6. seria gier w Hiszpanii
upłynęła pod znakiem triumfów gospodarzy, którzy na swą korzyść rozstrzygnęli
aż 8 z 10 pojedynków, nierzadko obciążając przyjezdnych słusznym pakietem
goli. Taki układ spraw pozwolił
zanotować pierwsze i od razu niezwykle efektowne zwycięstwo Osasunie, która w
meczu dwóch czarnych koni poprzedniej temporady pewnie pokonała Levante aż 4:0.
Premierową wygraną odniosła także Granada, która potwierdziła ubiegłotygodniową
zwyżkę formy pokonując po niezwykle zaciętym spotkaniu beniaminka z Vigo.
Zaskakująco słabo spisało się chwalone dotychczas Rayo, ponosząc wstydliwych
rozmiarów porażkę z Realem Valladolid. Planowe zwycięstwa na własnych boiskach
stały się udziałem wielkich faworytów –Valencii i Realu. Być może będzie to
początek ich drogi na szczyt tabeli, z którym to w ostatnich latach są
niezmiennie kojarzone. Najwięcej emocji (zarówno tych pozytywnych jak i
negatywnych) zgodnie z oczekiwaniami przyniosła konfrontacja Sevilli z liderem
z Barcelony zakończona 6 z rzędu triumfem podopiecznych Vilanovy.
Co w tej kolejce najbardziej urzekło?
Ponownie bajeczna Malaga –
drużyna dowodzona przez Manuela Pellegriniego po jednomeczowej zadyszce, która
przypadła na pojedynek z Athleticiem, w ten weekend znów powróciła do stylu, do
którego powoli zaczyna przyzwyczajać sympatyków La Liga. 3 siła obecnego sezonu
w Hiszpanii nie tylko zdominowała rywala w każdym aspekcie piłkarskiego
rzemiosła, ale swym dynamicznym i składnym futbolem bez wątpienia ujęła
wszystkich, którzy mieli przyjemność oglądać to spotkanie. Obrońców jak za
najlepszych lat mijał Joaquin, precyzją zagrań imponował Isco, z zadziwiającą
bezczelnością ośmieszał oponentów Portillo, szyki obronne, co chwila sprintami
rozbijali Eliseu i Monreal, a w polu karnym na wszelkie precyzyjne dogrania
czekał Javier Saviola, za każdym razem robiący wszystko by je skutecznie
wykończyć. Ci krótkowzroczni powiedzą, że Andaluzyjczykom pomogły szybka
czerwona kartka i rzut karny (ale były one wynikiem pierwszej kapitalnej
wymiany piłki między zawodnikami Malagi), że przy trafieniu Savioli asystujący
Portillo był na minimalnym spalonym (ale właśnie puszczanie takich koronkowych
akcji mamy na myśli mówiąc, że sędziowie powinni sprzyjać grze ofensywnej), że
Pepe Mel nie miał do dyspozycji dwóch podstawowych stoperów i generalnie jego
podopieczni robili wiele by gospodarzom ułatwić życie. Być może kogoś te
argumenty poruszą na tyle by wejść z nimi w dyskusję. Ja po prostu cieszę się,
że w La Liga kolejny zespół daje nadzieję na połączenie efektowności z
efektywnością, a tym bardziej, gdy mowa o reprezentancie Primera w Lidze
Mistrzów. Warto przyswoić sobie te popisy:
MÁLAGA 4 BETIS 0 przez acosart
MÁLAGA 4 BETIS 0 przez acosart
Sevilla, Malaga, Atletico dają nadzieję
na zmianę – Od blisko dekady (z wyjątkiem w postaci sezonu 2007/2008)
hiszpańska ekstraklasa cierpi na dualizm władzy. W tym okresie losy tytułu
rozstrzygane były wyłącznie między dwoma klubami – Realem Madryt i FC
Barceloną. Fakt ten nie uchodziłby może za realny powód do zmartwień (wszak w
każdej lidze można by dostrzec kandydatów na podobnych hegemonów), gdyby nie
powiększający się w zastraszającym tempie dystans między tą dwójką, a resztą
pretendentów do tytułu. Na domiar złego do wymienionych wyżej klubów w roli
etatowego okupanta najniższego miejsca na podium dołączyła w ostatnich latach
Valencia. Te tendencje popchnęły bardziej śmiałych krytyków hiszpańskiego
futbolu do czynienia porównań między La Liga, a najwyższą klasą rozgrywkową w
Szkocji (na skutek ostatnich wydarzeń z udziałem Glasgow Rangers te ambitne
zestawienia straciły na aktualności). Jakkolwiek absurdalnie mogły brzmieć te
zarzuty dla znawców tematu, części racji nie sposób im było jednak odmówić. W walce o tytuł poważnymi kandydatami od
kilku edycji są jedynie futbolowe wizytówki dwóch największych hiszpańskich
miast. Poziom ligi jest wysoki, pozostałe drużyny prezentują często imponującą
jakość gry (czego potwierdzeniem są występy na szczeblu europejskim), ale na
dłuższą metę żadna z tych drużyn nie jest w stanie dotrzymać kroku tym wielkim.
