środa, 6 lutego 2013

22. kolejka - Atletico może spać spokojnie, bo ma Diego Costę

źródło: http://www.guardian.co.uk
22. kolejka okazała się niezbyt szczęśliwa dla najlepszych. Z drużyn górnej połówki tabeli komplet udało się zdobyć jedynie Atletico Madryt i Realowi Sociedad. Tym pierwszym jednak szło jak po grudzie i tylko instynktowi Diego Costy zawdzięczają zdobycie 3 punktów. Pełna zdobycz jest o tyle istotna, że pozwala na zbliżenie się do lidera z Barcelony i ponowne zwiększenie przewagi nad lokalnym rywalem. Co ciekawe po ostatnich przetasowaniach różnice punktowe w czubie są identyczne jak w Premier League (na dalszych pozycjach walka jest nawet bardziej zacięta), która dla wielu jest symbolem wyrównanego poziomu, a wniosek ten przeciwstawiany jest rzekomej monotonii w La Liga.

Ciekawie jest także na dole. Po fatalnej rundzie jesiennej do życia budzą się powoli takie firmy jak Espanyol, Osasuna czy Bilbao. Ci pierwsi znów zafundowali swoim kibicom prawdziwe partidazo, z którego wyszli zwycięsko. Ci drudzy w "meczu za 6 pkt" ograli sąsiada w tabeli - Celtę Vigo, dzięki czemu przeskoczyli w tabeli galicyjską drużynę. Wreszcie wykazał się Emiliano Armenteros i zamiast znów targnąć się na zdrowie rywali, zajął się strzelaniem. Jego dobry znajomy z Sevilli Javi Varas jeden z jego strzałów przepuścił i w Królestwie Nawarry świętowano sukces. Ich sąsiedzi z San Mames tym razem co prawda tylko zremisowali, ale znakomitą remontadą po przykrym początku spotkania znów zaimponowali i potwierdzili zwyżkę formy.

Nie zwalnia też karuzela trenerska. Po Pellegrino, Pochettino, Oltrze, Anqueli i Michelu pracę stracił także Joaquin Caparros. Zastąpi go dobrze znany kibicom na Iberostar Gregorio Manzano, dla którego będzie to już trzecie podejście do pracy w klubie z Balearów.

PLUSY

"Mamy Diego Costę, więc możemy spać spokojnie!" - tytuł nagłówka nieprzypadkowy. Jako hashtag mignął mi swego czasu na twitterze polskiego serwisu sympatyków Los Colchoneros, utkwił w pamięci i wrócił do świadomości jak bumerang, kiedy Brazylijczyk wykorzystał jedyny w tym spotkaniu błąd Adriana i z najbliższej odległości głową skierował piłkę do siatki. Nie byłem zdziwiony, gdy zobaczyłem to zdanie także następnego dnia na rzeczonym portalu jako nagłówek do podsumowania meczu stołecznej drużyny z Betisem.

Napastnik Atletico to swego rodzaju fenomen. Na czym on polega? Otóż na tym, że choć nie jest pierwszoplanową postacią w lidze, ani nawet w drużynie Cholo Simeone to często jego zachowanie jest przedmiotem dyskusji. I mam tu na myśli "zachowanie" sensu largo. Bo poza nietuzinkowymi umiejętnościami, które często przekładają się na wymierną korzyść dla zespołu (mecz z Rayo, mecze w Lidze Europy, czy ostatnie dwie potyczki w pucharze z Sevillą i w lidze z Betisem), Diego wyróżnia się także grą na granicy ryzyka. By mieć jasność - on nie ryzykuje nic, ale ten który staje mu naprzeciw, ryzykuje w najlepszym wypadku zebraniem kilku siniaków lub niedokończeniem spotkania. I tak w zależności od spotkania pan Costa jest wirtuozem, który zaliczy świetną asystę, wykończy akcję silnym strzałem, by już za tydzień być specem od czarnej roboty i obrzydzić grę rywalom. O tym jak Costa zna się na swoim drugim fachu, przekonał się choćby Damien Perquis, który podczas jednej konfrontacji z napastnikiem Atletico w Copa del Rey nie dograł nawet do końca pierwszej połowy. Wszystko to działa przeważnie w jedną stronę. Faktycznie sponiewieranego Diego za często nie uświadczysz. Tym większy szacunek dla nowego nabytku Sevilli - bramkarza Beto, któremu udało się spacyfikować go już w debiucie na hiszpańskich boiskach

