepszy zawodnik drużyny i momentami jedyny motor napędowy, łączony nawet z takimi klubami jak Chelsea, Swansea czy Valencią - Iago Aspas. Opiekun Celestes wytykał mu brak zaangażowania, zauważał, że medialny szum szkodzi zawodnikowi, że "chodzi z głową w chmurach". Tylko czy Iago faktycznie grał tak źle? Nie potykał się o własne nogi, starał się, może brakowało, przełożenia na gole i asysty, ale w gruncie rzeczy nie zawodził mniej niż każdy z jego kolegów. Paco zresztą mu życia nie ułatwiał, nie ograniczając się do słownych upomnień. Kilka razy zdarzyło mu się podjąć absurdalną, a wręcz szaloną decyzję o zdjęciu go z boiska, gdy wynik był na styku. Ani razu nie przyniosło to pożytku.

Co jak co, ale atakowanie ikony klubu nie jest najlepszym sposobem na budowanie poparcia wewnątrz klubu, jak i na zewnątrz - wśród kibiców. Po spotkaniu z Getafe, w którym Herrera w zasadzie skapitulował już w przerwie, przełożeni poszli za jego przykładem i podjęli decyzję nagłą i patrząc na okoliczności, nie do końca przemyślaną - podziękowali Katalończykowi za współpracę. Całą akcję przeprowadzono jednak w sposób dorozumiany, bez zachowania odpowiedniego ceremoniału. W Vigo zjawił się Abel Resino, został zaprezentowany jako nowy szkoleniowiec. Wszystko to, ku lekkiemu zaskoczeniu dotychczasowego szkoleniowca, którego o utracie pracy w żaden sposób nie poinformowano.



"11" kolejki

24. kolejka obfitowała w popisy bramkarskie. Gdy w piątek swój mecz kończyła Sevilla, byłem przekonany, że mam portero kolejki. Do tego stopnia urzekł mnie Beto, nowy nabytek ekipy Unaia Emery'ego, który dokonywał istnych cudów w drugiej połowie spotkania broniąc uderzenia swoich rodaków: Bruno Gamy i Nelsona Oliveiry. Ku mojemu zaskoczeniu już w sobotę przebił go nie kto inny jak rewelacyjny w tym sezonie Willy Caballero, zapewniając swoimi paradami zwycięstwo nad Athletkiem, a w niedzielę z niewiele mniej efektywny był Diego Alves. Cieszy kilka nowych twarzy, szczególnie jeśli chodzi o tych którzy zaczynają dopiero przygodę z La Ligą, bądź to po transferze z zza granicy (Piazon, Fernandez), bądź po przebiciu się z drużyn juniorskich (Alberto Moreno). Po pokonaniu niemal w pojedynkę Granady, drugą dziesiątkę nominacji otwiera Leo Messi.

*liczba wyborów do "11" kolejki
Wkrótce nadejdą pewne zmiany. Otrzymałem ciekawą propozycję pisania o La Liga dla powstającego na dniach portalu, mającego stanowić nową jakość w dziedzinie futbolowego żurnalistyki. Nie wiem jeszcze do końca jak wpłynie to funkcjonowanie bloga, którego tworzenie wciąż chciałbym kontynuować. Pewne jest, że artykuły tworzone na potrzeby wspomnianego portalu będą miały inny, przeważnie publicystyczny charakter. Ograniczony czas zapewne zmusi mnie do czynienia blogowych podsumowań bardziej syntetycznymi. Postaram się jednak zrobić tak by nic w ten sposób nie ucierpiało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz