wtorek, 25 września 2012

5. kolejka czyli gramy w kratkę, ale nie ma siary

Dwa zwycięstwa gości w stosunku 0:2 przypieczętowały pierwszy mały, okrągły jubileusz w La Liga. Jakie mam odczucia po tej rundzie spotkań? Przyznam szczerze, że mieszane. Mimo iż wyniki tego nie odzwierciedlają (zaledwie jeden bezbramkowy remis) większość pojedynków długimi momentami stanowiła istną mordęgę dla widzów. Mecze, które z pozoru miały stanowić ozdobę tego weekendu na hiszpańskich boiskach zdecydowanie zawiodły (Bilbao-Malaga, Rayo-Real czy Deportivo-Sevilla). Parafrazując popularne powiedzenie można jednak stwierdzić, że w tej beczce dziegciu jest i  łyżka miodu. Konfrontacje potencjalnie mniej atrakcyjne (Barcelona-Granada, Levante-Sociedad, Saragossa-Osasuna), przerodziły się w trzymające do końca w napięciu widowiska.

Pierwsze wyjazdowe punkty ugrał Real Madryt. Rozpędzona ostatnimi czasy Malaga została zatrzymana na San Mames, ale Baskom nie udało się przekuć tego osiągnięcia w przełamanie własnej niemocy. Swą skuteczność podtrzymują Atletico, Betis i Mallorca. Odnośnie Betisu i Mallorki trzeba zauważyć, że drużyny te choć stylem gry nie zachwycają, punktują nadspodziewanie solidnie. Różnica polega na tym, że Pepe Mel chciałby z Verdiblancos zrobić kolejną małą Barcelonę i stan teraźniejszy go w pełni nie zadowala, a Joaquín Caparrós właśnie w takim siermiężnym jak na iberyjskie standardy futbolu się lubuje i tak kopią piłkę kolejne jego ekipy (by przytoczyć jeszcze świeży przykład Bilbao sprzed ery Bielsy). W starciu ligowych maruderów wyraźnie górą Saragossa z rewelacyjnym człowiekiem znikąd (a konkretnie z Barcelony) Victorem Rodriguezem. Osasunie w ligowej niedoli wiernie towarzyszy Espanyol, który w oryginalny sposób zareagował na moją zeszłotygodniową refleksję dotyczącą Papużek i tym razem fatalnie zaprezentował się w obu połówkach.

Kto się w ten weekend wyróżnił? Co zaskoczyło na +?

Internacjonałowie Celty Vigo  - beniaminek La Liga to kolektyw oparty na kapitale hiszpańskim. Lwią część kadry galicyjskiej drużyny stanowią zawodnicy wychowani w kraju aktualnych Mistrzów Europy i świata, na czele ze swoim motorem napędowym - Iago Aspasem. W czasie okienka transferowego włodarze Celty poszukiwali zawodników tanich, a jednocześnie gwarantujących określony poziom zawodników, którzy mogliby uzupełnić oparty na rodzimych zawodnikach skład. W tym celu na Balaidos sprowadzono za łącznie niespełna 2,5 miliona euro Argentyńczyka Augusto Fernandeza, Duńczyka Michaela Krohna-Dehliego i Koreańczyka Parka Chu-Younga. Właśnie w głównej mierze dzięki tym transakcjom beniaminek z Vigo zainkasował w sobotę 3 punkty z wymagającym rywalem - Getafe. Duńczyk w ligowych statystykach zapisał się już w poprzednim meczu z Valencią strzelając gola. W starciu z Azulones podniósł poprzeczkę jeszcze wyżej, serwując dwa perfekcyjne podania, które wcześniej wymieniona dwójka zamieniła na dwa jakże cenne trafienia. Nie jest tajemnicą, że Hiszpania posiada całe zastępy utalentowanych zawodników, ale nie mam nic przeciwko, gdy stranieri w danej drużynie stanowią wartość dodatnią, tak jak to miało miejsce w tym przypadku.

Vilanova poskramia demony Guardioli vol. 2 czyli jak Toño Martinez chciał zostać Javim Varasem - w ubiegłym tygodniu wzmiankowałem o tym jak nowy szkoleniowiec Blaugrany radzi sobie ze słabościami swojej drużyny, które objawiały się u kresu panowania Pepa Guardioli na ławce trenerskiej klubu ze stolicy Katalonii. W sobotni wieczór piłka nożna spisała kolejny rozdział tej walki. Jak powszechnie wiadomo, piłkarze Barcelony na własnym boisku dzielą i rządzą, co jakiś czas obarczając przyjezdne drużyny workiem goli. W ubiegłym sezonie na Camp Nou Azulgrana nie odnosiła zwycięstw w walce o ligowe punkty ledwie dwukrotnie: przegrywając z Realem Madrid w decydującym o losach mistrzostwa El Classico oraz w zakończonym bezbramkowym remisem starciu z Sevillą. To właśnie to drugie spotkanie, zapamiętane przez wszystkich z uwagi na kapitalny wieczór obecnego bramkarza Celty Vigo - Javiego Varasa, będzie przedmiotem moich rozważań.

Dokładnie w 11 miesięcy po wspomnianym przeze mnie meczu do Barcelony przybyła inna drużyna z Anadaluzji - Granada, a w jej szeregach Toño Martinez (podobnie jak Varas bramkarz doświadczony, ale niekoniecznie doceniony). Długoletni golkiper Racingu Santander sprawił, że zabrakło niewiele aby dwa zestawiane przeze mnie spotkania łączyła nie tylko podobna data. Długimi minutami Barcelona nie zachwycała, ale co naturalne - z upływem czasu zaczęła dochodzić do głosu. A gdy jej ataki zintensyfikowały się na tyle by zmaterializować się w doskonałe okazje strzeleckie bramkarz Granady zaczął dokonywać cudów, broniąc w niesamowity sposób kolejne uderzenia Fabregasa, Xaviego, Villi czy Messiego. Gdy wydawało się, że sensacja stanie się faktem dał znać o sobie geniusz drugiego kapitana Barcelony. 117-krotny reprezentant Hiszpanii dopadł do futbolówki na 16 metrze od bramki i bajecznym strzałem o poprzeczkę przyniósł kres strzeleckiej indolencji wicemistrzów Hiszpanii. Chwilę później Lionel Messi nabił jeszcze piłką nieszczęsnego Borję Gomeza i było 2:0. 

Dokładnej powtórki z rozrywki nie było. Zamiast przestrzelonej jedenastki Messiego był błysk Xaviego. Opętanego Frederica Kanoute w sequelu zastąpił pechowy środkowy defensor gości. Barca, miast podać pomocną dłoń rywalom z Madrytu wygrała po raz 5 z rzędu i wiadomo, że do zbliżających się wielkimi krokami Gran Derbi przystąpi z przewagą co najmniej 5 punktów. A Vilanova na stanowisku I trenera bawi się w najlepsze, choć ciężko nie ulec wrażeniu, że w ten wieczór o jego triumfie zadecydowały nie taktyczne zagrywki, a fura szczęścia. Przed nim jednak sporo pracy, bo w ostatnich spotkaniach jego podopieczni nie zachwycili, a w nadchodzących potyczkach z Sevillą i Realem fart może nie wystarczyć.

Tak czy owak poczciwy Toño zasłużył na "11" kolejki, a drugi z bohaterów tego spotkania - Xavi na tytuł kata Granady. Od powrotu tej drużyny do La Liga w 3 kolejnych spotkaniach aplikował im po golu, a wszystkie przedniej urody.

Do 3 razy sztuka czyli remontada na Ciutat de Valencia - "Żaby" dalekie są od powtórzenia doskonałego startu z poprzednich rozgrywek, ale jednego nie sposób im odmówić - woli walki. Zespół Juana Ignacio Martineza odniósł niedzielnym popołudniem drugie zwycięstwo w bieżącym sezonie i drugie dzięki skutecznej remontadzie na własnym obiekcie. W pierwszej połowie dominował baskijski zespół, a szczególnie dobrze spisywał się Jose Angel, którego Montanier z lewego obrońcy (tak grywał zarówno w Romie jak i Gijon) przemianował na skrzydłowego. Potwierdzeniem tej przewagi było przedniej urody uderzenie Davida Zurutuzy. Po przerwie obraz gry uległ jednak zmianie na co wpływ miały przeprowadzone w przerwie roszady. Na druga połowę w drużynie gości nie wyszedł kontuzjowany Jose Angel, natomiast Martinez postawił wszystko na jedną kartę zastępując defensywnego pomocnika Iborrę, piłkarskim obieżyświatem Obafemim Martinsem. To właśnie Nigeryjczyk rozstrzygnął losy spotkania, lecz nim to nastąpiło do wyrównania doprowadził Barkero, pewnie egzekwując rzut karny, podyktowany za faul Inigo Martineza. Bask po udanym powrocie do wyjściowego składu w ubiegły weekend, w niedzielę znów zaprezentował się równie "udanie" jak na Igrzyskach Olimpijskich. Walencjański zespół wyczuł swoją szansę i ruszył do śmielszych ataków. Dwukrotnie do bramki trafiał Martins, ale arbiter w obu przypadkach słusznie odgwizdywał pozycję spaloną. Do zadania decydującego ciosu potrzebny był przebłysk geniuszu, człowieka którego o takie atrakcje bym nie posądzał - Sergio Ballesterosa. Doświadczony defensor (sylwetką przypominający raczej kierowcę tira aniżeli profesjonalnego piłkarza) popisał się kapitalnym kilkudziesięciometrowym podaniem, które przechwycił Martins i mijając obrońcę skierował piłkę obok Bravo. Znów nie popisał się Martinez, który bezskutecznie próbował przeciąć zagranie kapitana Levante. Wygrana drużyny Dariusza Dudki (który awansował w hierarchii i tym razem zasiadł na ławce) pozwoliła jej przesunąć się w kierunku środka tabeli.

Polskie akcenty coraz bardziej wyraźne - debiut w barwach Betisu zaliczył posiadający polski paszport Damien Perquis. Francuz, reprezentujący Polskę skorzystał z nieszczęścia swojego kolegi z zespołu Paulao, który już po raz drugi w 4 meczu tego sezonu musiał opuścić boisko ze względu na uraz. Na pocieszenie dla Brazylijczyka warto wspomnieć, że jego gol w tym meczu dał Verdiblancos 3 punkty. A Perquis będzie miał okazję zmierzyć się w bezpośrednim pojedynku o miejsce na środku obrony z Mario, bo pozycja Paulao, o ile jest zdrowy, wydaje się być niepodważalna. Debiut bramkowy zaliczył za to na zapleczu La Liga Paweł Brożek. Znany z szalonego dryblingu były zawodnik Wisły Kraków otworzył wynik spotkania jego Recreativo z Lugo. Chwilę później dołożył asystę i w hiszpańskich mediach został okrzyknięty bohaterem spotkania. Warto zachować dystans do tych osiągnięć, bo różnica klas między Liga Adelante a Primera jest spora, przeciwnik nie był wymagający, a i zagrania Brożka to nie był "jakiś zupełnie inny poziom", ale dokonania Polaka, który ostatnio uprawiał przede wszystkim groundhopping to niewątpliwie światełko w tunelu. Skrót spotkania dla zainteresowanych.


Liga Adelante Recreativo 3 Lugo 0 przez acosart

Rajd Diego Godina - podręcznikowy przykład podłączenia się środkowego obrońcy do akcji ofensywnej. Przechwyt, wprowadzenie piłki na połowę przeciwnika, odegranie do Koke i pójście do końca, co zaowocowało zagraniem zwrotnym od Hiszpana i 100% okazją dla Urugwajczyka, którą ten wykończył jak rasowy napastnik. Brawo! Choć w tym spotkaniu Atletico nie zachwyciło to w obliczu niemrawej postawy Realu i Barcelony śmiem twierdzić, że grają obecnie najbardziej solidny futbol w Hiszpanii. Warto popracować jednak nad utrzymaniem tej dyspozycji w dłuższym okresie oraz nad utrzymaniem koncentracji w trakcie spotkania, bo mimo przewagi Rojiblancos znów drżeli o wynik do ostatnich minut.

Rewelacyjny Cicinho - biegał sobie swego czasu na prawej obronie po hiszpańskich boiskach w koszulce Realu niejaki Cicinho, a ściślej Cícero João de Cézare. Zawodnik ten jednak w zespole Królewskich kariery na miarę oczekiwań nie zrobił. Później trafił do Romy, z której z czasem coraz śmielej był wypożyczany (m. in. do Villarreal), aż wreszcie wrócił do Brazylii i zaszył się w mniej znanym klubie. Gdy tego lata dotarła do mnie informacja o tym, że Sevilla sprowadza prawego defensora o tym właśnie przydomku pomyślałem, że to kolejne odgrzewanie kotleta, spowodowane wszechobecnym w Hiszpanii kryzysem. Nic bardziej mylnego. Na ksywce, pozycji i narodowości podobieństwa między zawodnikami się kończą. Alex Sandro Mendonça dos Santos czyli Cicinho II to przede wszystkim piłkarz w kwiecie wieku. Mając 26 lat w Polsce byłby jeszcze obiecującym zawodnikiem - w poważnym futbolu to idealny moment na eksplozję talentu. Oczywiście oceniamy dopiero na podstawie kilku spotkań, ale póki co Brazylijczyk wywołuje tylko pozytywne uczucia. W poniedziałek znów miał swój udział w wygranej Sevillistas, asystując przy otwierającym wynik spotkania golu Alvaro Negredo. Jego współpraca na prawym skrzydle z Jesusem Navasem układa się jak dotychczas znakomicie i w Hiszpanii już mówi się, że nazywany Mesjaszem skrzydłowy reprezentacji Hiszpanii, nie miał tak dobrego partnera na swojej flance od czasów innego Brazylijczyka, którego nie trzeba nikomu przedstawiać - Daniego Alvesa. Jak sytuacja tego chłopaka się rozwinie - zobaczymy. Póki co staje się wyróżniającym zawodnikiem La Liga i jako jedyny ponownie otrzymuje miejsce w mojej "11" kolejki.

Co niepokojącego rzuciło mi się w oczy?

Cabajady, pawełki czyli Courtois i Aranzubia w akcji - wspominałem wcześniej, że Atletico Madryt musiało się martwić o końcowy rezultat spotkania do samego końca. Zasługa to przede wszystkim wypożyczonego z Chelsea Belga, który popisał się niefrasobliwą interwencją przy stosunkowo niegroźnym strzale wychowanka Realu Madryt - Bueno. Bardziej opłakany w skutkach okazał się być jednak kiks bramkarza Deportivo - Daniela Aranzubii. Golkiper znany dotychczas z tego, że jako pierwszy bramkarz w historii La Liga zdobył bramkę z gry, tym razem został negatywnym bohaterem galicyjskiego zespołu. Przy stanie 1:0 dla Sevilli tak nieszczęśliwie wbijał piłkę z własnego pola karnego, że nabił pomocnika gości Ivana Rakiticia, w skutek czego piłka wylądowała w bramce. Zdarzenie to przekreśliło szanse gospodarzy na korzystny wynik w tym spotkaniu.

Barbarzyńcy na Vallecas - podsumowując tę kolejkę nie sposób nie wspomnieć o tym co wydarzyło się w niedzielę na stadionie Rayo. Przewidziane na godzinę 21.30 spotkanie między gospodarzami, a szukającym przełamania w wyjazdowych spotkaniach - Realem Madryt, zostało przełożone na poniedziałek. Było to wynikiem awarii instalacji elektrycznej, spowodowanej przecięciem okablowania, które prawdopodobnie było sprawką sympatyków Vallecanos, sfrustrowanych cenami biletów na spotkanie z lokalnym rywalem. Prezes gospodarzy Raul Martin Presa grzmiał, że to sabotaż i nowy rodzaj terroryzmu. Jeśli w istocie tak to wyglądało to cała akcja zakończyła się powodzeniem, gdyż w nerwowym i pełnym prostych błędów z obu stron spotkaniu, pewnie triumfowali Los Blancos. W sprawie zajścia prowadzone będzie śledztwo i jeśli okaże się, że winowajcami są w istocie fani Franjirrojos, trzeba będzie pogratulować im logiki na zasadzie "zrobię babci na złość i odmrożę sobie uszy". Soundtrack do meczu.

El Flaco musi odejść? - sytuacja młodego szkoleniowca Los Ches staję się powoli jedną z gatunku tych nie do pozazdroszczenia. Po serii spotkań, w których Valencia prezentowała bezbarwny futbol, ale nie osiągała kompromitujących wyników, przyszedł czas na pojedynek z Mallorcą. Tym razem piłkarze Mauricio Pellegrino nie tylko zaprezentowali zatrważający brak kreatywności w grze ofensywnej, ale i wywieźli z Balearów fatalny rezultat - 0:2. Kto wie czy bezowocna praca byłego defensora ekipy z Mestalla nie spowoduje, że Manuel Llorente nabierze spóźnionego szacunku dla wysiłków Unaia Emery'ego. Bask mimo mniej atrakcyjnej kadry od tej, którą ma do dyspozycji El Flaco, potrafił uczynić z Valencii drużynę posiadającą swój własny, przyjazny dla oka styl. Popularny "Chudzielec" traci powoli grunt pod stopami i niestety traci też najwidoczniej kontakt z rzeczywistością. Niedzielną porażkę określił mianem "niezasłużonej", co u każdego kto poświęcił niespełna dwie godziny na prześledzenie rzeczonej potyczki, powinno wywołać drwiący uśmiech. Kibice Los Ches oczekują zmiany, a by zyskać ich sympatię potrzeba będzie czegoś więcej niż wygrać za tydzień u siebie z Saragossą.

Jako ciekawostkę dodam, że Pellegrino oprócz słabej gry wytknąć można te same grzechy co Emery'emu. Z klubem pożegnali się tak pożądani przez kibiców wychowankowie - Paco Alcacer i Pablo Hernandez. Kolejny z canteranos - Bernat mieści się co do zasady w kadrze meczowej, ale nie może liczyć na zaufanie szkoleniowca Nietoperzy i kolejne spotkania przesiaduje na ławce rezerwowych. W takiej sytuacji tylko czekać na kolejny "kazus Isco". Przesadne rotowanie przy okazji ustalania składu przez prowadzącego aktualnie Spartak Moskwa trenera jest przywarą,  która jak dotychczas trzyma się także Pellegrino. We wszystkich spotkaniach Valencii w tym sezonie wystąpili jedynie Diego Alves i Tino Costa.

Na koniec "11" kolejki zdaniem CzŻCz#LaLiga

*liczba wyborów do "11" kolejki

Rozszerzony, poniedziałkowy zestaw gier zakończył rywalizację w 5 serii zmagań piłkarzy w La Liga. W tym tygodniu tamtejszy czempionat uraczy nas dodatkowo swego rodzaju epilogiem. Na środę zaplanowane jest zaległe spotkanie pomiędzy Betisem Sevilla a Atletico Madryt, które z racji miejsc zajmowanych przez obie drużyny w tabeli hiszpańskiej ekstraklasy zapowiada się wyjątkowo ciekawie. Zwycięzca tego pojedynku usadowi się tuż za bezbłędną jak dotychczas Barceloną. W przypadku remisu, hit 6. kolejki La Liga, starcie Sevilli z liderem z Katalonii będzie można określić mianem absolutnego meczu na szczycie. Przyjmując za aksjomat dotychczasową zasadę, że co druga kolejka w Hiszpanii okazuje się być świętem futbolu, trzeba być optymistą.

3 komentarze:

  1. Nie wiem czemu mam takiego pecha, że co oglądam jakiś mecz to zawodzi. Nie zmienia to faktu, że Benat to straszny kot i warto na pewno obejrzeć kilka spotkań Betisu choćby tylko i wyłącznie ze względu na niego. Pewnie za rok już będzie w Anglii w jakimś Tottenhamie.
    Dobrze, że wyprowadziłeś mnie z błędu, bo myślałem, że to ten sam Cicinho co w Realu i Romie. W sumie przyda się dobry prawy obrońca na rynku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo w Hiszpanii to nigdy nie wiadomo. Czasami mecz się zapowiada na klasyk, a jest bardziej męczący niż polska liga, a innym razem jakiś niepozorny staje się wizytówką ligi. Mam nadzieję, że to ogarną. Co do Benata - była opcja by trafił do Bilbao, ale do 29 września się pewnie z nim nie wyrobią + mają inne cele. Wcześniej był jedną nogą w Wolsfsburgu, ale podobno zablokował transfer z uwagi na... możliwość powrotu na San Mames.

    OdpowiedzUsuń
  3. powinno być "stranieri" raczej

    OdpowiedzUsuń