Niektórzy (ci mniej zorientowani) z miejsca przypną mu łatkę boiskowego bandyty. To błąd! Wystarczy spojrzeć jaki on jest w tym wszystkim skuteczny. Nie chodzi tu wcale o stopień uszczerbku na zdrowiu rywali. Wszak cel Brazylijczyka jest taki by swą niezbyt przepisową grą, przeciwnika do podobnych działań sprowokować, a jednocześnie zadbać by takowe były dla sędziego bardziej transparentne niż te kuksańce, które serwuje sam. Efekt? Zgadnijcie, kogo statystycznie najczęściej faulują w La Liga? 

Mecz z Atletico był prawdziwą wizytówką tego zawodnika. Strzelił ważną bramkę, zaliczył brzydki wślizg za który obejrzał żółtą kartkę (i nie zagra z Rayo), ale tym samym wywalczył kilka kolejnych przewinień na sobie w następnych minutach. Najbardziej rozsierdził jednak Antonio Amaye, który nie wytrzymał i splunął w kierunku bohatera moich rozważań. Ma szczęście, że zdarzenia nie zarejestrował arbiter bo byłaby to pewna czerwona kartka (a jako, że nie widział arbiter to sprawy nie rozpatrzy i komisja, gdyż protokół pomeczowy milczy). Oczywiście Costa mógł się dać ponieść emocjom i zrewanżować się adwersarzowi w sposób, który nie umknąłby już uwadze rozjemcy spotkania. Mógł, ale to nie ten typ. Tu rodzi się jego wyjątkowość i tym daje dowód, że jest kimś więcej niż futbolowym zabijaką. Wytrzymał tę niemałą przecież zniewagę, postawił dobro drużyny nad swój pozasportowy interes. Dzięki temu Atletico dograło mecz w "11", on został bohaterem. A Amaya i tak niedługo potem kajał się przed mediami i mówił o złym wzorze dla młodzieży.

I taki jest właśnie ten zawodnik. Sid Lowe wzorem niedzielnej Marci zatytułował poświęcony mu, wtorkowy artykuł na łamach Guardiana "Dr Jekyll and Mr Costa", gdzie poczynił analizę podobną do mojej. Tam znajdziecie więcej przykładów na wyjątkowość tego przypadku. Zapomniałbym dodać - sam jestem wielkim fanem Diego.



Złoty środek od Ernesto Valverde i jego zawodników - wielu zastanawia się jak grać przeciwko Barcelonie ilekroć stają przed tego typu wyzwaniem. Sprawa w teorii wydaje się cholernie skomplikowana - specyfika gry Katalończyków wymaga byś to Ty się do nich dopasował (dopasował, nie znaczy byś grał jak ci zagrają), a nie na odwrót. Ostatnimi czasy można było zauważyć, że piłkarska nauka dorobiła się dwóch metod. Dodajmy, że oba sposoby mają wady.

Pierwszy, niezwykle upadlający to tzw. "parkowanie autobusu". Zalety: dość skuteczny, zwłaszcza gdy trafiasz na nie najlepiej dysponowaną Blaugranę; mało męczący bo wzajemna asekuracja jest wpisana w ten system, a i areał, który obejmuje te zbiorowe działania nie za duży, więc się nie nabiegasz . Wady: mało walorów ofensywnych, stąd ugrać można przeważnie remis (choć historia zna przykłady bardziej szczęśliwych zakończeń). Nie można zapomnieć, że wybierając tę drogę narażasz się także na krucjaty ze strony miłośników futbolu ofensywnego.

Drugi to szaleńcza ofensywa. Zalety: wszelkie możliwe, wygrywa futbol w walce futbolu z futbolem. Czy może być piękniej? Wady: wymaga spełnienia szeregu warunków od challengera niezależnych, a i śmiałkowie muszą zdawać sobie sprawę z zaistniałej szansy i zdecydować się na jej wykorzystanie. Rzadkość.

Przed takim problemem stanął w ten weekend Ernesto Valverde i jego podopieczni. Którą z metod wybrał? Trochę tego i trochę tego. Innymi słowy: złoty środek. Valencia zaczęła ostrożnie, gęsto gromadząc się na własnej połowie, gdy swe ataki konstruowali goście. Z przodu samotnym satelitą był w tym czasie Roberto Soldado. Po 20 minutach, gdy pierwsze zagrożenie minęło, sytuacja zaczęła się zmieniać. Gra Los Ches nabrała płynności, co sprawiło, że jej ciężar przerzucili na połowę Azulgrany. Proces ten postępował, aż w 33 minucie został sfinalizowany trafieniem niechlubnego bohatera przedmeczowych ciekawostek - Evera Banegę. Gra Argentyńczyka w całym spotkaniu była swoistym dementi, wobec doniesień jakoby na jeden z treningów poprzedzających niedzielną potyczkę przyszedł w stanie wskazującym na spożycie (aczkolwiek znając rozgarnięcie życiowe Evera niczego nie wykluczam). 

Chwilę potem na nieszczęście Nietoperzy, jeden z ich zawodników popełnił błąd. Joao Pererira dał się oszukać Pedro Rodriguezowi, w skutek czego sprokurował rzut karny, którego na gola zamienił pewnym strzałem Messi. To zdarzenie nie zdeprymowało gospodarzy. W drugiej połowie to oni byli bliżsi przechylenia szali zwycięstwa na swoją stronę i tylko dobrej dyspozycji Valdesa Blaugrana zawdzięcza, że Canales czy Soldado swoimi strzałami nie przypieczętowali drugiej z rzędu wyjazdowej porażki lidera.

Trener ekipy z Mestalla przygotował taktyczny majstersztyk i miał szczęście, że trafił na znakomity dzień swoich podopiecznych. Z przodu szarpał aż miło Soldado (nawet do przesady co pokazuje starcie z Busquetsem, za które mógł wylecieć), w środku brylował wspomniany wcześniej Banega, w obronie iście akrobatycznymi interwencjami popisywał się Ricardo Costa (aż bolały wszystkie mięśnie jak się na to patrzyło), żwawo skrzydłem podążał w oba kierunki wrócony na swą pozycję Guardado, a ten dobry dzień miał Adel Rami. Ten ostatni zawodnik to w ogóle przypadek szczególny. Sezon ma niespecjalny, ale mimo to, gdy trzeba potrafi wspiąć się na wyżyny. Dowodem jest fakt, że 4 raz melduje się w "11" kolejki. Drużynowo ekipie z Mestalla nie można zarzucić nic. O tym, że nie zgarnęli kompletu zadecydowały jedynie indywidualne zagrania. Chapeau bas.



Granada nie musi wydawać milionów by być największym wygranym okna transferowego i nie musi celnie strzelać by ograć Real - Nolito, Aranda, Buonanotte czy Recio - trzeba przyznać, że całkiem niezłe nazwiska jak na doraźne, zimowe wzmocnienia drużyny walczącej o utrzymanie. Tym bardziej kwartet ten jest imponujący, gdy dowiemy się, że do przekonania całej czwórki do gry w biało-czerwonej koszulce potrzeba było wyłożenia łącznie niespełna 3 milionów euro. Niewiele, a efekty już są porażające.

W ostatnich dniach okna transferowego można było odnieść wrażenie, że Granada zbroi się na Real. Co chwila pojawiały się nowe nazwiska, które miały zasilić zespół z Nuevos Los Carmenes i część z tych doniesień się potwierdziła. Ów wyścig zbrojeń miał sens, bo udało się Los Blancos pokonać. I tu kolejna ciekawostka. Tak jak El Grana nie potrzebowała fortuny by się wzmocnić, tak nie potrzebowała celnego strzału na bramkę by to spotkanie wygrać. Gospodarze zagrali całkiem niezłe spotkanie, ale swoją cegiełkę (a nawet cegłę) dorzucił Real. Najpierw premierowego w karierze gola do własnej bramki wpakował Ronaldo, a potem w banalnych sytuacjach mylili się Callejon i Benzema. Gdzieś w międzyczasie swojaka zaliczyć mógł i Xabi Alonso, który podobnie jak Modric przy mniej wyrozumiałym arbitrze mógł nie dokończyć tego spotkania.

Zwycięstwo tym bardziej istotne, że odniesione już pod wodzą nowego szkoleniowca - Lucasa Alcaraza. Osoba szkoleniowca, która kompletuje zestaw zimowych nabytków była tego wieczora w centrum uwagi. Po meczu zapewniał, że był jedynym, który od początku przekonywał, że zwycięstwo jest możliwe. A przecież "ten jedyny" ("The Only One" jak sam się tytułuje) dowodził drużynę rywala.

I tylko tego Ronaldo w tym wszystkim szkoda. Samobój okazał być się osobliwym prezentem na 28. urodziny, które skrzydłowy mistrza Hiszpanii obchodził we wtorek. A co go spotkało w dzień jego święta, gdy przybył do ojczyzny z okazji zgrupowania reprezentacji? Okrzyki "Messi, Messi...". Ciężkie życie.



Aguirre - coś więcej niż efekt nowej miotły - bez zbędnego rozpisywania. Fakty są takie, że Meksykanin odkąd przejął ekipę z Cornella-El Prat statystyki ma znakomite. Tylko jedna porażka, która wstydu nie przynosi (bo z liderem i na wyjeździe), kilka remisów (w tym jeden w wyjazdowym spotkaniu z Realem) i aż 4 wygrane. To sprawia, że po 22 kolejkach zespół ze stolicy Katalonii już przeskoczył tak chwaloną przeze mnie w pierwszej połowie sezonu Saragossę i po raz pierwszy od początku rozgrywek nie drży o ligowy byt, a w ewentualnej walce o utrzymanie jest na pole position.

W Espanyolu zaryzykowano. Dokonano rewolty, choć nie było pewności, że ta jest konieczna. Odebrano zespół młodemu i chwalonemu Pochettino, który stawiał na zawodników z mniejszym stażem na ligowych boiskach, a powierzono go wiekowemu fachowcowi, który większym zaufaniem obdarza tych zawodników Pericos, którzy znajdują się raczej u schyłku swojej kariery. Rezultat tej pokerowej zagrywki jest doskonale znany wszystkim zainteresowanym. Drużyna, której obecnymi liderami są Sergio Garcia (za poprzedniego szkoleniowca długo w tym sezonie kontuzjowany), Simao Sabrosa (kompletnie z Mauricio skłócony, miał odchodzić) czy Capdevila (wcześniej notorycznie pomijany w ustalaniu "11" na mecz) gra efektywnie, a zarazem efektownie i z optymizmem patrzy w przyszłość.



Barrada wraca z PNA i robi porządek - Marokańczyk miał świetny początek sezonu, kiedy to między innymi przyczynił się do pokonania Królewskich (wtedy, gdy było to jeszcze większą niespodzianką niż teraz). Potem zgasł, popadł w ligową przeciętność, a nawet nieco niżej (zdarzyła się totalnie bezmyślna czerwona kartka). Wystarczyło jednak by Barrada wyjechał na trochę na rodzimy kontynent, by Getafe odzyskało jego najlepszą wersję. W skomplikowanym spotkaniu z Deportivo ten utalentowany zawodnik dzielił i rządził na boisku, a dzięki 2 asystom i wypracowaniu karnego został ojcem zwycięstwa.