Za sobą mamy co prawda ledwie 6 kolejek, ale obecne rozgrywki dają cień szansy
na zmianę tego stanu rzeczy. Sevilla, Atletico czy Malaga nie tylko dotrzymują
kroku gigantom w kolekcjonowaniu punktów, ale skuteczność w tej materii łączą
ze skutecznością pod bramką rywala, okraszając kolejne triumfy mnogością trafień
W sposób szczególny wyróżniła się przede wszystkim drużyna Michela, która
stoczyła zacięte boje z Barcą i Realem i niewiele zabrakło by z obu wyszła obronną
ręką. Ze śmielszymi sądami trzeba będzie się wstrzymać przynajmniej do końca
rundy. W pamięci tkwi chociażby obraz ubiegłorocznego Levante, któremu sił na
osiąganie sensacyjnych rezultatów starczyło ledwie na kilkanaście kolejek.
Warto jednak postawić sobie pytanie, w kim jak nie w tak zasłużonych dla
hiszpańskiej piłki firmach jak Sevilla czy Atletico upatrywać kandydatów na wyjście z coraz mniej
korzystnego dla wizerunku ligi impasu? I kiedy ma nastąpić wyczekiwany zwrot w
tendencji jak nie teraz, gdy wszystkie te ekipy zgromadziły w swych szeregach
niezwykle wartościowych graczy sterowanych wedle pomysłów najbardziej
obiecujących strategów w La Liga?
Hit na miarę hitu - wybór najbardziej
obiecującego spotkania nie przysparzał tym razem zbyt wielu trudności.
Wystarczył rzut oka na tabelę i już było wiadome, że starcie lidera z 3 drużyną
zgromadzi przed telewizorami największą liczbę widzów: tych sprzyjających
Blaugranie (licząc na jej 6 z rzędu wygraną i dobry prognostyk przed Klasykiem)
i tych sprzyjających Sevilli (bądź to z osobistych sympatii bądź licząc na
zdolność Sevillistas do utarcia nosa faworytowi). Choć ostateczny rezultat
wzbudził euforię jedynie tych pierwszych, to niespełna 2 godziny spędzone na śledzeniu
poczynań obu drużyn na Ramon Sanchez Pizjuan nie były czasem straconym dla ogółu
zainteresowanych. Gospodarze przez długi czas prezentowali wyrachowany futbol,
który przyniósł im już 3 punkty w meczu z mistrzem kraju. Solidna gra w obronie
i cierpliwe czyhanie na pomyłki rywala – tak w skrócie wyglądała recepta na
sukces podopiecznych Michela. Ponownie zgraniem imponował blok obronny, mrówczą
pracę wykonywał Maduro, a kontry napędzali Rakitic z Navasem. Zupełnie tak samo
jak 2 tygodnie wcześniej wynik otworzył Trochowski. Gdy po przerwie rywala
skarcił dodatkowo Alvaro Negredo, który jak profesor wykończył akcję Rakiticia
wydawało się, że kolejna remontada Vilanovy
staje pod dużym znakiem zapytania. Urodzony w Bellcaire szkoleniowiec przed
spotkaniem zwierzał się mediom, że to właśnie na terytorium sobotniego rywala
przeżył najcięższe 15 minut w swej dotychczasowej pracy z zespołem (mowa o
potyczce z sezonu 09/10, kiedy to przebudzenie drużyny objętej tymczasowo przez
długoletniego asystenta Antonio Alvareza omal co nie pozbawiło Azulgrany
pewnych 3 punktów, a w konsekwencji mistrzostwa kraju). Wydarzenia z 29
września będą natomiast póki co najpiękniejszymi wspomnieniami z jego dotychczasowej
pracy w roli I trenera. Spektakularny come back w ostatnich minutach i
spontaniczna reakcja Jordiego Alby na trafienie Davida Villi to najbardziej
pozytywne obrazy jakie utkwiły w pamięci obserwatorów tego spektaklu. O
negatywach wspomnę nieco później.
Sevilla2 Barcelona 3 przez acosart
Sevilla2 Barcelona 3 przez acosart
Tym razem bramkarze bohaterami – ostatnio
więcej miejsca poświęcałem paskudnym błędom golkiperów, które niejednokrotnie,
ku nieszczęściu samych zainteresowanych, decydowały o losach poszczególnych
spotkań. Z satysfakcją odnotowałem więc, że w tej kolejce mimo kilku golead żaden
portero nie przyprawił sympatyków swej drużyny o ból głowy. W kilku przypadkach
to właśnie robinsonady zawodników odpowiedzialnych za wyłapywanie piłek pieczętowały
triumfy ich ekip. Zaczęło się od czystego konta Vicente Guaity w starciu
Valencii z Saragossą. Dla bramkarza gospodarzy był to powrót do składu po
kontuzji i mimo iż przeciwnik do najmocniejszych nie należał, wychowanek Los
Ches miał pełne ręce roboty. Zawodnik, który według hiszpańskich mediów
znajduje się w kręgu zainteresowań Barcelony, spisał się jednak znakomicie i
walnie przyczynił się do ugrania niezwykle potrzebnych dla podopiecznych
Pellegrino 3 punktów. Swój dostrzegalny wkład w 5 z rzędu wygraną Los Colchoneros
miał Thibaut Courtois. Wypożyczony z Chelsea piłkarz, który w ubiegłym tygodniu
zasłynął katastrofalną interwencją przy niegroźnym uderzeniu Bueno, tym razem
wspomógł swą drużynę, wykonując rzetelną pracę we własnym polu karnym. Na
pochwałę zasługuje szczególnie jego postawa w drugich 45 minutach kiedy
zdeterminowany Espanyol był kilkukrotnie bliski wyrównania. Klasą samą dla
siebie drugi tydzień z rzędu był jednak Toño Martinez. Urodzony w Alicante portero znów dokonywał
cudów, a interwencja w sytuacji sam na sam z Iago Aspasem z ostatnich minut
pojedynku to bez wątpienia parada kolejki. Były zawodnik Saragossy potwierdza,
że prawdziwe życie bramkarza zaczyna się dopiero po 30-stce.
Minusów w tej kolejce niewiele,
co jest wynikiem nie tyle wysokiego poziomu, co wspomnianej we wstępie
powtarzalności, która pozwala niektóre zjawiska potraktować zbiorczo
Mało walki – wszelkie emocje
skumulowały się w ledwie 2 spotkaniach: hicie z Ramon Sanchez Pizjuan i
konfrontacji Granady z Celtą, gdzie po szybkiej wymianie ciosów w pierwszych 20
minutach spotkanie przerodziło się w pojedynek Toño z napastnikami Celestes
zakończony triumfem tego pierwszego. Pozostałym meczom przypiąłbym łatkę spotkań
do jednej bramki. Gdy oprawcy byli bezwzględni kończyło się pogromem, gdy
okazywali dobre serce jak w przypadku Sociedad czy Valencii, ofiara wychodziła
ze starcia z drobniejszymi stratami.
Postawa sędziów – najwięcej kontrowersji
wzbudziła praca Mathieu Lahoza, którego posądzano o sprzyjanie Dumie Katalonii
(skądinąd i ta miała do jego pracy obiekcje). Nie mniej zastrzeżeń zgłaszano do
jakości sędziowania na La Rosaleda, Mestalla czy Reyno de Navarra, a sam jestem
zdania, że wskutek złego sędziowania najbardziej ucierpiało poniedziałkowe
starcie Getafe z Mallorką. Goście zaczęli od mocnego uderzenia, ale ich
ofensywne zapędy już w 11 minucie powstrzymał sędzia Paradas Romero, pochopnie wyrzucając z boiska
Ximo Navarro. Skutkiem tego zdarzenia było przejęcie inicjatywy przez
gospodarzy, co zaowocowało trafieniem Diego Castro. Mimo gry w przewadze Getafe
do ostatnich minut drżało o wynik, co rodzi pytanie jak wyglądałaby ta
rywalizacja gdyby nie wątpliwa decyzja arbitra.
Problemem wydają się być nie poszczególne działania sędziów, ale brak ich pracy jakiejkolwiek jednolitej wykładni w odniesieniu do fundamentalnych przepisów gry w piłkę nożną. To właśnie jest źródłem kontrowersji. Czemu za ostre wejście z boiska wylatuje zawodnik Mallorki, a w innym spotkaniu podobne zagranie Sergio Busquetsa nie spotyka się z karą? Czemu gdy jedni sędziowie (jak wspomniany Lahoz) nie odgwizdują zgodnie z obowiązującą zasadą przypadkowych zagrań ręką po zagraniach z bliskiej odległości, a na Anoeta i Santiago Bernabeu identyczne zachowanie jest podstawą do podyktowania karnego? Ciężko dziwić się w tej sytuacji zdenerwowaniu piłkarzy i trenerów. Tym drugim sędziowie wypowiedzieli prawdziwą wojnę i w obecnym sezonie nawet najdrobniejsza krytyka może skończyć się odesłaniem na trybuny. Czemu rozjemcy każą za reakcje, których sami są przyczyną?
Prawa flanka Barcelony – Vilanova
w przededniu prestiżowego starcia z Realem ma jeden wielki problem, jakim jest
dyspozycja zawodników odpowiedzialnych za kreowanie zagrożenia po prawej
stronie boiska. Mniejsze zło to niezadowalająca forma Alexisa, którego w każdej
chwili zastąpić może sprawdzający się dotychczas głównie w roli jokera – David Villa.
Inną alternatywą jest pożyteczny w pierwszych spotkaniach Tello, ale w tym
wypadku warto wspomnieć jak mizernie młody skrzydłowy Barcelony wypadł w
poprzednim ligowym starciu na Camp Nou, kiedy to w ramach eksperymentu postawił
na niego Guardiola. Większe zmartwienie stanowi dyspozycja Daniego Alvesa.
Udany presezon dał nadzieję na powrót chemii między Brazylijczykiem a resztą
drużyny, której brak zauważalny był w ostatnich spotkaniach poprzednich
rozgrywek. Gdy jednak przyszedł czas powrotu do gry na poważnie, wróciły stare
koszmary. Z każdym kolejnym meczem bezradność w poczynaniach ofensywnych i brak
koncentracji w grze obronnej nasilała się, aż wreszcie w konfrontacjach ze
Spartakiem i Sevillą osiągnęła szczyt. W pierwszym z tych spotkań nieudolna
interwencja spóźnionego obrońcy zakończyła się golem samobójczym, w drugim
ponosi on pełną odpowiedzialność za trafienie Piotra Trochowskiego. A poważnych
alternatyw brak, bo ciężko wyobrazić sobie sytuację, w której ostrożny w
ruchach Vilanova desygnuje do gry od pierwszych minut niedoświadczonego Montoye (nawet jeśli ma za
sobą udany występ z Getafe i niemal bezbłędne 60 minut na Santiago Bernabeu rozegrane
w kryzysowej sytuacji). Ostatnią szansą na przetestowanie nowych wariantów
będzie wtorkowy mecz Champions League z Benficą, ale wydaje się, że wszystkim
związanym z Barceloną pozostaje już tylko wiara w nagłe przebudzenie duetu, którego cena stanowi równowartość sumy budżetów przynajmniej 3 dowolnych klubów La Liga z dolnej części tabeli.
Na koniec już tradycyjnie "11" kolejki. W tym tygodniu spory problem stanowiło obsadzenie bramki, ale ostatecznie ponownie stawiam na Toño. Kłopoty bogactwa miałem i w przednich formacjach w związku z czym postawiłem na ustawienie 3-4-3, co i tak nie pozwoliło znaleźć miejsca dla kilku bohaterów tej kolejki - Oscara, Manucho, Armenterosa, Monreala, Isco, Messiego, Jonasa czy Jonathana Viery. W razie wątpliwości kierowałem się klasą rywala i wpływem na ostateczny rezultat.
Liczba wyborów do "11" kolejki |
Następnej serii gier w Hiszpanii
nie trzeba reklamować w żaden sposób. Wielkimi krokami zbliża się elektryzujące
wszystkich kibiców El Classico, którego atmosferę już daje się wyczuć mimo
ostrożnych i zdystansowanych wypowiedzi samych zainteresowanych, czyli piłkarzy
obu klubów. Z racji na rangę tego wydarzenia poświęcony mu zostanie osobny wpis
w formie dychotomicznej relacji. Jako, że rywalizacja Barcelony i Realu jest
źródłem wielu animozji, warto będzie przekonać się jak przebieg tego
spotkania streścić można z dwóch, różnych perspektyw.
By pozostałe drużyny nie były
pokrzywdzone znajdzie się także miejsce na tradycyjne, cotygodniowe
podsumowanie wydarzeń z hiszpańskich boisk. A będzie o czym pisać. Gdy większość
piłkarskiego świata pochłonięta będzie Derbami Europy, w Hiszpanii derbowy bój
z prawdziwego zdarzenia stoczą dwie walencjańskie zespoły – Valencia CF i
Levante. Po sobotnim spotkaniu Bilbao z Sociedad, w 7. kolejce przyjdzie czas na
kolejną konfrontacje przedstawicieli Kraju Basków w La Liga – Athletic na San
Mames podejmie Osasunę. Gdy spektakl na Camp Nou będzie się miał ku końcowi na Vicente Calderon rywalizację w
meczu na szczycie stoczy drugie w tabeli Atletico z trzecią Malagą.
A nim to wszystko nastąpi
hiszpańscy przedstawiciele w europejskich pucharach sprawdzą swoją formę.
Niezwykle ważne spotkania czekają przede wszystkim Valencię i Malagę.
Osiągnięte przez te zespoły rezultaty mogą się okazać kluczowe w kontekście
walki o awans do fazy pucharowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz