wtorek, 25 września 2012

5. kolejka czyli gramy w kratkę, ale nie ma siary

Dwa zwycięstwa gości w stosunku 0:2 przypieczętowały pierwszy mały, okrągły jubileusz w La Liga. Jakie mam odczucia po tej rundzie spotkań? Przyznam szczerze, że mieszane. Mimo iż wyniki tego nie odzwierciedlają (zaledwie jeden bezbramkowy remis) większość pojedynków długimi momentami stanowiła istną mordęgę dla widzów. Mecze, które z pozoru miały stanowić ozdobę tego weekendu na hiszpańskich boiskach zdecydowanie zawiodły (Bilbao-Malaga, Rayo-Real czy Deportivo-Sevilla). Parafrazując popularne powiedzenie można jednak stwierdzić, że w tej beczce dziegciu jest i  łyżka miodu. Konfrontacje potencjalnie mniej atrakcyjne (Barcelona-Granada, Levante-Sociedad, Saragossa-Osasuna), przerodziły się w trzymające do końca w napięciu widowiska.

Pierwsze wyjazdowe punkty ugrał Real Madryt. Rozpędzona ostatnimi czasy Malaga została zatrzymana na San Mames, ale Baskom nie udało się przekuć tego osiągnięcia w przełamanie własnej niemocy. Swą skuteczność podtrzymują Atletico, Betis i Mallorca. Odnośnie Betisu i Mallorki trzeba zauważyć, że drużyny te choć stylem gry nie zachwycają, punktują nadspodziewanie solidnie. Różnica polega na tym, że Pepe Mel chciałby z Verdiblancos zrobić kolejną małą Barcelonę i stan teraźniejszy go w pełni nie zadowala, a Joaquín Caparrós właśnie w takim siermiężnym jak na iberyjskie standardy futbolu się lubuje i tak kopią piłkę kolejne jego ekipy (by przytoczyć jeszcze świeży przykład Bilbao sprzed ery Bielsy). W starciu ligowych maruderów wyraźnie górą Saragossa z rewelacyjnym człowiekiem znikąd (a konkretnie z Barcelony) Victorem Rodriguezem. Osasunie w ligowej niedoli wiernie towarzyszy Espanyol, który w oryginalny sposób zareagował na moją zeszłotygodniową refleksję dotyczącą Papużek i tym razem fatalnie zaprezentował się w obu połówkach.

Kto się w ten weekend wyróżnił? Co zaskoczyło na +?

Internacjonałowie Celty Vigo  - beniaminek La Liga to kolektyw oparty na kapitale hiszpańskim. Lwią część kadry galicyjskiej drużyny stanowią zawodnicy wychowani w kraju aktualnych Mistrzów Europy i świata, na czele ze swoim motorem napędowym - Iago Aspasem. W czasie okienka transferowego włodarze Celty poszukiwali zawodników tanich, a jednocześnie gwarantujących określony poziom zawodników, którzy mogliby uzupełnić oparty na rodzimych zawodnikach skład. W tym celu na Balaidos sprowadzono za łącznie niespełna 2,5 miliona euro Argentyńczyka Augusto Fernandeza, Duńczyka Michaela Krohna-Dehliego i Koreańczyka Parka Chu-Younga. Właśnie w głównej mierze dzięki tym transakcjom beniaminek z Vigo zainkasował w sobotę 3 punkty z wymagającym rywalem - Getafe. Duńczyk w ligowych statystykach zapisał się już w poprzednim meczu z Valencią strzelając gola. W starciu z Azulones podniósł poprzeczkę jeszcze wyżej, serwując dwa perfekcyjne podania, które wcześniej wymieniona dwójka zamieniła na dwa jakże cenne trafienia. Nie jest tajemnicą, że Hiszpania posiada całe zastępy utalentowanych zawodników, ale nie mam nic przeciwko, gdy stranieri w danej drużynie stanowią wartość dodatnią, tak jak to miało miejsce w tym przypadku.

Vilanova poskramia demony Guardioli vol. 2 czyli jak Toño Martinez chciał zostać Javim Varasem - w ubiegłym tygodniu wzmiankowałem o tym jak nowy szkoleniowiec Blaugrany radzi sobie ze słabościami swojej drużyny, które objawiały się u kresu panowania Pepa Guardioli na ławce trenerskiej klubu ze stolicy Katalonii. W sobotni wieczór piłka nożna spisała kolejny rozdział tej walki. Jak powszechnie wiadomo, piłkarze Barcelony na własnym boisku dzielą i rządzą, co jakiś czas obarczając przyjezdne drużyny workiem goli. W ubiegłym sezonie na Camp Nou Azulgrana nie odnosiła zwycięstw w walce o ligowe punkty ledwie dwukrotnie: przegrywając z Realem Madrid w decydującym o losach mistrzostwa El Classico oraz w zakończonym bezbramkowym remisem starciu z Sevillą. To właśnie to drugie spotkanie, zapamiętane przez wszystkich z uwagi na kapitalny wieczór obecnego bramkarza Celty Vigo - Javiego Varasa, będzie przedmiotem moich rozważań.

Dokładnie w 11 miesięcy po wspomnianym przeze mnie meczu do Barcelony przybyła inna drużyna z Anadaluzji - Granada, a w jej szeregach Toño Martinez (podobnie jak Varas bramkarz doświadczony, ale niekoniecznie doceniony). Długoletni golkiper Racingu Santander sprawił, że zabrakło niewiele aby dwa zestawiane przeze mnie spotkania łączyła nie tylko podobna data. Długimi minutami Barcelona nie zachwycała, ale co naturalne - z upływem czasu zaczęła dochodzić do głosu. A gdy jej ataki zintensyfikowały się na tyle by zmaterializować się w doskonałe okazje strzeleckie bramkarz Granady zaczął dokonywać cudów, broniąc w niesamowity sposób kolejne uderzenia Fabregasa, Xaviego, Villi czy Messiego. Gdy wydawało się, że sensacja stanie się faktem dał znać o sobie geniusz drugiego kapitana Barcelony. 117-krotny reprezentant Hiszpanii dopadł do futbolówki na 16 metrze od bramki i bajecznym strzałem o poprzeczkę przyniósł kres strzeleckiej indolencji wicemistrzów Hiszpanii. Chwilę później Lionel Messi nabił jeszcze piłką nieszczęsnego Borję Gomeza i było 2:0. 

Dokładnej powtórki z rozrywki nie było. Zamiast przestrzelonej jedenastki Messiego był błysk Xaviego. Opętanego Frederica Kanoute w sequelu zastąpił pechowy środkowy defensor gości. Barca, miast podać pomocną dłoń rywalom z Madrytu wygrała po raz 5 z rzędu i wiadomo, że do zbliżających się wielkimi krokami Gran Derbi przystąpi z przewagą co najmniej 5 punktów. A Vilanova na stanowisku I trenera bawi się w najlepsze, choć ciężko nie ulec wrażeniu, że w ten wieczór o jego triumfie zadecydowały nie taktyczne zagrywki, a fura szczęścia. Przed nim jednak sporo pracy, bo w ostatnich spotkaniach jego podopieczni nie zachwycili, a w nadchodzących potyczkach z Sevillą i Realem fart może nie wystarczyć.

Tak czy owak poczciwy Toño zasłużył na "11" kolejki, a drugi z bohaterów tego spotkania - Xavi na tytuł kata Granady. Od powrotu tej drużyny do La Liga w 3 kolejnych spotkaniach aplikował im po golu, a wszystkie przedniej urody.

Do 3 razy sztuka czyli remontada na Ciutat de Valencia - "Żaby" dalekie są od powtórzenia doskonałego startu z poprzednich rozgrywek, ale jednego nie sposób im odmówić - woli walki. Zespół Juana Ignacio Martineza odniósł niedzielnym popołudniem drugie zwycięstwo w bieżącym sezonie i drugie dzięki skutecznej remontadzie na własnym obiekcie. W pierwszej połowie dominował baskijski zespół, a szczególnie dobrze spisywał się Jose Angel, którego Montanier z lewego obrońcy (tak grywał zarówno w Romie jak i Gijon) przemianował na skrzydłowego. Potwierdzeniem tej przewagi było przedniej urody uderzenie Davida Zurutuzy. Po przerwie obraz gry uległ jednak zmianie na co wpływ miały przeprowadzone w przerwie roszady. Na druga połowę w drużynie gości nie wyszedł kontuzjowany Jose Angel, natomiast Martinez postawił wszystko na jedną kartę zastępując defensywnego pomocnika Iborrę, piłkarskim obieżyświatem Obafemim Martinsem. To właśnie Nigeryjczyk rozstrzygnął losy spotkania, lecz nim to nastąpiło do wyrównania doprowadził Barkero, pewnie egzekwując rzut karny, podyktowany za faul Inigo Martineza. Bask po udanym powrocie do wyjściowego składu w ubiegły weekend, w niedzielę znów zaprezentował się równie "udanie" jak na Igrzyskach Olimpijskich. Walencjański zespół wyczuł swoją szansę i ruszył do śmielszych ataków. Dwukrotnie do bramki trafiał Martins, ale arbiter w obu przypadkach słusznie odgwizdywał pozycję spaloną. Do zadania decydującego ciosu potrzebny był przebłysk geniuszu, człowieka którego o takie atrakcje bym nie posądzał - Sergio Ballesterosa. Doświadczony defensor (sylwetką przypominający raczej kierowcę tira aniżeli profesjonalnego piłkarza) popisał się kapitalnym kilkudziesięciometrowym podaniem, które przechwycił Martins i mijając obrońcę skierował piłkę obok Bravo. Znów nie popisał się Martinez, który bezskutecznie próbował przeciąć zagranie kapitana Levante. Wygrana drużyny Dariusza Dudki (który awansował w hierarchii i tym razem zasiadł na ławce) pozwoliła jej przesunąć się w kierunku środka tabeli.