MINUSY

Caparros jednak jest człowiekiem i można go zwolnić - stało się! Potrzeba było klęski 0:3 na Estadio Anoeta by swoiste Exegi Monumentum pana Joaquina jednak sforsować. Stało się to w momencie gdy mało kto już w taki przewrót wierzył. Tygodnie mijały, Mallorca mimo sukcesywnego wzmacniania składu, od 6. kolejki przegrywała w najlepsze, a Caparros trwał i zdawał się nie mieć kresu wytrzymałości. Gdzieś po drodze udało się co prawda wyrwać 3 punkty Betisowi z nieocenioną pomocą Undiano Mallenco, ale generalnie w absolutnym skrócie ostatnie miesiące ekipy z Balearów po względem sportowym były pasmem beznadziejności. 

Moc Joaquina długo sprawiała wrażenie nieskończonej, a on pozwalał sobie na coraz więcej, czego dowodem jest absurdalny jak dla mnie pomysł sprowadzenia do ligi piłkarskich wirtuozów, szkockiego drwala Alana Huttona. Wreszcie jednak się udało. Piłkarze zrobili przy tym coś co u nas można nazwać "graniem na zwolnienie", bo jak inaczej można nazwać sytuację, w której reżyser gry i najbardziej kreatywny zawodnik - Javi Marquez, łapie w pierwszej połowie dwie głupie żółte kartki w przeciągu 3 minut. Sociedad nie mógł nie skorzystać z okazji by w drugiej połowie spuścić srogie lanie wybitnie bezbronnemu outsiderowi La Liga.

Samego Joaquina trochę jednak szkoda. Nie dlatego, że nie zasłużył, ale dlatego, że to jedna z bardziej barwnych postaci na ławkach trenerskich w La Liga. Z drugiej strony, znając jego marketingowy zmysł i medialne wyczucie, znajdzie nowego pracodawcę jeszcze w tym sezonie, niewykluczone, że w Hiszpanii.



Czerwona kartka dla Rakiticia, czyli nie wszystko można zmienić - od kiedy Seville objął Unai Emery wyraźnie widać, że Negredo, Navasowi i spółce od razu bardziej się chcę. Drużyna wygrywa, a styl tych zwycięstw przywodzi na myśl zaangażowanie z początków sezonu, kiedy to kolektyw z Ramon Sanchez Pizjuan waczył jak równy z równym w konfrontacjach z najlepszymi.

Baskijski szkoleniowiec śmiało postawił na Kondogbię, a ten odpłaca mu się grą, który doceniają wszyscy specjaliści od La Liga. Negredo pod wodzą Unaia strzela bramkę za bramką. Ale największego kopa zmiana szkoleniowca dała Ivanowi Rakiticiowi. Od kiedy do klubu zawitał nowy trener Chorwat w każdym ligowym spotkaniu asystuje lub trafia do siatki. Już wydawało się, że ponownie można na nim z pełnym zaufaniem oprzeć grę drużyny, gdy w końcówce meczu z Rayo złapał w ciągu minuty dwie żółte kartki, eliminując się tym samym z końcówki zaciętego boju z rewelacją rozgrywek, ale przede wszystkim z kolejnej niezwykle ważnej i prestiżowej potyczki - z madryckim Realem - w następny weekend. 

Emery zrobił już wiele dobrego. W lidze zdobył 7 na 9 punktów i uzyskał względnie korzystny rezultat przed rewanżem w półfinale Pucharu Króla. Wciąż jednak w mentalności piłkarzy tkwi pewna aberracja, która nakazuje im postępować wbrew wszelkiej logice. Wykorzenienie tego zjawiska może opiekunowi Sevillistas zając czas do końca rozgrywek. Ciężko będzie jednocześnie osiągać sukcesy, na które wciąż jest szansa.



"11" kolejki.

Tym razem nominacje był stosunkowo klarowne, a pominiętych jest niewielu. Szczęścia nie mieli Mikel Rico, Guardado, Rukavina czy Ricardo Costa, którzy też zaimponowali w tej serii gier. Cieszy, spore zróżnicowanie pod względem klubowym. To dowód na to, że miniona kolejka nie miała słabych punktów.

*liczba wyborów do "11" kolejki


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz