czwartek, 30 sierpnia 2012

Dobry start to ¼ sukcesu albo mniej, czyli Superpuchar i inne takie.

Początek sezonu, pierwsze kilka kolejek – specyficzny okres. Wszyscy fani piłki nożnej przeżywają ten czas podobnie. Po tygodniach posuchy, które piłkarze spędzają w dużo lepszych miejscach niż Wy sami, po sparingach powoli przywracających cały futbolowy świat do życia, jednak na dłuższą metę nużących przychodzi chwila, kiedy walka o punkty zaczyna się na poważnie. Przynajmniej w teorii. 

Sympatycy piłki kopanej znoszą powrót futbolowego szaleństwa źle. Będąc przekonanym, że od teraz gramy absolutnie na serio są w stanie po kilku meczach wytypować mistrza, kandydata do spadku, zatytułować każdy zaskakujący rezultat mianem potężnej sensacji. Po pierwszych spotkaniach ofiarą wczesnych rozliczeń, nieco na własne życzenie padł Real Madryt. Nowy rekordzista ligi w ilości zdobytych punktów i strzelonych bramek w sezonie w 3 pierwszych konfrontacjach wypadł dość blado doznając 2 wyjazdowych porażek i raz remisując na własnym obiekcie. Już na samym starcie rozgrywek zaszył się w ligowym peletonie, wypuszczając w 5 punktową ucieczkę 3 inne kluby w tym starego mistrza i odwiecznego rywala z Barcelony. Oznaka słabości czy sprytna taktyka? Nic z tych rzeczy. 

Weźmy na warsztat najświeższe przypadki znane hiszpańskiej piłce. 3 wybitne sezony dwóch wielkich drużyn. 

Sezon 2008/2009 – Barcelona pod wodzą nowego szkoleniowca Pepa Guardioli rozpoczyna batalię o powrót na szczyt. Pierwsze mecze można jednak uznać za totalny falstart. Drużyna ulega na wyjeździe beniaminkowi - Numancii 0:1. Zawodnicy, którzy mieli wkrótce stworzyć maszynę do wygrywania nie potrafili znaleźć drogi do siatki klubiku, który na koniec sezonu został zdegradowany do Segunda. Potem przychodzi jeszcze wymęczony remis z niezbyt wymagającym Racingiem Santander 1:1 na Camp Nou po rzucie karnym. Bilans? 15 miejsce po dwóch kolejkach z 1 punktem i 0 bramek z gry. Sezon ekipa Katalonii kończy zdobyciem potrójnej korony w międzyczasie notując szokujące 6:2 na swoją korzyść na Santiago Bernabeu, a owoce tych osiągnięć zbiera jeszcze w następnych rozgrywkach zdobywając Superpuchary Hiszpanii i Europy a także Klubowe Mistrzostwo Świata. 

Historia w pewnym sensie powtarza się 2 lata później. Co prawda Barcelona otwiera sezon pewnym zwycięstwem wyjazdowym nad Racingiem Santander, ale już w następnej kolejce niespodziewanie przegrywa u siebie z Herculesem Alicante 0:2. Na końcowy rezultat obu tych drużyn wynik ten nie ma żadnego wpływu. Barca kończy sezon wygrywając ligę i Ligę Mistrzów. Ociera się o potrójną koronę, którą dekompletuje porażka dopiero po dogrywce z Realem Madryt na Mestalla w Pucharze Króla. Hercules natomiast podziela los Numancii i spada do Segunda. 

Rok później z celem przerwania hegemonii katalońskich mistrzów rozgrywki imponującym 6:0 ustrzelonym w Saragossie inauguruje madrycki Real. Potem przychodzi jeszcze okupiona sporym wysiłkiem wygrana nad lokalnym rywalem Getafe 4:2 i…blokada. Z kolejnych dwóch wyjazdowych potyczek Real wywozi tylko 1 punkt ulegając 0:1 budowanemu w zagadkowy sposób Levante i remisując bezbramkowo z Racingiem Santander. Styl jest fatalny, drużyna wydaje się być w dołku. Jeszcze następne spotkanie z Rayo Vallecano rozpoczyna się od gola Michu dla rywali już w 1 minucie. Jeszcze w tym samym meczu Królewscy przechodzą metamorfozę i zwyciężają ostatecznie 6:2. W ten sposób rozpoczynają fantastyczną serię zwycięstw przerwaną jedynie bolesną przegraną w grudniowym El Classico 1:3. Porywający sezon kończą pewnie na pierwszym miejscu, notując wcześniej wspomniane rekordy i zostawiając Barcelonę daleko w tyle. Racing Santander spada do Segunda...

Kiedy i ten sezon Królewscy rozpoczęli od wyników nieprzystających do rozmiarów instytucji, jaką jest madrycki klub i celów, jakie stawia drużynie Jose Mourinho, znów kusiło by ligę uznać za zakończoną, ogłosić powrót wielkiej Barcelony i zacząć się zastanawiać wzorem lat ubiegłych czy przypadkiem w marcowych Gran Derbi tym razem Realowi nie przyjdzie ustawić się w szpaler na cześć nowego mistrza. To oczywiście za daleki odlot, ale co bardziej złośliwi mogli wysnuwać tego typu teorie. W 3 spotkaniach Real grał zupełnie bez pomysłu, zagrożenie tworząc raczej dzięki indywidualnym popisom zawodników znajdujących się w lepszej dyspozycji. Akcje nie miał nic wspólnego z rozmachem pamiętanym chociażby z potyczki z Ajaxem w zeszłorocznej Lidze Mistrzów.



Real Madrid 3 - 0 Ajax Champions League 2011/12... przez daremotion

Najgorzej rzecz wyglądała w meczu, w którym paradoksalnie Real ugrał najbardziej korzystny wynik. W pierwszym superpucharowym starciu z Barceloną Madrytczycy stwarzali znikome zagrożenie z gry, ale wywieźli wynik 2:3 dzięki stałemu fragmentowi (umiejętność gry w powietrzu Ronaldo i indywidualny błąd w kryciu Sergio Busquetsa) i fatalnej pomyłce Victora Valdesa, której nie śmiał nie wykorzystać Angel Di Maria. Mimo rezultatu, który w żaden sposób nie przekreślał ich szans na ostateczny triumf Real za faworyta rewanżu nie uchodził zwłaszcza, że to właśnie na własnym boisku granie jak równy z równym przeciwko Barcelonie wychodziło im najgorzej. Od sezonu 2007/2008 nie zaznali tu smaku zwycięstwa w Klasyku. 

Tymczasem to, co wydarzyło się wczoraj zaskoczyło wszystkich. Moim subiektywnym zdaniem Real rozegrał najlepszy mecz z Barceloną od wspomnianego 1:4. Jeśli jednak przyjmiemy, że tamten pojedynek ze względu na stawkę miał raczej charakter piknikowy to spokojnie można nazwać to jednym z najlepszych Gran Derbi w wykonaniu Królewskich w XXI wieku. Los Blancos notowali już występy bardzo dobre przeciwko Dumie Katalonii. Do takich zaliczyć trzeba wygraną na Camp Nou niemalże pieczętującą ligowy trumf w poprzednich rozgrywkach czy waleczną postawę w rewanżowym spotkaniu ćwierćfinałowym Copa del Rey. Tym spotkaniom jednak czegoś brakowało: w pierwszym wypadku był to po prostu słaby mecz obu drużyn ze wskazaniem na Real, w drugim Królewscy byli postawieni pod ścianą, a ich trudne położenie spotęgowały dwa trafienia rywala tuż przed przerwą. Kibice Azulgrany mogli znaleźć sensowne wytłumaczenie dla chwilowej dominacji Realu i słabości ich klubu. Wszystko odbywało się jednak dalej z perspektywy Barcelony. 

W ubiegły wieczór Real zmienił perspektywę. Całkowicie zdominował pierwsze 40 minut gry, aplikując 2 gole i uszczuplając linię defensywną Barcelony o Adriano. Grał do bólu prosto, ale z wielkim przekonaniem o własnej sile, dzięki czemu niezbyt kunsztowne akcje nabierały kolorytu dzięki takim sztuczkom jak ta, która pozwoliła Ronaldowi zdezorientować Piquego na tyle by ten odpuścił krycie i rzucił się już tylko na ratunek Valdesowi. I choć zachowanie Katalończyka miało sens to nieszczęśliwa interwencja bramkarza Blaugrany sprawiła, że okazało się być bezużyteczne. Oczywiście, można się czepiać, że Real nie wykorzystał przynajmniej 5 innych dogodnych sytuacji, co może być oznaką wciąż trwającej w pewnym sensie niemocy, że znów prowadząc dał się zepchnąć do defensywy i mógł sensacyjnie stracić trofeum, że najpiękniejszego gola w spotkaniu strzelił Messi (razem z zagraniem Ronalda były to ozdoby tego pojedynku). Można, ale w przypadku wygranej Mourinho i spółka mogą wszystkie te żale z łatwością odbić, przypisując tym zdarzeniom udział w szerzej zakrojonym planie przygotowanym na tę konfrontację. A jeśli w weekend w znanym sobie stylu rozniosą Granadę dyskusja taka nie będzie miała w ogóle sensu.



Lionel Messi Insane Freekick Goal vs Real Madrid... przez kofiswag

Barcelona też nie ma powodów do przesadnych narzekań. Jakimś cudem uniknęła w pierwszej połowie katastrofy, którą można by wtedy ewentualnie porównać tylko z pamiętną manitą. Po przerwie była nawet w stanie momentami przejąć kontrolę nad wydarzeniami na boisku i miała w końcówce argumenty do tego by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Nie udało się. Z jednej strony dali się przeciwnikowi zdominować, z drugiej pokazali, że Real nie jest zdolny do takiego panowania na boisku nad największym rywalem, na jakie może sobie pozwolić Azulgrana w swej szczytowej dyspozycji. 

Doszukując się paraleli (które narzucają się same) między tymi meczami, a tymi, które inaugurowały ubiegły sezon Katalończycy mogą potraktować tę rywalizację jako doskonałą lekcję motywacyjną. Choć Real zwyciężył, zdaje się wracać na właściwe tory i rozsądek nakazywałby łączyć się w żalu z kibicami Granady w związku z weekendową potyczką tych ekip to w lidze Barcelona ma handicap w postaci 5 punktów. Jeśli nie zaprzepaści go w dwóch najbliższych spotkaniach (w których będzie się musiała obyć bez swojego szkoleniowca Tito Vilanovy) najpewniej stanie z nim do walki w październikowej rywalizacji z Los Blancos, co nie będzie bez znaczenia. A i stawka tego pojedynku będzie tradycyjne większa. Tak czy owak terapię szokową związaną z powrotem La Liga i wszystkim, co z nią związane mamy za sobą. Kilka ciosów na otrzeźwienie zostało już zadane. Batalię w Primera Division w temporadzie 2012/2013 uważam za rozpoczętą.

wtorek, 28 sierpnia 2012

2.kolejka - post kontrolny

Za nami druga seria rozgrywek w La Liga. Zmobilizowałem się i z różnym skupieniem śledziłem na bieżąco 6 spotkań. Opuściłem co prawda pojedynki poniedziałkowe, gdzie jak w kilku innych przypadkach ratowałem się skrótami, ale nie żałuje bo były to chyba najbardziej jednostronne widowiska i jedyne, w których strzelała tylko jedna drużyna. I w tej kolejce nie obyło się bez niespodzianek. W zasadzie zdominowały one tę serię gier (a przecież sensacji mogło być więcej). Szokująca była przede wszystkim wygrana Getafe, ale nie mniej zaskoczyło Rayo na trudnym terenie - Villamarin. Innych rezultatów spodziewano się zapewne także w Barcelonie, gdzie mimo kolejnemu dobremu występowi Mubaraka Wakaso (który w drużynie ma wypełnić lukę po Coutinho) tamtejszy Espanyol uległ wiecznemu kandydatowi do spadku Saragossie oraz na Mestalla, gdzie jeszcze w niedzielę kibice oglądali swoją magicznie grającą Valencie, ale wraz z wybiciem północy czar prysł i kibice musieli zadowolić się remisem z beniaminkiem z La Coruny. Za niespodziankę można uznać też wyjazdową porażkę Levante z Valladolid, aczkolwiek drużyna z Walencji po raz kolejny była przebudowywana na wariackich papierach i jej forma jest niewiadomą.

Mimo wszystko zgodnie z przewidywaniami zakończyła się poniedziałkowa potyczka Athleticu Bilbao ze swoim "dzieckiem" z Madrytu. Powtórka finału LE z zeszłego sezonu pokazała, że nic się w rywalizacji tych dwóch klubów nie zmieniło, a nawet różnica zdaje się pogłębiać (trzeba jednak mieć na względzie, że skład Bilbao był diametralnie inny od tego sprzed kilku miesięcy. Pamiętając jednak o tamtym spotkaniu warto sobie zadać jednak pytanie czy brak takiego Amorebiety czy Llorente to faktycznie osłabienie?). Planowo wygrały także Real Sociedad San Sebastian i Barcelona, choć obie drużyny namęczyły się niemiłosiernie ze słabszymi rywalami i porażki lub remisy rzeczonych ekip nie byłyby wynikami niesprawiedliwymi w kontekście tego co działo się na Anoeta i Reyno de Navarra. Remis w derbach Andaluzji, przynajmniej w sytuacji gdy gospodarzem była Granada też nie szokuje.

Co w miniony weekend w Hiszpanii mogło się podobać oprócz dużej ilości wyrównanych spotkań z niemałą liczbą bramek?

- Mnie do gustu przypadła przede wszystkim akcja i asysta Antoine Griezmanna. Akcja której nie powstydziłaby się żadna gwiazda światowej piłki. Co więcej był to rajd bliźniaczo podobny do czwartkowej maestrii Andresa Iniesty. Francuz zwiódł swym zagraniem trójkę obrońców z Vigo i wyłożył piłkę jak na tacy Agirretxe, który musiał tę okazję wykorzystać. Akcja o której mowa zaczyna się od 3:05.



REAL SOCIEDAD 2 CELTA 1 przez acosart

Tak naprawdę cała kombinacja Sociedad niezwykłej urody. Na pochwały zasługuje też akcja Celty na 1:0.

- Współpraca Jonasa Goncalvesa z Roberto Soldado. Brazylijczyk ewidentnie czuje się w Hiszpanii coraz lepiej i to czas kiedy powinien wywoływać spusty już nie tylko Bartłomieja Rabija, który doskonale pamięta jego trafienia dla Gremio podczas transmisji w Sportklubie. Wspólnie z reprezentantem Hiszpanii (tak tak tym trochę słabszym od Alvaro Negredo) pięknie dwukrotnie rozklepali obronę rywala w starciu dwóch ekip, które jeszcze około dekadę temu bez problemu walczyły jak równy z równym z Realem i Barceloną. W pierwszej Goncalves odegrał piłkę głową do Soldado, ten natychmiast zwrócił ją Brazylijczykowi, który popisał się idealnym prostopadłym podaniem za linię obrony, i czołowemu snajperowi minionych rozgrywek pozostało minąć bramkarza i skierował piłkę do bramki. W drugiej sytuacji Jonas wyszedł w tempo do prostopadłej piłki Tino Costy i choć sam mógł kończyć akcję z powietrza zagrał jeszcze do Soldado, a ten efektownie zakończył akcję. Kto nie widział - polecam.



- polskie akcenty w Primera - niebywałe, ale jednak, mamy swój drobny udział w tym co się dzieje na hiszpańskich boiskach. Jaki? W Levante zadebiutował Dariusz Dudka wchodząc na ostatnie 15 minut przegranego 0:2 spotkania z Valladolid. Polak pojawił się na boisku gdy wynik meczu był już ustalony. Kontrakt z Betisem podpisał reprezentant Polski Damien Perquis. Choć Polak z niego taki jak ze mnie Andres Iniesta to jednak w reprezentacji podającej się za naszą zdarzało mu się zagrać i jest to fakt godny odnotowania. Warto zauważyć, że z tego samego Betisu do warszawskiej Polonii trafił hiszpański defensor Jose Isidoro. O dziwo chłopak nie ma 100 lat, a ledwie 26 i ciekawe co sprawiło, że zdecydował się na tak desperacki krok jakim jest gra w polskiej Ekstraklasie. Ostatni, najmniej polski akcent to już trzecie ligowe trafienie Tomera Hemeda. Piłkarz to co prawda pochodzący z Izraela, ale posiadający także obywatelstwo polskie. Do Wisły jak znalazł.

- atmosfera na stadionach Malagi i na Mestalla - kto uważa, że liga hiszpańska na trybunach to tylko machanie chusteczkami powinien zobaczyć, co działo się na tych dwóch stadionach. Z perspektywy ekranu komputera czy tv nie można oczywiście dobrze wszystkiego zaobserwować i być pewnym zjawisk dźwiękowych, ale cicho tam nie było. Szczególnie przypadła mi do gustu postawa kibiców z Malagi. Wiadomo, że klub znajduje się w ciężkiej sytuacji (w zasadzie dla tych kibiców to chleb powszedni, ale kto o tym myślał jeszcze rok temu gdy zespół kupował na potęgę ku chwale nowego właściciela?). Cicho nie było też w Pampelunie.

- komplet Rayo i Valladolid. Wszyscy zakładali zapewne, że po 2 kolejkach po 6 pkt na koncie będą miały FC Barcelona i Real Madryt. Barcelona plan wykonała. Poza nią komplet ma także klub z Madrytu i także Real. Nie chodzi jednak o Królewskich a o drużyny Rayo i Realu Valladolid. Postawa Rayo to mini sensacja, zwłaszcza że w okienku za psie pieniądze oddali do Rayo swojego najbardziej produktywnego piłkarza Michu, który zaliczał sporo goli i asyst, a dodatkowo w ostatniej kolejce przekonywał piłkarzy Granady, że warto zdegradować Villarreal. Mimo takich zasług piłkarz wylądował w Swansea i...obie strony póki co wychodzą na tym świetnie. Rayo ma 6 pkt, a Michu razem ze Swansea zadziwia w angielskiej Premiership. Jego drużyna ma po 2 kolejkach komplet z bilansem bramek 8:0, a sam Michu wypracował 50% wszystkich trafień 3-krotnie umieszczając piłkę w siatce i dokładając do tego asystę.

- postawa beniaminków - przed sezonem pisałem, że to dobrze, że do ligi wracają zasłużone firmy jakimi niewątpliwie są Deportivo, Celta i Valladolid, a nie szrot który zaraz spadnie, albo fartem się utrzyma. I póki co to pozytywne nastawienie wydaje się być uzasadnione. Deportivo i Valladolid urwały punkty reprezentantom La Liga w pucharach z Walencji. Najgorzej tej trójki wypada Celta, która pozostaje bez punktów, ale i ona żenująco się do tej pory nie zaprezentowała przegrywając 1 bramką po zaciętych bojach z Malagą i Sociedad. W dodatku drużyna z Vigo wciąż się wzmacnia. Do drużyny przyszedł Michael Krohn-Dehli - mała rewelacja tegorocznego EURO, ma przybyć także Park Chu-Young który nie znalazł uznania w oczach Wengera.

- Radamel Falcao - jeszcze tydzień temu wydawał się być w nie najlepszej formie. Grał nerwowo i nieskutecznie. Albo ten tydzień tak zmienił jego dyspozycję albo Baskowie tak mu leżą. W każdym razie szybko nadrobił niepowodzenia z pierwszej kolejki i jako pierwszy zanotował hat tricka. A mógł strzelić przynajmniej jedną bramkę więcej.Strzela Messi, strzela Falcao, strzela Soldado. Kogoś brakuje?

Tradycyjnie nie było aż tak kolorowo jak się może wydawać. Co na minus?

- Do ekipy znokautowanych po zeszłotygodniowym zderzeniu Pepego dołączają w ten weekend Paulao i Puyol. Ten pierwszy otrzymał powalający cios podczas walki z bramkarzem Rayo o górną piłkę przy stałym fragmencie gry. Brazylijczyk, który ma tworzyć duet stoperów w Betisie z Perquisem upadł na murawę i jeśli nie stracił przytomności to na pewno był mocno zamroczony. Zniesiono go na noszach i nie powrócił już na boisko. Drugim szczęśliwcem jest Carles Puyol. Jak nie kolano to udo, jak nie udo to kość jarzmowa. Na kwadrans przed końcem spotkania w Pampelunie kapitan Barcelony został bezmyślnie zaatakowany w wyskoku przez Lamaha. Mimo uderzenia Puyol jak przystało na ostoję FCB dokończył spotkanie na boisku. Uraz zdiagnozowano dopiero po meczu. Kontuzja nie wyłączy jednak Carlesa na długo. Dziś ma wrócić do treningów, a jego występ z Realem w środę nie jest wykluczony, choć zagra prawdopodobnie w specjalnej masce (nie pierwszy raz).

- Real Madryt - tu rozpisywał się nie będę. W mediach Królewscy są wystarczająco torpedowani. Po raz kolejny strzelają bramkę jako pierwsi i po raz kolejny niewiele im to daje. Tak jak tydzień temu za gola odpowiedzialny był duet Di Maria-Higuain. Argentyńczycy to aktualnie chyba jedyny pozytyw w Realu. 3 mecze - 2 porażki i 1 remis. Czy to aby na pewno był dobry pomysł aby zerwać z przyzwyczajeniami i pozostać wreszcie w jakimś klubie nieco dłużej panie (od tego sezonu) The Only One? Cóż, nowa ksywka po pierwszych kolejkach pasuje jak ulał. A byłbym zapomniał - jest i drugi pozytyw - Modric wreszcie w Realu. Chorwat nieograny zupełnie, ale Ozil nie tworzy mu żadnej konkurencji w razie czego, więc to jednak plus. Z drugiej strony plus i minus daje wiadomo co.

- postawa sędziów - hiszpańska sekta z chorągiewkami, gwizdkami (i tablicami, a jakże) dalej bawi się w najlepsze. W Pampelunie najpierw liniowi wymyślili sobie 2 spalone, których nie było odbierając 2 doskonałe okazje na gola Barcelonie. Po przerwie natomiast w akcji bezpośrednio poprzedzającej trafienie wyrównujące spalonego się nie dopatrzyli (a był jak byk). Na deser wlepili zawodnikowi Osasuny czerwień, a jeszcze wcześniej na trybuny z inicjatywy sędziego technicznego odesłany został Tito Vilanova. Co ciekawe Pep Guardiola na trybunach pierwszy raz wylądował także w wyjazdowym spotkaniu z Osasuną. Przypadek? Wesoło było także w meczu Malagi z Mallorcą. Pod koniec spotkania arbiter wręczał żółte kartki za wszystko. Oczywiście zawodnicy nie pomagali, przedłużając grę, symulując i faulując, ale od tego jest sędzia by nad widowiskiem zapanować. Nic z tych rzeczy. Finałem występu pana w żółtej koszulce była druga żółta i w konsekwencji czerwona kartka dla Eliseu. Nie wiadomo do końca za co. Za symulowanie czy za rzekome uderzenie gracza Mallorci (kontrowersyjne, choć ci którzy uważają, że w ostatnim z Klasyków z zeszłego sezonu Ronaldo został kopnięty przez Alvesa pewnie z miejsca daliby czerwo). Ja uważam, że uderzenie celowe nie było, ba jeśli żółta kartka była tylko za symulkę wlepiłbym i żółtą defensorowi Mallorci, który jeśli już został trafiony to w okolice klatki piersiowej i postanowił zabawić się w Rivaldo/Pedro/Busquetsa (co kto woli) i złapał się za twarz. Brawo. Media donoszą, że Eliseu jedną nogą jest już w Benfice. Jeśli plotki się potwierdzą nie będzie to wymarzone pożegnanie. Sędziowie wpłynęli także na wynik rywalizacji na Mestalla przyznając w końcówce mocno kontrowersyjny moim zdaniem rzut karny dla Deportivo i wyrzucając z boiska (za drugą żółtą kartkę) Ricardo Costę. Lepiej sędziowanie mogło też wyglądać na Vicente Calderon w Madrycie. O ile przewaga Atletico nie podlegała dyskusji, o tyle pomoc od sędziów dla gospodarzy była zbyteczna. Spalony przy trafieniu na 2:0 i wątpliwy karny na pewno nie pomogły widowisku i przyspieszyły akcje rozbijania Athleticu. 

Taka była ta kolejka. Póki co liga nie zawodzi i widać, że piłkarze są tak spragnieni gry jak i kibice spragnieni byli nowej porcji emocji i efektownej gry. W następnej kolejce też powinno być ciekawie, ale o tym później.