Polskie akcenty coraz bardziej wyraźne - debiut w barwach Betisu zaliczył posiadający polski paszport Damien Perquis. Francuz, reprezentujący Polskę skorzystał z nieszczęścia swojego kolegi z zespołu Paulao, który już po raz drugi w 4 meczu tego sezonu musiał opuścić boisko ze względu na uraz. Na pocieszenie dla Brazylijczyka warto wspomnieć, że jego gol w tym meczu dał Verdiblancos 3 punkty. A Perquis będzie miał okazję zmierzyć się w bezpośrednim pojedynku o miejsce na środku obrony z Mario, bo pozycja Paulao, o ile jest zdrowy, wydaje się być niepodważalna. Debiut bramkowy zaliczył za to na zapleczu La Liga Paweł Brożek. Znany z szalonego dryblingu były zawodnik Wisły Kraków otworzył wynik spotkania jego Recreativo z Lugo. Chwilę później dołożył asystę i w hiszpańskich mediach został okrzyknięty bohaterem spotkania. Warto zachować dystans do tych osiągnięć, bo różnica klas między Liga Adelante a Primera jest spora, przeciwnik nie był wymagający, a i zagrania Brożka to nie był "jakiś zupełnie inny poziom", ale dokonania Polaka, który ostatnio uprawiał przede wszystkim groundhopping to niewątpliwie światełko w tunelu. Skrót spotkania dla zainteresowanych.


Liga Adelante Recreativo 3 Lugo 0 przez acosart

Rajd Diego Godina - podręcznikowy przykład podłączenia się środkowego obrońcy do akcji ofensywnej. Przechwyt, wprowadzenie piłki na połowę przeciwnika, odegranie do Koke i pójście do końca, co zaowocowało zagraniem zwrotnym od Hiszpana i 100% okazją dla Urugwajczyka, którą ten wykończył jak rasowy napastnik. Brawo! Choć w tym spotkaniu Atletico nie zachwyciło to w obliczu niemrawej postawy Realu i Barcelony śmiem twierdzić, że grają obecnie najbardziej solidny futbol w Hiszpanii. Warto popracować jednak nad utrzymaniem tej dyspozycji w dłuższym okresie oraz nad utrzymaniem koncentracji w trakcie spotkania, bo mimo przewagi Rojiblancos znów drżeli o wynik do ostatnich minut.

Rewelacyjny Cicinho - biegał sobie swego czasu na prawej obronie po hiszpańskich boiskach w koszulce Realu niejaki Cicinho, a ściślej Cícero João de Cézare. Zawodnik ten jednak w zespole Królewskich kariery na miarę oczekiwań nie zrobił. Później trafił do Romy, z której z czasem coraz śmielej był wypożyczany (m. in. do Villarreal), aż wreszcie wrócił do Brazylii i zaszył się w mniej znanym klubie. Gdy tego lata dotarła do mnie informacja o tym, że Sevilla sprowadza prawego defensora o tym właśnie przydomku pomyślałem, że to kolejne odgrzewanie kotleta, spowodowane wszechobecnym w Hiszpanii kryzysem. Nic bardziej mylnego. Na ksywce, pozycji i narodowości podobieństwa między zawodnikami się kończą. Alex Sandro Mendonça dos Santos czyli Cicinho II to przede wszystkim piłkarz w kwiecie wieku. Mając 26 lat w Polsce byłby jeszcze obiecującym zawodnikiem - w poważnym futbolu to idealny moment na eksplozję talentu. Oczywiście oceniamy dopiero na podstawie kilku spotkań, ale póki co Brazylijczyk wywołuje tylko pozytywne uczucia. W poniedziałek znów miał swój udział w wygranej Sevillistas, asystując przy otwierającym wynik spotkania golu Alvaro Negredo. Jego współpraca na prawym skrzydle z Jesusem Navasem układa się jak dotychczas znakomicie i w Hiszpanii już mówi się, że nazywany Mesjaszem skrzydłowy reprezentacji Hiszpanii, nie miał tak dobrego partnera na swojej flance od czasów innego Brazylijczyka, którego nie trzeba nikomu przedstawiać - Daniego Alvesa. Jak sytuacja tego chłopaka się rozwinie - zobaczymy. Póki co staje się wyróżniającym zawodnikiem La Liga i jako jedyny ponownie otrzymuje miejsce w mojej "11" kolejki.

Co niepokojącego rzuciło mi się w oczy?

Cabajady, pawełki czyli Courtois i Aranzubia w akcji - wspominałem wcześniej, że Atletico Madryt musiało się martwić o końcowy rezultat spotkania do samego końca. Zasługa to przede wszystkim wypożyczonego z Chelsea Belga, który popisał się niefrasobliwą interwencją przy stosunkowo niegroźnym strzale wychowanka Realu Madryt - Bueno. Bardziej opłakany w skutkach okazał się być jednak kiks bramkarza Deportivo - Daniela Aranzubii. Golkiper znany dotychczas z tego, że jako pierwszy bramkarz w historii La Liga zdobył bramkę z gry, tym razem został negatywnym bohaterem galicyjskiego zespołu. Przy stanie 1:0 dla Sevilli tak nieszczęśliwie wbijał piłkę z własnego pola karnego, że nabił pomocnika gości Ivana Rakiticia, w skutek czego piłka wylądowała w bramce. Zdarzenie to przekreśliło szanse gospodarzy na korzystny wynik w tym spotkaniu.

Barbarzyńcy na Vallecas - podsumowując tę kolejkę nie sposób nie wspomnieć o tym co wydarzyło się w niedzielę na stadionie Rayo. Przewidziane na godzinę 21.30 spotkanie między gospodarzami, a szukającym przełamania w wyjazdowych spotkaniach - Realem Madryt, zostało przełożone na poniedziałek. Było to wynikiem awarii instalacji elektrycznej, spowodowanej przecięciem okablowania, które prawdopodobnie było sprawką sympatyków Vallecanos, sfrustrowanych cenami biletów na spotkanie z lokalnym rywalem. Prezes gospodarzy Raul Martin Presa grzmiał, że to sabotaż i nowy rodzaj terroryzmu. Jeśli w istocie tak to wyglądało to cała akcja zakończyła się powodzeniem, gdyż w nerwowym i pełnym prostych błędów z obu stron spotkaniu, pewnie triumfowali Los Blancos. W sprawie zajścia prowadzone będzie śledztwo i jeśli okaże się, że winowajcami są w istocie fani Franjirrojos, trzeba będzie pogratulować im logiki na zasadzie "zrobię babci na złość i odmrożę sobie uszy". Soundtrack do meczu.

El Flaco musi odejść? - sytuacja młodego szkoleniowca Los Ches staję się powoli jedną z gatunku tych nie do pozazdroszczenia. Po serii spotkań, w których Valencia prezentowała bezbarwny futbol, ale nie osiągała kompromitujących wyników, przyszedł czas na pojedynek z Mallorcą. Tym razem piłkarze Mauricio Pellegrino nie tylko zaprezentowali zatrważający brak kreatywności w grze ofensywnej, ale i wywieźli z Balearów fatalny rezultat - 0:2. Kto wie czy bezowocna praca byłego defensora ekipy z Mestalla nie spowoduje, że Manuel Llorente nabierze spóźnionego szacunku dla wysiłków Unaia Emery'ego. Bask mimo mniej atrakcyjnej kadry od tej, którą ma do dyspozycji El Flaco, potrafił uczynić z Valencii drużynę posiadającą swój własny, przyjazny dla oka styl. Popularny "Chudzielec" traci powoli grunt pod stopami i niestety traci też najwidoczniej kontakt z rzeczywistością. Niedzielną porażkę określił mianem "niezasłużonej", co u każdego kto poświęcił niespełna dwie godziny na prześledzenie rzeczonej potyczki, powinno wywołać drwiący uśmiech. Kibice Los Ches oczekują zmiany, a by zyskać ich sympatię potrzeba będzie czegoś więcej niż wygrać za tydzień u siebie z Saragossą.

Jako ciekawostkę dodam, że Pellegrino oprócz słabej gry wytknąć można te same grzechy co Emery'emu. Z klubem pożegnali się tak pożądani przez kibiców wychowankowie - Paco Alcacer i Pablo Hernandez. Kolejny z canteranos - Bernat mieści się co do zasady w kadrze meczowej, ale nie może liczyć na zaufanie szkoleniowca Nietoperzy i kolejne spotkania przesiaduje na ławce rezerwowych. W takiej sytuacji tylko czekać na kolejny "kazus Isco". Przesadne rotowanie przy okazji ustalania składu przez prowadzącego aktualnie Spartak Moskwa trenera jest przywarą,  która jak dotychczas trzyma się także Pellegrino. We wszystkich spotkaniach Valencii w tym sezonie wystąpili jedynie Diego Alves i Tino Costa.

Na koniec "11" kolejki zdaniem CzŻCz#LaLiga

*liczba wyborów do "11" kolejki

Rozszerzony, poniedziałkowy zestaw gier zakończył rywalizację w 5 serii zmagań piłkarzy w La Liga. W tym tygodniu tamtejszy czempionat uraczy nas dodatkowo swego rodzaju epilogiem. Na środę zaplanowane jest zaległe spotkanie pomiędzy Betisem Sevilla a Atletico Madryt, które z racji miejsc zajmowanych przez obie drużyny w tabeli hiszpańskiej ekstraklasy zapowiada się wyjątkowo ciekawie. Zwycięzca tego pojedynku usadowi się tuż za bezbłędną jak dotychczas Barceloną. W przypadku remisu, hit 6. kolejki La Liga, starcie Sevilli z liderem z Katalonii będzie można określić mianem absolutnego meczu na szczycie. Przyjmując za aksjomat dotychczasową zasadę, że co druga kolejka w Hiszpanii okazuje się być świętem futbolu, trzeba być optymistą.

piątek, 21 września 2012

1 kolejka Ligi Mistrzów i Ligi Europy - test zdany na 5

Liga Mistrzów aspiruje do rangi widowiska kompletnego, produktu z najwyższej półki. Reforma Michela Platiniego sprawiła jednak, że wielu krytyków powątpiewa, w jakość spektaklu spod szyldu UEFA, a elitarność tych rozgrywek, przynajmniej na poziomie grupowym, jest wykpiwana. 1 kolejka edycji 2012/2013 okazała się być doskonałą odpowiedzią dla niedowiarków, zaskakując mnogością zaciętych pojedynków typu „cios za cios”. Nie obyło się i bez niespodzianek. Tym bardziej cieszy, że we wtorkowych i środowych spotkaniach dane nam było podziwiać grę aż 4 ekip kopiących piłkę na chwałę La Liga. Bilans ich poczynań można określić jako co najmniej przyzwoity.


Magiczny wieczór na La Rosaleda.

Manuel Pellegrini, jeden z solidniejszych, a jednocześnie najbardziej niedoceniany fachowiec wśród trenerów klubów Primera Division sumiennie realizuje w Maladze swój projekt. Jeśli Chilijczyk zachowa swą regularność, wkrótce sukcesy jego podopiecznych przestaną zaskakiwać i to ich zacznie się określać mianem faworytów kolejnych konfrontacji. Póki co jednak, mając na uwadze letnie zawirowania w klubie, wciąż ciężko wyjść z podziwu dla skuteczności Malagi. Do debiutu w rozgrywkach Ligi Mistrzów podchodzili pokrzepieni udanym startem w lidze. Uczciwie trzeba jednak było przyznać, że ciężar gatunkowy rozegranych dotychczas spotkań nie zwalał z nóg. Ich rywal – Zenit Sankt Petersburg, mimo ostatniej wpadki w ligowym czempionacie stawiany był w pojedynku z 4 drużyną sezonu 2011/2012 w Hiszpanii na pozycji uprzywilejowanej. Nie ukrywał tego nawet Bruno Alves, ostoja defensywy wtorkowych rywali Boquerones, który z dużą pewnością siebie wypowiadał się na przedmeczowej konferencji. Nic dziwnego. Za mistrzami Rosji przemawiały nie tylko wielomilionowe transfery Hulka i Witsela, ale również doświadczenie i zgranie ekipy oraz to, że przedstawiciele wschodniej części Europy na arenie międzynarodowej nie są kolektywem anonimowym.

Gospodarze do rywalizacji z potężnym przeciwnikiem podeszli jednak bez respektu, recypując styl gry prezentowany w lidze na poziom rozgrywek europejskich. Andaluzyjskiej drużynie wystarczyły 3 minuty gry aby otworzyć wynik spotkania. Akcję lewą stroną poprowadził Eliseu, zagrał do Isco, a wychowanek Valencii odważnie wbiegł w pole by po chwili zaskoczyć bramkarza rywali technicznym uderzeniem w długi róg. Wypełniony w 2/3 kibicami miejscowego klubu stadion oszalał. Triumfatorzy Pucharu UEFA z 2008 roku próbowali zareagować. Potężne uderzenie z dystansu w stronę bramki strzeżonej przez Willyego Caballero posłał Hulk, ale piłka raziła poprzeczkę i wyszła w pole. Kiedy wydawało się, że zawodnicy Luciano Spallettiego dopną swego, kolejną składną akcję skonstruwali Hiszpanie. Zastępujący na pozycji prawego obrońcy Sergio Sancheza – Jesus Gamez posłał wzdłuż pola karnego kapitalne podanie. Pomiędzy zdezorientowanych obrońców wbiegł Javier Saviola i pewnym strzałem podwyższył na 2:0. Prowadzenie gospodarzy nie odzwierciedlało może w 100% sytuacji na boisku, ale na korzyść Malagi przemawiały istotne szczegóły: szczęście, koncentracja Caballero w momentach zagrożenia pod strzeżoną przez niego bramką i zabójcza precyzja przy wykańczaniu kluczowych akcji. Precyzja ta dała znać o sobie jeszcze raz w drugiej połowie. Do środka z lewego skrzydła zbiegł Joaquin, odegrał do Isco, a reprezentant Hiszpanii na ostatnich IO kropnął potężnie w samo okienko bramki Wiaczesława Malafeeva. Podobnie jak w poprzednich dwóch przypadkach reprezentant Rosji był bez szans. 

Ubrani w niebiesko-białe koszulki sympatycy ekipy Pellegriniego łapali się za głowy. Wierzyli w swoich ulubieńców, ale to co zgotowali im zawodnicy tego wieczoru można było ująć jednym słowem – magia. Wobec bezbarwnej gry pozostałych rywali, którzy o punkty walczyli na San Siro, Malaga zdobyła się na prawdziwy pokaz siły i nie pozostawiła złudzeń, że trzeba się będzie z nią liczyć.

Huśtawka emocji na Bernabeu

O ile w meczu Malagi mieliśmy do czynienia ze stosunkowo wyrównanym widowiskiem, czego nie odzwierciedlał końcowy wynik spotkania, o tyle na stadionie Mistrza Hiszpanii byliśmy świadkami przygniatającej przewagi gospodarzy, której ci długimi momentami nie potrafili udokumentować, a ostateczny rezultat sugerowałby raczej, że Królewscy byli lepsi ledwie o włos. Mimo, że takie wnioski mijałyby się z prawdą to wynik konfrontacji należy uznać za szczęśliwy. Piłkarze Mourinho znów robili wiele by to spotkanie przegrać, doprowadzając do wymiany ciosów w końcówce. Najpierw pozwolili rywalom na kontrę, którą na gola zamienił Dżeko do spółki z Yaya Toure. Reakcją na trafienie City było efektowne (choć nieco szczęśliwe z uwagi na rykoszet) uderzenie najlepszego wśród Los Blancos tego wieczora – Marcelo. Gdy wydawało się, że teraz to Real zada decydujący cios znów wróciły stare koszmary. Stały fragment gry, agresywne dośrodkowanie Kolarova, błąd Casillasa i półfinaliści z poprzedniego sezonu znów zostali postawieni pod ścianą.  Ku uciesze zgromadzonych na Bernabeu kibiców gospodarze przypomnieli sobie jednak kto w poprzedniej temporadzie był specem od remontad. Najpierw snajperskiego przełamania doświadczył Karim Benzema, a kropkę nad „i” postawił (z wydatną pomocą Joe Harta) Cristiano Ronaldo.

W obozie Królewskich zapanowała euforia. Mourinho (jeszcze w weekend twierdzący, że nie ma drużyny) rzucił się na kolana celebrując bramkę, a podobno zwaśnieni Ronaldo i Marcelo razem świętowali pokonanie mistrza Anglii. Ciężko się dziwić – wygrana z teoretycznie wymagającym rywalem, w dodatku w takim stylu to spory zastrzyk morale, tak potrzebnego obecnie mistrzom. Radosny nastrój nie udzielił się jednak mediom. Oberwało się Mourinho. Część dziennikarzy (całkiem słusznie) zarzuciła mu wybór wariantu defensywnego, mimo posiadania atutu własnego boiska. Faktycznie, niezdarnie rozdający piłki na 25 metrze od bramki Harta (!) Essien był symbolem marnowania potencjału wobec działań gości, które ograniczały się do murowania dostępu do pola karnego. Wystawienie Modrica czy Ozila mogłoby przyczynić się do rozstrzygnięcia spotkania już w pierwszych 45 minutach. Portugalczyka broni jednak końcowy wynik, choć jak sam przyznaje, przy niekorzystnym rezultacie, w wyobraźni rysował się mu już czarny scenariusz dnia następnego i wizja nagonki na jego osobę. Dzienniki bliższe drużynie z Madrytu odtrąbiły natomiast koniec kryzysu. Ja, pomny swoich własnych, przedwczesnych ocen opublikowanych w następstwie zwycięskiego boju w Superpucharze, wstrzymam się z takimi sądami przynajmniej do zakończenia niedzielnego starcia Los Blancos z Rayo Vallecano.

Kolejny kontrolowany horror Tito Vilanovy

Z pozoru najprostsze zadanie w pierwszej rundzie gier miała do wykonania Duma Katalonii. Spartak Moskwa w opinii większości komentatorów miał w środowy wieczór stanowić tło dla popisów Messiego i spółki. Takiej wersji wydarzeń sprzyjał też fakt, że do konfrontacji miało dojść na Camp Nou, gdzie Blaugrana zachwyca regularniej niż na wyjazdach. 

I zaczęło się zgodnie z planem choć niekoniecznie po barcelońsku. Na uderzenie zza "szesnastki" zdecydował się Cristian Tello i uczynił to na tyle precyzyjnie, że piłka ugrzęzła w siatce. Gdy wydawało się, że gol da znak do ataku, wolno budzącej się w tym meczu Barcelonie, zaczęły się dziać rzeczy nieplanowane. Szybki kontratak wyprowadzili podopieczni Unaia Emery’ego, a płaskie dośrodkowanie w pole karne nieudolnie starali się unieszkodliwić Alex Song, a następnie Dani Alves. Ten drugi zabrał się do tego na tyle nieporadnie, że niczym rasowy snajper umieścił piłkę w bramce klubowego kolegi. O ile, gol Tello nie okazał się wystarczającym sygnałem do zintensyfikowania działań ofensywnych, o tyle pechowe trafienie prawego defensora kompletnie zabiło kreatywność gospodarzy, do tej pory i tak skoncentrowaną głównie w osobie jednego zawodnika – Xaviego. 

Do rozegrania pozostawała jednak jeszcze druga połowa i wszyscy twardo stąpający po ziemi ludzie mogli być przekonani, że Tito Vilanova ten mały pożar wnet ugasi, a swym zawodnikom przekaże wskazówki jak rywala ze wschodu ukłuć. Tymczasem niespodzianki nie miały końca. To co w jednej chwili było doskonałą okazją na gola dla Messiego, po chwili okazało się być źródłem zabójczej kontry rywali, która pozwoliła im uzyskać prowadzenie. Plan wydarzeń przypominający trafienie Di Marii z pierwszej potyczki w Superpucharze. W tym wypadku jednak nic od siebie nie dodał Victor Valdes, a wszelkie zasługi leżą po stronie zawodników Spartaka. Reakcja Tito Vilanovy była natychmiastowa i dla bardziej wnikliwych obserwatorów również stanowiła swoiste deja vu. Boisko opuścił Dani Alves, a pojawił się na nim Alexis Sanchez co oznaczało grę na 4 nominalnych napastników. Tak samo jak w przypadku starcia z Osasuną roszady szkoleniowca Azulgrany poskutkowały remontadą. Sytuacje kreowali Tello i Sanchez, a w roli egzekutora dwukrotnie wystąpił niezawodny Messi. Misja specjalna została wykonana z bezpiecznym zapasem 10 minut.

Zwycięstwo w takich okolicznościach utwierdza mnie w słuszności, co do moich ocen. Trenerowi Barcelony przypiąłem łatkę fachowca, który na pierwszym miejscu stawia cel, a na drugim sposób jego osiągnięcia. Takie podejście nie wyklucza tego, że nie obejrzymy już Barcy przyjemnej dla oka, ale zwraca uwagę na to, że piękno gry nie zawsze jest wartością samą w sobie. Kto wie czy kolejne wyzwania zwanego Markizem trenera nie będą jeszcze bardziej karkołomne. Produktem ubocznym pucharowej rywalizacji jest kontuzja Pique, która być może wykluczy go (podobnie jak Puyola) z Gran Derbi. Spadkobierca po Pepie Guardioli swój wachlarz wariantów na osiągnięcie sukcesu będzie musiał więc rozszerzyć. Jego poprzednik przez całą swą przygodę z klubem ze stolicy Katalonii ani razu nie był pozbawiony obu podstawowych ogniw formacji defensywnej na spotkanie z najbardziej wymagającym przeciwnikiem.

… czyli Valencia w Bawarii

Niewiele dobrego można napisać o postawie 3 drużyny ubiegłego sezonu La Liga w meczu z wicemistrzem Niemiec. By być szczerym, o poczynaniach ekipy Mauricio Pellegrino ciężko napisać cokolwiek. Przez 90 byli jedynie statystami dla poczynań głównych aktorów tego spektaklu – piłkarzy Bayernu. Stać ich było jedynie na honorowe trafienie w mało efektownym (rzekłbym brytyjskim) stylu. Gra Los Ches na początku sezonu jest daleka od ideału. Paradoksalnie drużyna najlepiej wyglądała w spotkaniu, w którym osiągnęła najmniej korzystny wynik – z Deportivo. Choć pozostałe rezultaty nie stanowią niespodzianki to jakość futbolu prezentowanego przez Soldado i kolegów pozostawia wiele do życzenia. W środowy wieczór Valencia prezentowała się dobrze, dopóki nie trzeba był biegać za futbolówką – stroje w barwach Senyery wyglądały naprawdę efektownie. Umiarkowanie szczęśliwy może być ewentualnie Diego Alves, który odbijając strzał Mario Mandźukicia z 11 metrów w doliczonym czasie gry, potwierdził swoje niespotykane predyspozycje do unieszkodliwiania tego typu zagrożeń dla bramki swojej drużyny.

Sensacyjne zwycięstwo BATE w drugim spotkaniu tej grupy dało jasno do zrozumienia, że Białorusini nie są zainteresowani rolą chłopców do bicia i wśród tych 4 teamów dostarczycieli punktów nie znajdziemy. Jest to też wyraźne ostrzeżenie dla drużyny Nietoperzy, że czas najwyższy powrócić do standardów z zeszłego sezonu, kiedy to Blanquinegros potrafili pokrzyżować plany najlepszym.

Solidnie zaprezentowała się także reprezentacja La Liga w Lidze Europejskiej, choć nie obyło się bez małej wpadki

Atletico na pełnym luzie.

Diego Simeone uznał, że eskapada do Tel-Avivu nie będzie wymagała zaangażowania najcięższych dział jakimi dysponuje. Decyzją Cholo w stolicy Hiszpanii pozostali tacy zawodnicy jak Radamel Falcao, Arda Turan, Diego Godin czy Filipe aby skorzystać z zasłużonego odpoczynku. Reszta ferajny na czele z argentyńskim szkoleniowcem udała się na pojedynek z Hapoelem. 

Oszczędzenie filarów drużyny okazało się słusznym rozwiązaniem, gdyż nawet bez swoich asów stołeczna ekipa wyraźnie górowała nad rywalami. Gospodarzom nie można było odmówić ambicji, ale skuteczność była po stronie Rojiblancos. Wielką formę potwierdził Diego Costa. Kędzierzawy napastnik najpierw asystował przy atomowym uderzeniu Cristiana Rodrigueza, które pozwoliło triumfatorom poprzedniej edycji wyjść na prowadzenie, a już w 3 minuty później sam wpisał się na listę strzelców wykorzystując perfekcyjne prostopadłe podanie zewnętrzną częścią stopy od Adriana. Zwycięstwo przypieczętował łączony ostatnimi czasy z Athleticiem Bilbao – Raul Garcia. Pochodzący z Pampeluny pomocnik po precyzyjnej wrzutce z rzutu rożnego od Emre, czymś na kształt strzału z nożyc ustalił wynik spotkania. 

Dzięki tej wygranej Los Colchoneros nie przestają śrubować swojego rekordu kolejnych zwycięstw w europejskich pucharach. Na ich liczniku już 14 triumfów.

Llorentedependencia

O łatwo dostrzegalnym wpływie baskijskiego napastnika na postawę drużyny Marcelo Bielsy miałem pisać już w ubiegły weekend, ale ogrom wydarzeń, jakie miały miejsce na Cornelia El Prat sprawił, że skupienie się na jednej refleksji byłoby bezsensowne. Dziś jednak znów mieliśmy możliwość zobaczyć jakie znaczenie dla Bilbao ma osoba reprezentanta Hiszpanii. Już w trakcie transferowych zawirowań jakie dotyczyły jego osoby oraz Javiego Martineza byłem zdania, że to właśnie świeżo upieczony zawodnik Bayernu będzie tym, którego prędzej czy później uda się zastąpić. Martinez był ważnym ogniwem defensywy klubu z San Mames, ale Bilbao bramki traciło z nim i tracić będzie bez niego. Z czasem futbolowej ogłady nabierze być może Mikel San Jose i uda mu się zastąpić uznawanego za bardziej utalentowanego kolegę. Ewentualna dziura po Llorente już taka łatwa do załatania by nie była.

Znamiona tego zjawiska dostrzegalne były już w tak udanym dla Basków ubiegłym sezonie. To właśnie gdy do gry i do formy powrócił rosły napastnik Athleticu drużyna ta zaczęła zachwycać całą Europę. Poza niepodlegającymi dyskusji umiejętnościami strzeleckimi czy doskonałą grą głową Llorente daje swoim błyskotliwym kolegom wiele dodatkowych wariantów gry w ataku. To przy nim gwiazdy Markela Susaety, Oscara De Marcosa czy Ikera Muniaina błyszczą najjaśniej.

Wczoraj Llorente na listę strzelców się nie wpisał, ale jego pojawienie się na boisku diametralnie zmieniło obraz meczu. Stosunkowo wyrównane w pierwszej połowie spotkanie z Hapoelem Kiryat Szmona zamieniło się w operację oblężenia bramki gości. Sam wychowanek Lwów z Bilbao (jeśli wierzyć statystykom) 9-krotnie podejmował próbę zmiany rezultatu. W osiągnięciu celu przeszkadzały mu centymetrowe pomyłki i doskonała postawa bramkarza izraelskiej drużyny. Spotkanie więc zakończyło się remisem.

Josu Urrutia ma więc nie lada problem. Ulubieniec kibiców z Bilbao powrócił co prawda do gry w barwach baskijskiej drużyny, ale dalej nie pozostawia złudzeń co do swoich planów na przyszłość. Jego odejście z San Mames jest przesądzone, a zgodnie z przepisami już w zimowym okienku transferowym będzie mógł legalnie prowadzić rozmowy z ewentualnym pracodawcą. Zimowa przerwa będzie w związku z tym pracowitym okresem także dla prezesa Athleticu, który będzie musiał wyruszyć na poszukiwania zastępcy dla autora 82 ligowych trafień dla jego klubu, co z uwagi na powyższe refleksje, będzie zadaniem arcytrudnym
  
Ostatnie takie łatwe 3 punkty 

Planowo, po zwycięstwo sięgnęła druga drużyna reprezentująca na europejskich arenach Walencję. Patrząc na skład grupy i sytuację kadrową Levante zdobycie we wczorajszym spotkaniu kompletu punktów było warunkiem koniecznym do tego by podjąć walkę o możliwość gry w pucharach także na wiosnę. Do skromnego zwycięstwa w konfrontacji na Ciutat de Valencia wystarczyło trafienie byłego reprezentanta Hiszpanii Juanfrana. Wychowanek Levante wykorzystał moment nieuwagi obrony po szybkim wykonaniu rzutu wolnego przez Michela. Hiszpan urwał się spod opieki rywali i soczystym strzałem w długi róg nie dał szans bramkarzowi Helsingborga.

Juan Ignacio Martinez dał w tym spotkaniu możliwość zaprezentowania się kilku zmiennikom. Niestety dla polskich kibiców wśród szczęśliwców nie było miejsca dla reprezentanta Polski - Dariusza Dudki. To już 3 z rzędu mecz, w którym były zawodnik Auxerre znajduje się poza kadrą meczową. Rodzi się w związku z tym pytanie czy to kwestia uprzedzeń szkoleniowca czy po prostu nasz rodak nie jest w stanie sprostać standardom ligi hiszpańskiej. Chwalony przeze mnie wybór, jakiego dokonał 65-krotny reprezentant naszego kraju stawiając na Levante, okazuje się być póki co wyrokiem skazującym na piłkarską bezczynność.

Reasumując trzeba podkreślić, że występy hiszpańskich drużyn na inaugurację rozgrywek w Europie (poza wyjątkiem w postaci Malagi) nie zachwyciły. Przedstawiciele La Liga wykonali jednak plan, notując wyniki, których można się było po nich spodziewać. Bilans 5 zwycięstw, remisu i porażki wygląda godnie i równie okazałym osiągnięciem nie może poszczycić się żadna z pozostałych nacji, posiadających swych reprezentantów na szczeblu zmagań europejskich. Tym niemniej wciąż jest miejsce na poprawę i trzeba wierzyć, że już w 2 kolejce dane mi będzie odnotować progres.

wtorek, 18 września 2012

4 kolejka - skoro jest już po lidze, to czemu jest tak ciekawie?

Po dwutygodniowej przerwie spowodowanej meczami reprezentacyjnymi piłkarze wrócili na boiska La Liga. O ile hiszpańskie rozgrywki pożegnały nas dość smętnym akcentem i poprzednia kolejka pozostawiła po sobie niedosyt, o tyle powrót do rywalizacji w krajowym czempionacie odbył się hucznie.

Mocne uderzenie zaplanowali ludzie odpowiedzialni za terminarz rozgrywek na sobotnie popołudnie i wieczór przewidując 4 ciekawie zapowiadające się pojedynki, w których zobaczyć nam było dane aż 5 reprezentantów ligi w europejskich pucharach (taki układ pokierowany jest faktem, że już w tym tygodniu czekają nas pierwsze starcia tych ekip w Europie). Emocje rosły, z każdym meczem, choć spotkania szybciej czy później układały się na korzyść faworytów. Wyłomem od tej zasady była kończąca sobotnią serię spotkań potyczka Realu z Sevillą na Ramon Sanchez Pizjuan. Spotkania tych dwóch drużyn w stolicy Andaluzji zawsze są przyczyną niesamowitych zdarzeń na boisku Nie inaczej było i tym razem. Największą sensacją był wynik, ale i styl, w jakim po zwycięstwo sięgnęli Sevillistas.

Niedziela została naznaczona natomiast przez dwa niesamowite spektakle, które otworzyły i zamknęły zmagania ligowców tego dnia. Autorami pierwszego widowiska byli zawodnicy Espanyolu i Athleticu, w drugim ciśnienie swoim sympatykom podnieśli piłkarze Atletico Madryt, którzy mimo spokojnego prowadzenia w małych derbach Madrytu, w końcówce spotkania nieomal dali się dopaść niezwykle zdeterminowanym podopiecznym Paco Jemeza. W międzyczasie rozegrano 3 inne spotkania, które poziomem nie dorównały pozostałym spotkaniom, aczkolwiek nie brakowało w nich zdarzeń godnych odnotowania. Kuriozalne zdarzenie z końcówki spotkania rozstrzygnęło losy poniedziałkowego pojedynku Betisu z Realem Valladolid

Jakie zdarzenia są warte odnotowania w pozytywnym kontekście?

Vilanova poskramia demony Guardioli – dream team zbudowany przez szkoleniowca z Santpedor przez 4 lata imponował swą grą, pracując na to by na stałe zapisać się na kartach historii, nie tylko hiszpańskiego, ale i europejskiego futbolu. Były jednak w funkcjonowaniu tego mechanizmu pewne prawidłowości, które wśród kibiców Azulgrany notorycznie wywoływały niepokój. Drużyna z zadziwiającą regularnością zawodziła w spotkaniach rozgrywanych po przerwach reprezentacyjnych. W ubiegłym sezonie dodatkową bolączką stały się wyjazdowe spotkania, w których gwiazdorzy Barcelony męczyli się niemiłosiernie, raz po raz tracąc punkty, które w ostatecznym rozrachunku pozbawiły ich szans na 4 z rzędu tytuł mistrzowski.

Nic dziwnego, że wobec zmiany na ławce trenerskiej poczynania popularnego markiza na obcych boiskach stały się z miejsca przedmiotem tych najdokładniejszych analiz.  Gdy terminarz wyznaczył na ten weekend (przyjmując standardy z ery Guardioli) wydawałoby się śmiertelną kombinację meczu wyjazdowego, przypadającego po przerwie na reprezentację, dodatkowo z tak niewygodnym przeciwnikiem jak Getafe, stało się jasne, że niedawnego asystenta Mistera czeka prawdziwe wyzwanie. A okoliczności sprzyjające nie były – Iniesta, Alexis i Alba wrócili z kadry z problemami zdrowotnymi i ich występ w sobotę był wykluczony. Szkoleniowiec Dumy Katalonii specjalnie się tym nie przejął, podnosząc sobie poprzeczkę jeszcze wyżej, sadzając na ławce Messiego i Alvesa. Zaufał za to niedoświadczonemu Montoyi, wracającemu po długiej absencji Thiago czy zawodzącemu ostatnimi czasy Fabregasowi.

Efekty widać dokładnie w rubryczce prezentującej wynik spotkania. Pewna wygrana na trudnym terenie, która mogła być jeszcze bardziej okazała gdyby Teixeria Vitienes przyznał jedenastkę po ewidentnym faulu na Messim (a nie była to jedyna kontrowersyjna decyzja tego dnia).

Można w tym miejscu zdobyć się na wstępne podsumowanie pracy nowego opiekuna Blaugrany. W 4 meczach ligowych udało mu się zgarnąć komplet punktów. Wynik to jednak o tyle imponujący, że na te 4 spotkania przypadły 2 wyjazdy, z których w zeszłym roku drużyna dowodzona przez Guardiolę wróciła z niczym (Osasuna, Getafe). Co więcej, w temporadzie 2011/2012 Barcelona traciła punkty ze wszystkimi drużynami, z jakimi w obecnych rozgrywkach przyszło jej się dotychczas mierzyć, a więc Vilanova w pokonanym polu zostawił póki, co drużyny, które jego drużynie co do zasady nastręczały problemów. Mimo to wielu krytyków wciąż sceptycznie podchodzi do jego pracy. To dziwi. Barcelona spod ręki byłego kapitana klubu z Katalonii może i zachwycała bardziej, ale skutecznością coraz bardziej odbiegała od poziomu, jaki wyznaczyła sobie w 3 pierwszych sezonach swego cyklu. Vilanova ma wyniki. Styl prędzej czy później przy takim potencjale kadrowym będzie lepszy, natomiast straconych na starcie punktów często już potem nie sposób odrobić, o czym doskonale przekonali się ostatnio wszyscy ci, którzy dobrze życzą tej drużynie.

Javier Saviola wraca do Hiszpanii w wielkim stylu – nazywany potocznie Królikiem napastnik udowadnia, że jego piłkarska metryka nie kłamie. Mający za sobą występy w Barcelonie i Realu zawodnik był absolutnym bohaterem spotkania, które zapoczątkowało zmagania w 4 kolejce La Liga. Zakontraktowany w ostatnich godzinach okna transferowego przez Malagę snajper najpierw zrobił użytek z błędu defensora Levante, który nie przeciął prostopadłego podania od Isco i z zimną krwią wykorzystał sytuację sam na sam z Munuą. W drugiej połowie przyczynił się natomiast do szybkiej odpowiedzi na atomowy strzał Michela dający gościom wyrównanie, popisując się świetnym prostopadłym podaniem do weterana hiszpańskich boisk Joaquina. Ten 100% sytuacji nie zmarnował i było 2:1. Za te zasługi publiczność na Rosaleda zgotowała Argentyńczykowi owację na stojąco gdy ten opuszczał murawę. Spotkanie efektownym trafieniem uwieńczył wychowanek klubu z Andaluzji – Portillo. Malaga podtrzymała doskonałą serię i na moment została nawet liderem. W tym klubie wszystko odbywa się jak dotychczas według zasady „im jest gorzej, tym jest lepiej”. Reakcją na sprzedaż gwiazd i organizacyjny bajzel był awans do Ligi Mistrzów i świetny start w lidze. Gdy Bilbao, korzystając z kazusu Rivaldo, próbuje im wyrwać z szyków jedynego reprezentanta Hiszpanii w zespole – Nacho Monreala, oni dalej wygrywają w najlepsze. Skądinąd sytuacja z bocznym obrońcą pokazuje, że w klubie powoli radzą sobie z kryzysem. W przeciwnym wypadku nie windowano by za Baska ceny, aż do 20 mln czym jasno sugerują rywalom, że nie jest on na sprzedaż.

Niezłomna postawa Sevilli – Drużyna dowodzona przez byłą gwiazdę sobotnich rywali Sevillistas sprawiła niespodziankę kopiując wyczyn Getafe i pokonując mistrza Hiszpanii. Bardziej od samego wyniku imponuje jednak styl w jakim drużyna z Ramon Sanchez Pizjuan go osiągnęła. Po szybko zdobytej bramce przez Piotra Trochowskiego zgodnie z przewidywaniami gospodarze skupili się na obronie wyniku i wyprowadzaniu kontr. Przejście do defensywy nie oznaczało jednak wcale rozpaczliwego murowania bramki i wybijania piłki byle dalej przed siebie. Sevilla zaskakiwała spokojem, mądrze przesuwała się w kryciu, piłkarze nawzajem asekurowali się i nie pozwalali Królewskim rozwinąć skrzydeł. Świetnie funkcjonował tercet Spahic-Botia-Maduro. Gdy kogoś z tej trójki akurat zabrakło w odpowiednim miejscu w sukurs szedł Fernando Navarro. Kontry napędzali Navas, Trochowski i rewelacyjny tego dnia Cicinho. Przewagi zwiększyć się nie udało, ale obrona wytrwała w doskonałej dyspozycji.

Rayo Vallecano walczy do końca – ostatnimi czasy meczom podopiecznych Paco Jemeza towarzyszą osobliwe przypadki, które nieczęsto oglądamy na futbolowych arenach. Najpierw w meczu z Betisem już w pierwszych 5 minutach padły dwa gole. Następnie w spotkaniu z Sevillą na Vallecas goście nie wykorzystali 2 „jedenastek”. W derbach Madrytu jednak na żadne cuda przez długi czas się nie zanosiło. Atletico rozkręcało się z każdą akcją, a świetną partię rozgrywał zawodnik wypożyczony w zeszłym sezonie do ekipy gości tego spotkania – Diego Costa. Szturm Rojiblancos po przerwie przyniósł im 3 szybkie trafienia i wydawało się, że jest już po meczu. Obaj szkoleniowcy sięgnęli więc do zasobów zgromadzonych na ławce. Paco Jemez by ratować honor drużyny postawił na Delibasicia, Alvaro Domingueza i Lassa, a Diego Simeone dał odpocząć architektom efektownego prowadzenia – z boiska zeszli Costa, Mario Suarez i Arda Turan. To co wydarzyło się w ostatnich 10 minutach było jednak dobrą lekcją dla wciąż raczkującego w poważnym, trenerskim fachu Cholo. Jego zawodnicy widząc zmiany jakich dokonał ich opiekun również uznali, że 3 punkty można sobie dopisać. Natomiast roszady przeprowadzone przez trenera Vallecanos dały impulsom gościom do desperackiej szarży. Korzystając z najprostszych środków w mgnieniu oka wpakowali rywalom 3 gole i mieli jeszcze cień szansy na wyrównanie. Znakomicie spisali się zmiennicy – Delibasic zdobył 2 gole, Alvaro Dominguez i Lass dogrywali przy wszystkich 3 trafieniach. Rayo co prawda poniosło pierwszą porażkę, ale znów nie może się swej postawy wstydzić. Szkoda, że zareagowali tak późno.


- Atl. Madrid 4 Rayo Vallecano 3 przez acosart

Widowisko na Cornella El Prat – o tym co wydarzyło się wczesnym popołudniem w Barcelonie można by napisać nie zwięzły akapit, ale obszerny artykuł. Nie podejmę się wobec tego streszczenia przebiegu tego spotkania. Niech skromną rekompensatą dla tych, którzy nie widzieli będzie poniższy skrót.


ESPANYOL 3 ATHLETIC 3 przez acosart

Jako, że poziom spotkań rozegranych w ten weekend można określić za więcej niż satysfakcjonujący ciężko było się do czegoś przyczepić.  

Można jednak wynotować kilka minusów tej kolejki

Pudło Sergio Ramosa – w zasadzie bez komentarza. Dodam, że to doskonały obrazek ilustrujący w jakich kłopotach znajduje się Real. W ubiegłym sezonie byłby z tego pewny gol i może nawet w ostatecznym rozrachunku  3 punkty. W Madrycie była mowa o zmianie cyklu, a póki co wracają stare, złe nawyki.

Głupota „nagrodzona” i „nienagrodzona” – ta nagrodzona to oczywiście zachowanie Joseby Llorente z Osasuny i Jose Nunesa z Mallorci. Tych dwóch niezwykle doświadczonych zawodników stoczyło w 34 minucie spotkania rozgrywanego w Pampelunie zacięty pojedynek o piłkę wrzuconą na skraj pola karnego gości. Uwięzieni w klinczu piłkarze zgodnie zadali sobie w walce po ciosie i równie zgodnie runęli na murawę. Arbiter niczym w szermierce orzekł trafienie równoczesne i w usunął obu walczaków z boiska.

Ta nienagrodzona to zachowanie Angela Di Marii i Gonzalo Higuaina, którzy również zdecydowali się na samosąd i natychmiastowe wymierzenie sprawiedliwości rywalom. Jednak wskutek chytrych zabiegów Xabiego Alonso (przypadek Di Marii) i zamieszania (zdarzenie z napastnikiem Realu) obu Argentyńczykom się upiekło. Sytuacje te w protokole pomeczowym się nie znalazły, a jako że w Hiszpanii ma on rangę niemal Pisma Świętego na reakcję Komisji Dyscyplinarnej nie ma szans. Cały proceder odbywa się, w myśl powiedzenia „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”. Jeśli tak się w Hiszpanii załatwia sprawy nie dziwi fakt, że kraj pogrążony jest kryzysie.

Brak koncentracji Espanyolu – statystyki dla Papużek są bezlitosne – gdyby stworzyć tabelę obejmującą wyniki do przerwy wszystkich rozegranych dotychczas spotkań, Espanyol z 10 punktami przewodziłby w takiej klasyfikacji. Gra się jednak 90 minut i w oficjalnej tabeli podopieczni Mauricio Pochettino zamykają stawkę wspólnie z Osasuną mając na koncie z trudem wywalczone w tę niedzielę 1 oczko. Argentyński szkoleniowiec ma nad czym myśleć.

Fatalna pomyłka Jaime – błąd popełniony przez bramkarza Valladolid dał kompletnie niezasłużone 3 punkty Verdiblancos w spotkaniu, które kończyło 4 kolejkę La Liga. Podobnie jak w przypadku Ramosa szerszy komentarz jest całkowicie zbędny. Szczęśliwcem okazał się Ruben Castro.

Na koniec moja własna „11” 4. Kolejki:

Palop - Adriano, Inigo Martinez, Spahic, Cicinho - Maduro, Diego Costa, Fabregas - Saviola, Aduriz, Vela

Tak właśnie w przybliżeniu wyglądał wielki powrót rozgrywek Primera Division. Czasu na oddech mamy jednak niewiele. Już dziś startuje Liga Mistrzów a w niej 4 hiszpańskie drużyny. Na początek w ramach gier wtorkowych Malaga podejmie u siebie rosyjski Zenit, a w hicie tej kolejki Real zmierzy się u siebie z Manchesterem City i będzie miał doskonałą okazję na przełamanie. W środę półfinalista zeszłorocznej edycji – Barcelona podejmie u siebie moskiewski Spartak, a Valencię czeka podróż do Monachium na arcytrudny mecz z Bayernem. Sprawdzimy jak moje przewidywania będą się miały do rzeczywistości. Na blogu nie zabraknie relacji z tych spotkań oraz ze zmagań hiszpańskich drużyn w Lidze Europejskiej, więc zapowiada się pracowity tydzień.

czwartek, 13 września 2012

Transferowa tiki-taka, czyli kto udanie spędził wakacje, a kto bawił się średnio

Przed kilkoma dniami definitywnie zamknięto okienko transferowe. Sensacyjnych transferów nie dokona już ani zespół Zenitu Sankt Petersburg ani Anży Machaczkala. Ostatnią szansą na zakontraktowanie kogokolwiek jest wolny transfer, ale nie jest odkryciem fakt, że w ten sposób nie dojdzie juz do żadnej szokującej transakcji. W takiej sytuacji, z czystym sumieniem można podsumować mercato na rynku hiszpańskim.

Tabela nie uwzględnia transferów dokonanych po 01.09.2012 r. (m. in. Hulk, Witsel)
































Przedstawiona powyżej tabela pokazuje, jak swoimi środkami w letniej przerwie dysponowały kluby reprezentujące poszczególne ligi. Na pierwszy rzut oka widać, że nie był to okres finansowych szaleństw klubów La Liga. Hiszpańskie zespoły w lipcu i sierpniu wydały nie tylko mniej niż firmy występujące w ligach, które można określić jako konkurencyjne względem Primera Division (Serie A, Premier League czy Bundesliga), ale również mniej niż w ligach teoretycznie wyraźnie słabszych (Ligue 1, rosyjska Premier Liga). Z drugiej strony transferowy rozgardiasz okazał się zbawienny dla kas pierwszoligowych klubów, które łącznie zostały wzbogacone o niespełna 50 mln €, co mając na uwadze kryzys dotykający w szczególności Hiszpanię, nie jest bez znaczenia. Dzieje się tak z uwagi na to, że hiszpańskie kluby wciąż potrafią sprzedać, a wachlarz potencjalnych kupców, świadomych poziomu La Liga stale się rozszerza. Zaskakiwać może kosmiczna suma wydana przez kluby Premier League. Angielska ekstraklasa przez wielu nazywana jest najlepszą ligą na świecie. Dziwi, więc fakt, że brytyjskie zespoły na transfery (przeważnie spoza ligi) są zmuszone wydawać tak wiele.

Dokładna analiza poczynań transferowych klubów La Liga wobec zauważalnej tendencji „zaciskania pasa” wydaje się być bezcelowa. Z tego też powodu uznałem, że  przedmiotem rzeczonego podsumowania nie będą kosmetyczne operacje jakich dokonała większość ekip. Skupimy się więc na tych, którym ostatnie dwa miesiące pracy dyrektorów sportowych dały nadzieję na walkę o wyższe cele i na tych, którym sprzedaż czołowych graczy zweryfikowała plany na przyszły sezon, ograniczając je do walki o utrzymanie.

Kto w okienku transferowym okazał się najbardziej skuteczny?

1. Valencia CF

Podstawową różnicą między poprzednim sezonem, a bieżącymi rozgrywkami jest zmiana na stanowisku szkoleniowca Nietoperzy. Nad wyraz specyficznego trenera, jakim był Unai Emery (od tego sezonu Spartak Moskwa), zastąpił były zawodnik Los Ches Mauricio Pellegrino. Zakończony w ten sposób związek baskijskiego szkoleniowca z VCF można określić jako toksyczną relację. Pomysły Emery’ego poskutkowały wybuchem talentu takich zawodników jak Jordi Alba czy Soldado, których efektem było ich powołaniem do kadry. Kilka innych wynalazków byłego trenera Valencii wkrótce może stanowić o sile drużyny (np. Piatti, Feghouli). Bask umiłował jednak eksperyment zbyt mocno. Gęste rotacje sprawiły, że drużyna nie była w stanie wejść na wyższy poziom, a zachwycające widowiska, przeplatały się ze spotkaniami, które u kibiców i zarządu powodowały ból głowy. To właśnie sympatycy klubu i jego zarządcy byli odpowiedzialni za potęgowanie nastrojów przeciwne Emery’emu (zarzucano mu m in. dyskryminację wychowanków przy ustalaniu składu) , w związku z czym jego rozbrat z Nietoperzami był kwestią czasu.

Popularny El Flaco na starcie sezonu może liczyć na kredyt zaufania. Dostał też do dyspozycji ciekawy zespół. Miast rozpaczać nad szybkim odejściem Jordiego Alby do Barcelony, działacze zaczęli myśleć jak wzmocnić zespół. Głównymi celami było wzmocnienie lewej flanki, poprzez znalezienie zastępstwa dla Alby oraz skrzydłowego. Manuel Llorente miał też za zadanie zakontraktować napastnika, środkowego pomocinka i prawego obrońcę. Wśród potencjalnych wzmocnień wymieniano Guilherma Siqueire, Javiego Marqueza, Alvaro Vasqueza czy Kevina Gameiro. Zawodnicy Ci jednak zasilili inne drużyny lub pozostali w swoich klubach.

Negocjacyjne fiasko nie sprawiło jednak, że dyrektor sportowy VCF Braulio Vazquez.ustał w poszukiwaniach . Jeszcze przed rozpoczęciem europejskiego czempionatu „zaklepano” transfer prawego obrońcy – Joao Pereiry, a poczynania Portugalczyka w czasie EURO potwierdziły, że może to być strzał w „10”, zwłaszcza jeśli spojrzymy na sumę odstępnego, wynoszącą niespełna 4 mln euro. Pozycję lewoskrzydłowego ma zająć Andres Guardado, który ostatni sezon spędził wraz z Deportivo w Segunda Division i przybył na Mestalla wraz z wygaśnięciem jego umowy z beniaminkiem La Liga. Jeśli dobrze znany wiernym sympatykom Primera Division Meksykanin nawiązałby swą grą do  najlepszych lat gry w galicyjskim kubie, może być zabójczą bronią dla rywali Valencii.  

W dalszej kolejności skupiono się na wzmocnieniu środka pola. Wobec odejścia Mehmeta Topala, kontuzji Evera Banegi i plotek o możliwym transferze Tino Costy, taki kierunek działań był całkiem uzasadniony. Wybór padł na Fernando Gago, zawodnika Realu, który ostatni sezon spędził we włoskiej Romie. Mimo iż kariera Argentyńczyka nie rozwija się zgodnie z początkowymi przewidywaniami nie ulega wątpliwości, że to piłkarz o wielkich umiejętnościach. Wespół z transakcją obejmującą przybycie Argentyńczyka nieco niespodziewanie wykupiono od Królewskich Sergio Canalesa. Póki co, kariera młodego Hiszpana upływa pod dyktando fatalnych w skutkach kontuzji, jednak każdy kto pamięta jego sensacyjne występy w barwach Santander, wie że warto czekać na powrót tego chłopaka do zdrowia. Wzmocnienia w drugiej linii uzupełnia osoba Jonathana Viery z Las Palmas.

Najwięcej czasu Valencii zajęły poszukiwania konkurencji dla Mathieu na lewej obronie. Wstępnie ogłoszono zakontraktowanie Didaca Vili (zawodnik Milanu, ostatni sezon w Espanyolu). Chwilę później miała jednak miejsce niecodzienna sytuacja – transfer anulowano wobec niekorzystnych wyników testów medycznych – okazało się, że kontuzja leczona przez Katalończyka wyłączy go z gry na dłużej niż przypuszczano. Od tej chwili w szeregach zarządu walczyły ze sobą dwie opcje – jakościowa i oszczędnościowa. Ku uciesze fanów Los Ches obie koncepcje udało się pogodzić i do klubu zawitał Aly Cissokho, a kwota odstępnego wyniosła około 6 mln euro. Na cięcie kosztów zdecydowano się za to w przypadku napastnika. Alternatywą dla Roberto Soldado będzie piłkarski obieżyświat Nelson Haedo Valdez, który swego czasu zasłynął strzeleniem 2 goli Barcelonie na Camp Nou

Zastanawiać mogą jednak nazwiska zawodników, których się pozbyto. Wszak Paco Alcacer czy Pablo Hernandez to właśnie wychowankowie, nad losem których tak utyskiwano za panowania Unaia Emery’ego.

2. Getafe CF 

Ciekawej przebudowy dokonano również w podmadryckim Getafe. Ekipa, będąca ostatnimi czasy przede wszystkim azylem dla wychowanków madryckiego Realu, w tym okienku zadziałała na rynku znacznie ambitniej.

Umiejscowienie Azulones wśród pozytywnych bohaterów zmagań transferowych może co poniektórych zdziwić. Z klubem pożegnał się przecież najlepszy strzelec – Miku, a szeregi drużyny opuścili zasłużeni dla klubu Cata Diaz czy kapitan Javier Casquero. W mojej opinii, mimo ich roli w dotychczasowej układance Luisa Garcii Plaza, są to piłkarze z gatunku tych absolutnie do zastąpienia, a swą grą nie mogli drużynie dać już nic więcej, . Tak więc po kolei.

Pierwszą rozsądna decyzją było wykupienie zawodników przebywających wcześniej w klubie na zasadzie wypożyczenia. W ten sposób pełnoprawnymi członkami zespołu zostali bramkarz Moya (wcześniej Valencia), defensor Alexis (Sevilla) i Pedro Leon (Real Madryt). Moya i Alexis zapracowali na kontrakt solidną grą w ubiegłej temporadzie, natomiast trzeci z ww graczy wywołuje pozytywne wspomnienia w związku z tym jak prezentował się w tym klubie w sezonie 2009-2010.

Pomoc została zasilona o solidnego ligowca Xaviego Torresa. Zawodnik z epizodem w takich klubach jak FC Barcelona czy Malaga poprzednie rozgrywki spędził w Walencji, gdzie w tamtejszym Levante zanotował razem z kolegami świetny sezon, zakończony miejscem dającym awans do Ligi Europy.

Przede wszystkim Getafe zbroiło się w przedniej formacji. Wobec wypożyczenia w ostatnim dniu okna transferowego wcześniej wspomnianego reprezentanta Wenezueli, do klubu w jego miejsce trafiło dwóch zawodników, którzy w przyszłości mogą świadczyć o sile reprezentacyjnego ataku. Alvaro Vazquez i Paco Alcacer już teraz trafiają seryjnie dla kolejnych reprezentacji młodzieżowych. Ta dwójka, Pedro Leon oraz wyciągnięci ze słabeuszy ubiegłorocznej batalii w Primera – Lafita i Colunga tworzą jeden z ciekawszych ofensywnych arsenałów w La Liga, który napsuł już krwi madryckiemu Realowi i jest gotów sprawić więcej niespodzianek.

3. FC Barcelona

Ostatnim klubem, który warto w tym miejscu wyróżnić jest drużyna ze stolicy Katalonii. Josep Maria Bartomeu i Andoni Zubizarreta znów postawili na zakontraktowanie dwóch wartościowych graczy. Wybór padł na wychowanka klubu (któremu w młodym wieku podziękowano za współpracę ze względu na…zbyt niski wzrost) Jordiego Albę i defensywnego pomocnika Alexa Songa Bilonga. Jak widać wybrano scenariusz mocno zbliżony do tego co działo się dokładnie rok temu. Drobna różnica pomiędzy oboma obrazkami cieszy jednak z pewnością prezesa klubu Sandro Rosella, obsesyjnie dbającego o stan klubowych finansów. Na rachunki bankowe Valencii i Arsenalu powędrowało bowiem łącznie jedynie nieco ponad 30 mln euro, co w przypadku pozyskania dwóch klasowych zawodników jest sumą rewelacyjną, mając na uwadze dwie blisko 40-milionowe transakcje przeprowadzone przed sezonem 2011/2012. Warto odnotować, że jak co roku pierwszą kadrę zasilili najbardziej obiecujący zawodnicy rezerw – Montoya, Bartra i Muniesa.

Jednocześnie potencjał drużyny nie ucierpiał przez sprzedaż zawodników. Na sportową emeryturę połączoną z zarabianiem sporych pieniędzy powędrował Seydou Keita, który korzystając z klauzuli pozwalającej mu odejść za darmo (kwestia niewystarczającej liczby spotkań) trafił do ligi chińskiej. Śledząc jednak dotychczasowe statystyki Malijczyka, trzeba przyznać, że nie próżnuje. Drugie osłabienie miało charakter kontrolowany. Zgodnie z życzeniem Tito Vilanovy do niemieckiego Schalke wypożyczono Holendra Ibrahima Afellaya. Podobny los czekać miał, łączonych odpowiednio z Malagą i Sevillą, Andreu Fontasa i Jonathana Dos Santosa jednak młodzi zawodnicy zdecydowali się zostać w klubie i powalczyć o meczową kadrę.

Nie wszędzie jednak okres wakacyjny wspominany będzie tak radośnie jak w 3 wspomnianych drużynach.

1. Osasuna Pampeluna

Najlepszą baskijską ekipę ubiegłego sezonu czeka najprawdopodobniej chudy rok. Wobec osłabień,  jakich doznała 7 drużyna poprzednich rozgrywek, łatwiej będzie Baskom o powtórzenie takich rezultatów jak 0:8 z Barceloną czy 1:8 z Realem, aniżeli o sensacyjne pokonanie późniejszego wicemistrza kraju w stosunku 3:2.

Z drużyną pożegnał się i wrócił do Atletico Madryt mózg drużyny, odpowiedzialny za kreacje okazji strzeleckich, skądinąd wychowanek Los Rojillos Raul Garcia. Jego miejsce zająć ma tułający się w ostatnich latach między Sevillą a Rayo Vallecano Emiliano Armenteros. Sympatykom Osasuny pozostaje mieć nadzieję, że Argentyńczyk nawiąże do swoich osiągnięć z sezonu 2010/2011 kiedy to na drugoligowych boiskach w barwach Rayo aż 20 razy trafiał do siatki rywali. Śledząc jednak jego osiągnięcia w Primera mam co do tego spore wątpliwości.

W ekipie dowodzonej przez José Luisa Mendilibara nie zobaczymy też już zawodnika, który zapracował sobie na przydomek "kata Barcelony" - Dejana Lekicia. Osłabienie to o tyle mniej bolesne niż strata Raula Garcii, że Blaugrana była jedyną ofiarą Chorwata, którą raził tak zapamiętale. Przez cały swój pobyt w mieście znanym z gonitw byków, do siatki trafiał dość rzadko. Lukę po nim ma zapełnić niechciany w Realu Sociedad San Sebastian – Joseba Llorente. Baskijski snajper robi to o tyle skutecznie, że już w pierwszej konfrontacji z Katalończykami pokonał Victora Valdesa, a zarazem o tyle nieszczęśliwie, że gol ten nie dał klubowi takiej korzyści jak trafienia rosłego Chorwata.

Listę strat uzupełniają tacy zawodnicy podstawowego składu jak Javad Nekounam czy Ibrahima Balde. Spektakularnych transferów obliczonych na znalezienie ich następców brak, bo ciężko uznać za takie zaciąg z Segunda Division.

2. Levante UD

Drugim stratnym okienka jest moim zdaniem Levante. O zmianach, jakie zaszły w tym klubie blogowałem już skrótowo przy okazji oceny szans pucharowych podopiecznych Juan Ignacio Martíneza. W klubie z Walencji można powoli mówić o syndromie Espanyolu, o którym felieton popełnił niedawno Piotr Laboga. W odniesieniu do tego artykułu warto zadać pytanie czy szkoleniowiec Levante okaże się tak wybitnym specjalistą od tego typu misji jak Mauricio Pochettino? I jak w związku z tym poradzi sobie sam klub, w niecodziennej dla siebie sytuacji jaką jest gra na 3 frontach? Znane z niedalekiej przeszłości przypadki Villarreal i Celty Vigo pokazują wszak, że kłopoty natury kadrowej nie sprzyjają klubom reprezentującym Hiszpanię w Europie w rywalizacji ligowej.

3. Malaga CF

O sytuacji tej andaluzyjskiej drużyny była już mowa w kilku poprzednich wpisach. Umieszczam ją w tym notowaniu wierząc, że się pomylę i klub ten wyjdzie ze swych problemów obronną ręką. Mimo, że pierwsze powody do optymizmu już są (awans do fazy grupowej LM i udany start w lidze), to odnotowania strat, jakie poniosła Malaga nie sposób uniknąć. Tak to bywa, gdy z drużyny odchodzi reprezentant kraju, jeden z bardziej błyskotliwych rozgrywających ligi, czołowy strzelec i asystent w drużynie Manuela Pellegriniego czyli Santi Cazorla. Podobne litanie można odmówić wyliczając zasługi Salomona Rondona czy Jorisa Mathijsena. Chilijskiego szkoleniowca cieszyć może jednak fakt, że w ostatniej chwili zakontraktowano mu dwóch typowych napastników z doświadczeniem w La Liga i nie będzie już zmuszony do wystawiania na szpicy 17-letniego Fabrice'a Olingi.

Powyższy wybór ma charakter przykładowy. Mej uwadze nie umknęły transfery madryckiego Realu, które ktoś może uznać za bardziej obiecujące od tych dokonanych chociażby przez Barcelonę.  Nie ignoruję wzmocnień dokonanych przez Mallorce, Real Sociedad San Sebastian czy Sevillę i dostrzegam problemy Athleticu Bilbao czy Espanyolu. Starałem się jednak wybrać kluby, w których zapotrzebowanie na kilka trafnych posunięć zostało zlokalizowane i przygotowano na nie skuteczną odpowiedź. Z drugiej strony wyróżniłem drużyny z wyprzedażą przesadzające, ilustrując możliwe konsekwencje ich działań. Hiszpania jest jednak takim miejscem na futbolowej mapie, gdzie pełne kieszenie właścicieli nie są warunkiem sine qua non osiągnięcia najwyższego piłkarskiego poziomu i jestem przekonany, że niezależnie od stanu kadr – śledzenie ligowych zmagań dostarczy wielu emocji.