wtorek, 27 listopada 2012

13. kolejka - Beniaminek też potrafi. Iniesta odpowiada liczbami. Chwała zwycięzców nie jest wieczna.


13. kolejka La Liga dla jednych okazała się być pechową, dla innych szczęśliwą. Wśród beneficjentów minionych zdarzeń na hiszpańskich boiskach trzeba wskazać przede wszystkim liderujący duet Barcelony i Atletico, który powiększył przewagę nad trzecim Realem. Celem Królewskich po ligowym falstarcie było kolekcjonowanie zwycięstw i czyhanie na wpadki pretendentów. Ci jednak z większą lub mniejszą łatwością odfajkowują kolejne stawiane przed nimi zadania, a to mistrzowie Hiszpanii popełniają błędy. Ponownie miejscem ich klęski okazała się Sewilla. Katem w tym wypadku był Benat Etxeberria.

Nie mniejszą traumę przeżyli sympatycy dwóch innych zasłużonych klubów - Valencii i Sevilli. Oba zespoły wróciły z wyjazdowych wojaży z bagażem 4 bramek każdy. Nie dość, że jedni jak i drudzy mieli trudne zadanie na papierze, nie dość, że obu ekipom walka o wyjazdowe punkty przychodzi z największym trudem, to jeszcze trafili na świetnie tego dnia dysponowanych rywali, pałających żądzą odbicia sobie ostatnich niepowodzeń (Malaga) lub poprawy gry i morale przed derbami (Atletico). Różnica polegała jedynie na tym, że Andaluzyjczycy wpierw torturowali rywala, marnując kolejne dogodne sytuacje, dawali się łudzić przybyszom z Mestalla, że jest nadzieja na korzystny dla nich rezultat. Różnice klas uwidoczniła dopiero brutalna w ich wykonaniu końcówka. Inne narzędzia dobrał Cholo Simeone. Jego Atletico z pasją rzuciło się na wybitnie bezbronnego przeciwnika. Pozbawieni swojego snajpera goście, oddali mecz bez walki (chyba, że walką nazwiemy bezmyślność Rakitica czy wyrzuconego z ławki Luny).

Kolejną porażkę zanotował Espanyol, co wobec nieco lepszych występów bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie, sprawiło że znowu sięgnął dna. Oznacza to podobno kres Mauricio Pochettino w klubie z Cornella-El Prat. Gdy jednak spojrzy się na ewentualnych następców (Marcelino czy Aguirre) to można się jedynie zastanawiać czy nowe władze pragną lepszej gry i wyników, czy po prostu chcą mieć czyste sumienie. Ostatnim hamulcem, powstrzymującym zarząd od podziękowania za współpracę Argentyńczykowi, jest wedle podawanych informacji obowiązek zapłaty wysokiego odszkodowania na jego rzecz, gdyby się na taki ruch zdecydowali. Gdy względy ekonomiczne biorą w planach górę nad aspektami sportowymi, nie wróży to nic dobrego. Tak czy owak, wszystko wskazuje na to, że to ostatnie dni trenera z najdłuższym stażem wśród  opiekunów klubów z La Liga w roli szkoleniowca Pericos.

Innym godnym odnotowania zjawiskiem na dole tabeli jest wyjazdowe przełamanie Celty Vigo, zwłaszcza że dokonali tego na stadionie regularnego na własnym obiekcie Realu Saragossa. Paco Herrera wbrew swoim ostatnim przyzwyczajeniom dał pokazać się w niemal pełnym wymiarze czasowym tradycyjnie najaktywniejszemu w jego drużynie Iago Aspasowi, a ten rzutem na taśmę zapewnił galicyjskiemu teamowi 3 punkty. Drużyna Jimeneza potwierdziła w ten sposób swój bezkompromisowy charakter -  Los Blanquilos biorą pełną pulę lub zostają z niczym, nigdy inaczej.

Plusy (tym razem mocno zindywidualizowane)

Andres Iniesta - show totalne w wykonaniu zawodnika z Fuentealbilla na Ciutat de Valencia. Jeśli ktoś jakimś dziwnym trafem zdecydował się w ten wieczór na oglądanie hitu ligi włoskiej (Milan-Juventus) to po prostu przegrał życie. Wychowanek Barcelony swoimi popisami definiował to co w piłce nożnej najlepsze, pokazał że mimo nieporywających statystyk, nie przez przypadek rok w rok jest jednym z kandydatów do wygrania Złotej Piłki. Ba, udowodnił, że przyznanie mu tej nagrody w tym roku nie byłoby w żadnym wypadku sprzeniewierzeniem idei tego plebiscytu. To drugi raz w ciągu tygodnia kiedy Blada Twarz czaruje kibiców w Europie. We wtorek dostaliśmy jedynie pewien smaczek, uwerturę, zapowiedź czegoś większego, kiedy numer 8 Barcelony w sobie tylko znany sposób na pełnym spokoju poradził sobie w rogu boiska z czwórką rywali.


Dużo osób się zachwyci, reszta powie, że bardzo to wszystko ładne, ale pożytek z takich popisów żaden. Najlepszy zawodnik EURO 2012 wziął to pod uwagę i postanowił zaspokoić także i to drugie grono. Co prawda pierwszą połowę nieco przespał, podobnie jak jego koledzy, ale w drugiej natychmiast wziął się do pracy. Jednym mierzonym, odpowiednio silnym, prostopadłym podaniem sforsował obronę Levante i nie pozostawił wyjścia Messiemu. Argentyńczyk takie podanie zamienić na gola po prostu musiał. Chwilę później Iniesta zrobił to, co z taką częstotliwością udaje się tylko jemu. Stworzył sytuacje z niczego, angażując się w pozornie beznadziejną walkę na linii końcowej. Zamiast wywędrować poza boisko, zwiódł Christiana Lella odgrywając precyzyjnie do Messiego i duet ten ponownie mógł się cieszyć z gola. Minęło kolejnych kilka minut, Andres odebrał piłkę od Pedro, podprowadził ją w stronę pola karnego i huknął nie do obrony pod poprzeczkę. Na deser dwójkowa akcja z Fabregasem i jeszcze jedna "patelnia" od odkrytego przez Albacete zawodnika, którą Cesc ze spokojem zamienił na gola. Występ kompletny.

Godne odnotowania jest także tzw.Onze de La Masia czyli fakt, że po pojawieniu się w 15 minucie na boisku Montoyi, Barcelona grała 11-wychowanków. Ci bardziej dociekliwi stwierdzą, że to wychowankowie różnej maści - część z odzysku (Alba, Pique, Fabregas), część późno trafiła do szkółki (Puyol, Pedro). Tak czy owak każdy z zawodników spędził przynajmniej 3 lata w drużynach młodzieżowych zespołu i takie osiągnięcie musi budzić uznanie.



Pedro Leon - to nie pierwszy raz kiedy doceniam pracę skrzydłowego Getafe. W ostatnich tygodniach zawodnik ten gra niezwykle regularnie i kilkukrotnie otarł się w moich podsumowaniach o "11" kolejki, jednak jego kandydaturę z żalem odrzucałem. Wspominałem też o nim na samym początku rozgrywek, gdy w meczu z Deportivo stworzył sprawnie funkcjonujący tercet z Colungą i Barradą. Próbę czasu z całego trio przetrwał tylko on. Barrada obniżył loty, a Colunga po transferach Alvaro Vazqueza i Paco Alcacera rzadko kiedy ma okazję grać.

Pedro jest za to pewniakiem w talii Luisa Garcii Plazy. Nic dziwnego, jego gra przynosi wymierne korzyści. Jest to jeden z lepiej egzekwujących stałe fragmenty gry zawodników w La Liga, a gdy spojrzymy na to jak regularnie jego wrzutki tworzą zagrożenie lub przynoszą gole, okaże się że bije w tej materii na głowę Victora Rodrigueza, Benata czy Ibaia Gomeza. Gdy dołożymy do tego niezłą technikę, sporą fantazję i wielką szybkość otrzymamy gracza ponadprzeciętnego. Jeśli mielibyśmy wskazać na mankamenty bez wahania zauważyć trzeba kiepską skuteczność. Zimnej krwi nie zabrakło mu jednak wczesnym, niedzielnym popołudniem na Cornella-El Prat. Otrzymawszy podanie ze strefy obronnej przebiegł całe boisko, w polu karnym oszukał Forlina i strzałem po ziemi posłał piłkę do bramki. Świetna bramka, która pomogła dominującym od pierwszych minut przyjezdnym z Getafe ustawić to spotkanie. Pedro jeszcze przed przerwą mógł dołożyć drugie trafienie, ale dobijając strzał Lafity trafił prosto w Cristiana Alvareza. Niekorzystny wynik zmusił gospodarzy do ataków, jednak niezłe okazje marnowali seryjnie Longo, Albin czy Verdu. Ostateczny cios, coraz bardziej ryzykującym gospodarzom, zadał Mane po inteligentnym zagraniu Diego Castro. Ojcem zwycięstwa był jednak wcześniej chwalony, skrzydłowy Azulones i tym razem wystarczyło to do wyróżnienia w "11" tej serii gier.



Zagraj to jeszcze raz, Leo Baptistao - w typowym meczu walki jak można określić pojedynek Mallorki z Rayo, w którym wygrać mogli zarówno jedni jak i drudzy, to właśnie młody Brazylijczyk okazał się być po raz kolejny języczkiem u wagi. Najpierw zdobył bramkę głową, której jednak sędzia słusznie nie uznał. Wychowanek Rayo faktem tym się jednak specjalnie nie zraził i w końcowych minutach dał prawdziwy popis. Najpierw urwał się obrońcom po lewej stronie boiska, zbiegł do środka i huknął po ziemi z 30 metrów wzorem swojego słynnego rodaka Roberto Carlosa. Nie było co zbierać.

Drużyna z Balearów jeszcze nie zdążyła się otrząsnąć po pierwszym ciosie, a Rayo zadało kolejny, tym razem ostateczny. Dla odmiany Leo do przeprowadzenia akcji wybrał prawą flankę, gdzie bezczelnie ograł Andersona Conceicao i wyłożył piłkę Delibasicowi, a Czarnogórzec bez problemu umieścił ją w pustej bramce. Wynalazek Paco Jemeza wciąż nie przestaje zachwycać i udowadnia, że nie bez powodu zyskał miano wschodzącej gwiazdy La Liga. Statystyki nie kłamią. W punktacji kanadyjskiej ten chłopak ustępuje tylko takim tuzom jak Messi, Ronaldo, Falcao i Fabregas.



A Caparros dalej w opałach i choć klub zapewnia, że trener jest bezpieczny, to wydaje się, że szkoleniowiec drużyny z Iberostar zupełnie nie ma pomysłu na to jak wygrywać, dysponując takim, a nie innym kapitałem ludzkim. Cała jego nadzieja w rychłym powrocie Javiego Marqueza i Nunesa.

Dobry weekend dla beniaminków - cała trójka bez wyjątku zanotowała korzystne rezultaty. Począwszy (choć chronologicznie nie do końca się to zgadza) od wspomnianego triumfu Celty Vigo na La Romareda, przez planową wygraną Realu Valladolid z Granadą, aż po niezwykle cenny remis Los Turcos na San Mames.

O meczu Celty już co nieco napisałem. Tutaj wspomnę jeszcze o dobrym przygotowaniu kondycyjnym drużyny z Balaidos. Podczas gdy przez większość spotkania przeważała Saragossa, a swoje szanse mieli Edu Oriol czy Victor Rodriguez, Celestes najlepsze zostawili na koniec. Dwukrotnie pokazywał się Aspas. Za pierwszym razem jego chytry strzał "z krótkiej nogi" sparował Roberto, ale w 88 minucie był już bez szans. Na pochwały jeszcze raz zasłużyła para bocznych obrońców. Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że na tych pozycjach Paco Herrera posiada jednych z lepszych specjalistów w całej La Liga, a warto podkreślić, że zarówno Mallo jak i Lago to wychowankowie z krwi i kości, trenowani w klubie z Galicji od dzieciaka. Obaj mają jeszcze sporo przed sobą, szczególnie prawy defensor, któremu wróży się wielką przyszłość. Jak na razie Hugo konsekwentnie wspina się po kolejnych szczeblach juniorskich drużyn narodowych, a Roberto od czasu do czasu posyła piłki takie jak to kluczowe podanie do Aspasa. I to jest właśnie siła Vigo.

Pucela wygraną zawdzięczają po raz kolejny współpracy niezawodnego duetu Oscar-Manucho. Ta dwójka, Ebert, Rukavina, a ostatnimi czasy także Omar i bramkarz - Hernandez (który wygrał rywalizację z Jaime) to wiodące postaci drużyny Djukicia, którzy ciągną fioletowy kolektyw do przodu. Tym razem ta dwójka sfinalizowała rewelacyjną zespołową akcję całej drużyny. Bez wątpienia ozdoba kolejki. Szkoda Granady, która po raz kolejny minimalnie przegrywa spotkanie, w którym wcale nie jest gorsza od rywala.

Deportivo w przeciwieństwie do dwóch wyżej wymienionych drużyn nie zgarnęło całej puli, ale wywieziony z Kraju Basków punkt był o tyle ważny, że pomógł im wydostać się ze strefy spadkowej. Znów swój udział w wygranej miał stary, poczciwy Valeron, który asystował przy bramce Aguillara. Tym razem zagranie byłego reprezentanta Hiszpanii nie był może szczytem maestrii, ale było skuteczne. Udało się zaskoczyć Iraizoza i podreperować dorobek punktowy.

Ofiary derbowego pogromu mają się świetnie - kto jeszcze tydzień temu, po druzgocącej porażce w derbach mógł przypuszczać, że już kilka dni później Verdiblancos będą dla swoich kibiców ponownie bohaterami. A fani to wymagający, co dobitnie pokazali w okresie poprzedzającym spotkanie z Realem, kiedy to przed przejawami ich niezadowolenia, trenujących piłkarzy chronić musiała policja. Nie są to jednak tacy niewdzięcznicy jakby się mogło wydawać i w sobotni wieczór tłumnie stawili się na Estadio Benito Villamarin, licząc na cud.

I cud się zdarzył. Na boisko wyszedł mistrz, ale tego wieczoru był to mistrz bez argumentów. Królewscy atakowali, ba przy odrobinie szczęścia (i lepszej pracy sędziego) korzystając z zaledwie procenta swych możliwości mogli to spotkanie wygrać. Tym razem (w przeciwieństwie do ubiegłorocznej potyczki) los sprzyjał gospodarzom.

Zwycięstwo to jednak nie tylko dar z niebios, ale i multum pracy jaką wykonali zwycięzcy. Po katastrofalnych błędach na Ramon Sanchez Pizjuan, niezwykle odpowiedzialnie między słupkami zagrał Adrian. Eksperymentalny jak na ten sezon duet środkowych obrońców Amaya-Dorado wystrzegł się poważnych błędów. Ruben Castro choć gola nie strzelił, kilkukrotnie był tego bliski, a jego ciągły ruch w pobliżu pola karnego rywala odbierał pewność poczynaniom defensywnym Królewskich.

Prawdziwym atutem był jednak środek pola, a tam dwóch reżyserów gry: Benat i Salva Sevilla. Obaj w miarę możliwości i posiadania piłki przez Betis uczestniczyli czynnie w rozgrywaniu. Benat dołożył piękną i niezwykle ważna bramkę (nie pierwszy jego gol w karierze, który można tak określić). Salva był bliski asysty. To właśnie jego obecność w składzie od początku zrobiła w mojej opinii różnicę w jakości gry Betisu. Odpowiednicy tych zawodników u Los Blancos byli cieniem samych siebie. Brakowało im błysku, większość ich prób zagrania do Ronaldo czy Benzemy przecinana była przez obrońców. Jedyne zagranie Di Marii, które mogło się podobać to...asysta do Benata z 17 minuty. Przed tygodniem pisałem niemal o sielance na Santiago Bernabeu, a tymczasem Real znów w opałach. A za tydzień derby, które albo ich dobiją, albo dadzą nadzieję.




Minusy 

A bohaterowie derbowego pogromu wprost przeciwnie - co tu dużo mówić. Dla występu Sevilli na Vicente Calderon najlepszym komentarzem byłoby milczenie. Fazio, który przed tygodniem rozegrał mecz życia, w niedzielę po kilku minutach wyleciał z boiska, przy okazji prezentując rzut karny rywalowi. Być może wiedział co robi, gdyż jego partner z defensywy Spahic, chwilę później oszczędzony przez sędziego został na placu gry tylko po to by popełniać błąd za błędem, z których największym było skierowanie piłki do własnej bramki po zagraniu Ardy Turana. A z tak elektrycznie grającym stoperem gospodarze obchodzili się bezwzględnie, czemu wyraz dał Diego Costa, poniżając Bośniaka efektownym lobem, chwilę przed tym jak zaliczył asystę przy golu Koke. U podopiecznych Michela po raz kolejny można było zaobserwować eskalację frustracji. Czerwoną kartkę za szybkie dwie żółte złapał drugi bohater sprzed tygodnia Rakitic. Ten sam kartonik obejrzał siedzący na ławce Luna. Gościom ewidentnie brakowało wyobraźni. Przegrywanie w takim stylu to bolesna sprawa, ale osłabianie drużyny przed kolejnym meczem to totalny bezsens. Zwłaszcza mając na uwadze to, że wciąż niedostępny jest Negredo.

Fakt, iż niecodzienne zjawiska mają rację bytu tylko w pojedynkach derbowych empirycznie potwierdził także Jose Antonio Reyes. Godzina bezbarwnej gry i szybka zmiana. Z tych herosów nie zostało nic.




Koszmarny wyjazd na "złote piaski" Costa del Sol dla Valencii - niech podsumowaniem tego spotkania będzie moja rozterka - czy po spotkaniu bardziej zrozpaczona dotkliwą porażką była Valencia czy Saviola, który zaprzepaścił szansę na strzelenie 5 bramek w jednym spotkaniu. Nawet wśród sympatyków Nietoperzy można usłyszeć po tym spotkaniu opinie, że 0:4 to doskonały rezultat w obliczu tego co działo się na boisku.

Sam wspomniany El Conejo miał oprócz tej wykorzystanej sytuacji jeszcze przynajmniej 4 inne, w których albo minimalnie się mylił, albo kiksował albo na jego drodze stawał akurat Diego Alves. Gospodarze nad swoimi adwersarzami górowali nie tylko umiejętnościami, ale przede wszystkim świeżością. A to zasługa Pellegriniego, który mimo, że miał jeszcze o co w LM walczyć (zagwarantowanie 1. miejsca w grupie) dał odpocząć kluczowym zawodnikom z Isco, Joaquinem i Saviolą na czele.

Jeszcze raz swoje 3 grosze dołożyli wychowankowie: Jesus Gamez i Portillo Soler. Obaj zanotowali po asyście, a ten drugi otworzył w 8 minucie wynik spotkania. Chilijski trener Los Boquerones doskonale wie jak zbudowany z nowych zawodników skład uzupełniać zaciągiem graczy, którzy przebijali się do kadry z drugiej drużyny. Tylko czekać jak pod jego skrzydłami rozwinie się kolejny talent - Juanmi.

Lepsza gra andaluzyjskiej ekipy zbiegła się z zawitaniem do miasta Moayada Shatata, przedstawiciela szejka Al-Thaniego, który obwieścił, że fundusze na pokrycie zaległości względem piłkarzy i pracowników klubu wkrótce będą dostępne. Oby tak było. Przypadkowa prawidłowość?

Natomiast Valencia dalej w rozsypce. Tym razem jednak winy za swe niepowodzenia nie mogą zwalić na sędziego. Po prostu byli przynajmniej o klasę gorsi. Jest źle...ale zaraz, zaraz - ze Spartaka zwolniony został właśnie Emery? Jego powtórne przybycie na Mestalla do niedawna wydawało się totalną abstrakcją. To wciąż tylko fantazjowanie, ale choćby na twitterze szybko połączono niepowodzenia Los Ches z wyrzuceniem baskijskiego szkoleniowca. 

O "złotych piaskach" w tytule wspomniałem z przekąsem i nieprzypadkowo. Stan murawy na La Rosaleda pozostawiał wiele do życzenia.Miejscami wypalona (prawdopodobnie na skutek złej pielęgnacji) trawa była podsypywana piaskiem. Nie wyglądało to zbyt profesjonalnie.



Na koniec "11" kolejki. Tym razem blisko wyróżnienia byli Aspas, Valdes, Javi Varas Jesus Gamez, Ayama, Diego Costa, Salva Sevilla czy Isco. Znając życie ktoś z tej grupy wywalczy sobie miejsce w "11" za tydzień lub dwa.

*liczba wyborów do "11" kolejki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz